Tytułem wstępu
Aimpoint od lat pozostaje synonimem niezawodności i precyzji w świecie celowników optycznych. To właśnie szwedzka myśl techniczna stojąca za tą marką zrewolucjonizowała sposób celowania, wprowadzając pierwszy na świecie kolimator z czerwoną kropką. Rozwiązanie to na zawsze odmieniło oblicze strzelectwa – zarówno myśliwskiego, sportowego, jak i taktycznego. Dlaczego czerwona kropka zyskała taką popularność? Bo to jeden z najprostszych i najskuteczniejszych systemów celowania. Umożliwia szybkie, instynktowne namierzenie celu, co przekłada się na większą szybkość reakcji i mniejsze zmęczenie. Prowadzący prezentację dyrektor sprzedaży regionalnej, Ola Nordström i menedżer szkoleń, Axel Martinsson pokazali, że dla Aimpointa solidność i niezawodność to nie puste slogany, ale baza i podstawa funkcjonowania. A jak to się wszystko zaczęło?

Ballada o lekkim zabarwieniu toaletowym
W oficjalnych materiałach, powielanych na wielu stronach internetowych, przeczytamy, że firma Aimpoint została założona w 1974 roku w Szwecji przez grupę pasjonatów, którzy chcieli poprawić celność strzelania, a opracowane przez nich kolimatory zmieniły sposób postrzegania polowań i strzelectwa. Zasadniczo to prawda, ale dokładniejsza wersja tej historii jest tak ciekawa, że zasługuje na szersze omówienie. Pierwsze udane, komercyjne, zasilane baterią kolimatory na świecie nie narodziły się przecież ot tak, bo ktoś miał takie życzenie. Nie powstały też w warunkach laboratoryjnych, na drodze wieloletnich eksperymentów. Potrzebna była odrobina szczęścia i człowiek, który dostrzegł w swoim otoczeniu coś niezwykłego.
Tym człowiekiem był technik i wynalazca Arne Ekstrand. Pewnego dnia, gdy golił się przed lustrem, zauważył, że odbicie lampki wiszącej za nim nie porusza się, niezależnie od tego, czy porusza głową, czy nie. Było to spowodowane przez zjawisko paralaksy, ponieważ lustro było zamontowane pod kątem. Arne, w wolnym czasie zajmujący się myślistwem, połączył kropki i doszedł do wniosku, że miniaturową wersję takiego układu można by było wykorzystać jako celownik. Zaczął szkicować koncepcję, która zaowocowała prototypem opartym na… pustej rolce po papierze toaletowym.
Ponieważ Arne nie miał funduszy potrzebnych, by wcielić swój pomysł w życie, skontaktował się ze znajomym przedsiębiorcą, Gunnarem Sandbergiem. Gunnar był pod wrażeniem ciekawego pomysłu i zainwestował w dalszy rozwój koncepcji kolimatora. Jako pierwszy krok Gunnar zorganizował przestrzeń roboczą w formie piwnicy, zlokalizowanej w porcie w Malmö, gdzie Arne mógł pracować nad tym, co miało stać się fundamentem Aimpointa. Dzięki wsparciu finansowemu firmy ElektroSandberg rozpoczęto prace nad pierwszym celownikiem kolimatorowym, a w lutym 1975 roku zatwierdzono pierwszy patent i założono firmę Aimpoint AB.

Od pierwszej czerwonej kropki do milionowych kontraktów
Wprowadzony na rynek w 1975 roku, Aimpoint Electronic był pierwszym na świecie komercyjnym celownikiem kolimatorowym. Podobno część tych „czerwonych kropek”, 45 lat później, nadal pozostaje w użyciu, co ma świadczyć o wysokiej jakości, którą charakteryzują się wszystkie celowniki kolimatorowe szwedzkiej firmy. W 1987 roku Aimpoint Electronic produkowany w trzech różnych odmianach (G1, G2 i G3) został zastąpiony przez serię 1000, która charakteryzowała się mniejszymi rozmiarami i dłuższą żywotnością baterii. Dwa lata później model 3000 otrzymał nagrodę „Optic Of The Year” podczas targów Shot Show w USA.
Warto jednak zwrócić uwagę na pewien zaskakujący „szczegół”. Jeżeli komuś wydawało się, że natychmiast po wprowadzeniu pierwszego kolimatora zainteresują się nimi służby, policja, wojsko i agencje uzbrojenia z całego świata – klops. Przez ponad dziesięć lat Aimpointy trafiały głównie do myśliwych i strzelców sportowych. Wydarzenie, które zmieniło ten stan rzeczy, miało miejsce w 1991 roku, kiedy amerykański generał Herbert Norman Schwarzkopf Jr. odwiedził saudyjskie miasto Rijad z niewielkim zespołem sił specjalnych. Mężczyźni ci wyposażyli swoje karabiny w celowniki Aimpoint 5000, pierwotnie przeznaczone na rynek cywilny. Mało tego – podobno kupili je w sklepie myśliwskim. Obraz przedstawiający tych mężczyzn z celownikami Aimpoint zamontowanych na „chwytach” karabinów AR-15 szybko rozprzestrzenił się po całym świecie, a zainteresowanie wojska celownikami kolimatorowymi eksplodowało.

Czerwona kropka na fali
Latem 1997 roku Aimpoint uczestniczył w końcowych etapach trwającego od kilku lat przetargu w USA. Obejmował on łącznie 100 000 celowników, co stanowiło ogromną okazję biznesową. Aimpoint ostatecznie wygrał przetarg, co w siedzibie szwedzkiej firmy, w Gällivare, wywołało małą panikę. Pracowały tam bowiem… 3 osoby. Kierownictwo zdało sobie sprawę, że potrzebna jest większa siła robocza, w związku z czym liczba pracowników w produkcji wzrosła do 40. Niedługo potem, w 1998 roku, w Malmö otwarto nową fabrykę, aby jeszcze bardziej zwiększyć zdolność produkcyjną. Armia USA była niesamowicie zadowolona z celowników, które były chwalone zarówno przez żołnierzy, jak i generałów. W 2007 roku Aimpoint wziął udział w nowym przetargu, tym razem na dostawę 565 000 celowników, co było największym zamówieniem kolimatorów w historii. Szwedzi wygrali. Stało się jasne, że jedynym, czym muszą zaprzątać sobie głowę, będzie zapewnienie odpowiedniej wydajności fabryk i utrzymanie wysokiej jakości produktów, z której byli już powszechnie znani.

Ukłon w kierunku sportowców i cywilów
Szwedzka firma cały czas pamiętała jednak o sportowcach i myśliwych. Do tej pierwszej grupy, adresowane były między innymi zaprezentowane w 1993 roku celowniki Comp – mniejsze, lżejsze, przeznaczone do montażu na pistoletach i zaprojektowane z myślą o startach w IPSC. Kolejnym przełomem był zaprezentowany na niemieckich targach IWA w 2007 roku model Micro. Pomysł zrodził się z chęci stworzenia mniejszego celownika kolimatorowego specjalnie zaprojektowanego dla segmentu myśliwych. Ważne było, aby mieć zamknięty emiter, co oznacza, że woda i brud nie mogą przeniknąć do obudowy i spowodować uszkodzenia. Kolejną generację „czerwonych kropek” z serii Micro wprowadzono na rynek w 2014 roku. Cztery lata później świat ujrzał pierwszą generację serii Acro. Był to kompaktowy i zamknięty celownik, przeznaczony do pistoletów.
Najnowszym „wynalazkiem” Aimpointa jest oczywiście montaż A-CUT, który widzieliśmy już na pistoletach Glock. W systemie tym nie ma żadnych płytek ani innych elementów pośrednich. Kolimator wchodzi w specjalne podcięcie na zamku, a jego tylna część jest blokowana i dociskana za pomocą szczerbinki, przykręcanej dwiema małymi śrubami. Dzięki temu optyka „siedzi” na broni nisko i pewnie, a ryzyko jej poluzowania, uszkodzenia czy utraty zera jest minimalne. Austriacki producent przez jakiś czas będzie miał wyłączność na stosowanie tego rozwiązania, jednak później A-CUT pojawi się także w pistoletach innych marek.
Szkolenie praktyczne - zabawa ze strzelbą
Po wykładzie poprowadzonym przez Olę Nordströma i Axela Martinssona przyszedł czas na praktyczną część szkolenia, która – nie ukrywam – interesowała mnie najbardziej. Uczestnicy zostali podzieleni na dwie grupy, z których pierwsza została skierowana na strzelanie do rzutków ze strzelby wyposażonej w kolimator Acro S-2 z plamką, a właściwie okręgiem o średnicy 9 MOA. Już sama strzelba z optyką to ciekawy widok, ale o ile przy strzelaniu tarczowym lub dynamicznym koncepcja ta nie wydaje się aż tak kosmiczna, tak w połączeniu z rzutkami wskakujemy już na wyższy poziom ekscentrycznych zabaw z bronią. Może to tylko moje wrażenie, ale jestem przyzwyczajony do tego, że w tej konkurencji celuje się „po lufie”. Aimpoint udowodnił jednak, że można to robić inaczej. Lepiej, gorzej? Wolałbym nie wysnuwać takich wniosków na podstawie krótkiego szkolenia, ale odnoszę wrażenie, że gdybym miał okazję potrenować dłużej i przyzwyczaić się do innego sposobu celowania, mogłoby mi się to spodobać.
Acro S-2 został zoptymalizowany specjalnie dla strzelb z nadlufowym mostkiem. Chociaż sam tubus pozostaje standardowy, to sposób montażu uległ zmianie. Celownik jest teraz mocowany do mostków strzelb za pomocą zintegrowanego montażu. W komplecie z kolimatorem znajduje się zestaw adapterów umożliwiających montaż na mostkach o szerokości 6-12 mm. Znak celowniczy nie przybiera już postaci kropki, a jest teraz okręgiem o szerokości 9 MOA. Szwedzi twierdzą, że upraszcza to wizualizację leadu, usprawniając automatyczne udoskonalanie ruchu i pozycjonowania lufy. Jasność podświetlenia znaku jest regulowana w 10 stopniach, a najwyższy poziom jasności umożliwia wygodne celowanie nawet w najbardziej jasnych warunkach otoczenia. Jak zwykle w przypadku tego typu kolimatorów, o żywotność baterii raczej nie ma się co martwić, ponieważ czas pracy na jednej CR2032 może sięgać nawet 50 000 godzin.
Trening na karabinku i pistolecie z DTF Solutions
Najciekawszym elementem spotkania był moim zdaniem trening poprowadzony przez DFT Solutions – znaną w branży firmę szkoleniową wykorzystującą metody oparte na mechanice ludzkiego ciała, zdolności postrzegania i umiejętności budowania pamięci ruchowej. Wybór był nieprzypadkowy, ponieważ DTF Solutions wykorzystuje celowniki Aimpointa na swojej broni od wielu lat, co samo w sobie stanowi potwierdzenie ich niezawodności. Żeby było jeszcze ciekawiej, szwedzka firma nie tylko dostarcza polskim specjalistom kolimatory, ale współpracuje z DTF Solutions w zakresie szkoleń i szeroko rozumianego dzielenia się doświadczeniami. Jak powiedział mi Ola Nordström, pod względem szkoleń dostępnych również dla cywilów Polska stanowi obecnie wzór do naśladowania, a obserwacje tak doświadczonych instruktorów są dla firmy niezwykle cenne.

Przed rozpoczęciem treningu założyciel DTF Solutions, Mateusz Kanigowski, przytoczył kilka ciekawostek dotyczących Aimpointa oraz swoich prywatnych historii, dotyczących na przykład udziału w najbardziej wymagających zawodach. Pomijając opowieści o tym, jakie celowniki najlepiej sprawdzają się zdaniem Mateusza w konkretnych sytuacjach, najbardziej spodobało mi się wspomnienie z jego ostatniej wizyty w fabryce Aimpointa, a w szczególności spotkanie z gościem odpowiedzialnym za serwis. Miał on narzekać na to, że z powodu symbolicznej liczby celowników wymagających naprawy zmniejszono mu wymiar pracy do 3/4 etatu. I tak, dobrze przeczytaliście – cały dział serwisu Aimponta to podobno ten jeden pracownik. W firmie, która zatrudnia ogółem 415 osób i wyprodukowała ponad 4 miliony celowników.
Krótka, teoretyczna część szkolenia poprowadzonego przez Mateusza Kanigowskiego koncentrowała się na technikach celowania z użyciem kolimatora, a w szczególności pewnych regułach związanych z postawą, chwytem, ułożeniem ciała i świadomym podejmowaniu decyzji o strzale. Była to skrócona wersja tego, co DTF Solutions pokazuje podczas swoich szkoleń, więc lepiej się w to nie zagłębiajmy – jest to materiał na książkę lub film instruktażowy trwający kilka godzin. Część praktyczna – zarówno w przypadku strzelania z karabinka, jak i z pistoletu – koncentrowała się natomiast na tym, jak przestawić wzrok i mózg na współpracę z kolimatorem. Można powiedzieć, że celem ćwiczeń było odcięcie się od pewnych przyzwyczajeń, takich jak próba idealnego zgrania kropki z celem, albo jeszcze gorzej – patrzenia na kropkę i czekania, aż „najedzie” ona na środek tarczy. Mateusz Kanigowski próbował wyrobić w uczestnikach szkolenia inny nawyk – obserwacji celu i pociągnięcia za spust wtedy, gdy tylko czerwona kropka się z nim spotka.

Nieco ekstremalnym wariantem tego ćwiczenia było coś, co polscy szkoleniowcy podpatrzyli podobno u Aimpointa – „akceptacja węża”. Wiem, brzmi dziwnie, ale już tłumaczę, o co chodzi. Kiedy chcemy oddać kilka szybkich strzałów z pistoletu lub karabinka przy użyciu kolimatora, nie ma takiej możliwości, aby czerwona kropka stała w miejscu. Praca broni – choćbyśmy mieli naprawdę mocny chwyt i stali w miejscu niczym granitowy posąg – powoduje, że znak celowniczy zaczyna „tańczyć”, tworząc na tarczy coś w rodzaju węża. Jego kształt mocno zależy od naszej techniki i błędów, jakie popełniamy. U niektórych strzelców ów wąż układa się w pionową linię, u innych przypomina pochyloną elipsę, a u jeszcze innych pojawia się efekt zataczania najróżniejszych, trudnych do opisania kształtów. To, jakiego „węża” zobaczyliśmy podczas szkolenia, miało jednak znaczenie drugorzędne. Celem ćwiczenia była bowiem akceptacja tego zjawiska, odrzucenie próby ustabilizowania kropki na celu i oddawanie kolejnych strzałów, jeśli tylko wąż znajdował się w obrębie celu. Głupie? Hmm, chyba jednak nie do końca, co widać było po wynikach na tarczy. U większości uczestników nie odbiegały one zbytnio od tych, które uzyskali, strzelając wolniej i koncentrując się na zgraniu kropki z celem. Podkreślam, że nie chodziło o trafienie samych „dziesiątek”, a raczej trafienie w „alfę”. W obu przypadkach zakończyło się to sukcesem, tylko przy akceptacji węża – szybciej, skuteczniej i weselej. Polecam ten „drill” każdemu posiadaczowi broni wyposażonej w kolimator. Można się zdziwić.

Podczas szkolenia wyraźnie widać było także różnicę między tym, jak swoją broń i wszystkie związane z nią akcesoria traktują niektórzy sportowcy i strzelcy cywilni, a jak wygląda to u szkoleniowców, dla których strzelanie w trudniejszych warunkach albo trening w większej grupie to chleb powszedni. Tutaj nie ma czasu na czyszczenie lufy wyciorem co sto strzałów. Broń jest traktowana jak narzędzia w warsztacie – ma być sprawna, bezpieczna i spełniać swoje zadanie. Tak samo załoga DTF Solutions podchodzi do kolimatorów. Nie było więc rozważań o wpływie wilgotności powietrza na zjawisko paralaksy i innych tego typu „mądrości”. Prowadzący szkolenie skupiali się na kwestiach praktycznych. Dla nich w optyce najważniejsze są takie aspekty jak niezawodność, precyzja czy dopasowanie do anatomii ciała, a podczas normalnego użytkowania – jasność kropki. Tyle. Z jednej strony to, jak Mateusz Kanigowski potrafi opowiadać o postawie, skupieniu ostrości wzroku i wszystkich innych aspektach tej zabawy, to prawdziwa nauka, oparta w dużej mierze na własnych doświadczeniach. Z drugiej natomiast jego podejście do broni, w tym celowników, jest odświeżająco proste. Ma działać. Jeśli działa i pozwala skutecznie wykonać zadanie, jest dobrze. Jeśli nie działa, to mamy problem.
I chyba także tutaj należy upatrywać źródeł zamiłowania DTF-u do Aimpointa. Z punktu widzenia hobbysty, strzelca cywilnego, na rynku jest wiele innych celowników, które kuszą ciekawymi gadżetami, znakami w nietypowych kształtach i kolorach, sprytnymi montażami i oczywiście ceną. Profesjonalista podchodzi do tego inaczej. Awaria celownika podczas szkolenia to niedogodność, podczas zawodów, do których człowiek długo się przygotowywał – mała tragedia, ale wciąż do udźwignięcia. A co, gdy mówimy o sytuacji zagrożenia życia, służbie w jednostkach antyterrorystycznych lub działaniach militarnych? No właśnie – tu priorytety są zupełnie inne. Jeżeli więc ktoś narzeka, że Aimpoint nie robi celowników ze znakiem w formie zielonego okręgu ze strzałką na środku albo otwartych kolimatorów pistoletowych (czego podobno nie ma nawet w planach), może trzeba raz jeszcze zastanowić się, co jest naprawdę ważne. Dodam tylko, że podczas szkolenia złapałem się na tym, że nawet nie patrzę na to, jaki model mam zamontowany na pistolecie lub karabinku. Były różne – względnie nowe, sześcioletnie, dziesięcioletnie… I wszystkie działały tak samo dobrze.
