Kiedy w naszej szafie – mam tu oczywiście na myśli urządzenie spełniające wymagania co najmniej klasy S1 – pojawia się nowa sztuka broni, czeka nas pewna obowiązkowa czynność. I to bez względu na to, czy jest ona nowa dosłownie, czy nowa tylko dla nas. Obowiązek ten paradoksalnie oddala nas od broni i jednocześnie do niej przybliża. Z jednej strony wydłuża czas od nabycia do praktycznego posmakowania oręża, zaś z drugiej daje sposobność do wnikliwego poznania konstrukcji i stanu przedmiotu. Ta obligatoryjna czynność to rozkonserwowanie.
Po co czyścić czyste?
Internet zarzucony jest treściami o czyszczeniu i bieżącej konserwacji broni po jej użyciu – również mojego autorstwa, których absolutnie się nie wstydzę. To ważna i konieczna kwestia w przypadku tego hobby, ale stanowi tylko część sukcesu, bo tak samo istotne dla jej (a często i naszej) kondycji, są czynności, które należy wykonać jeszcze przed pierwszym strzałem.
Zanim nawet fabrycznie nowa broń do nas trafi, nierzadko musi odczekać i przetrwać swoje. Zmiany temperatury, wilgotności czy ciśnienia podczas transportu to standard. Producenci mają tego świadomość i aby nie zniechęcić klienta widocznymi śladami rdzy, która w takich warunkach ma doskonałe pole do rozwoju, topią swój produkt w różnego rodzaju olejach lub smarach. Tłuszcz dla metalu jest wskazany, ale tylko w postaci cienkiej warstewki, a nie kapiących kropli albo zawiesistej mazi zaklejającej mechanizmy i przyciągającej do siebie brud.
Oprócz smarów typowymi zanieczyszczeniami mogącymi pojawić się we wnętrznościach nowej broni są drobinki metali pozostałe po procesie obróbki skrawaniem. Te z kolei są niebezpieczne dla lufy. Powodują zadrapania przewodu czy starcie bruzdowania. Może się to negatywnie odbić na celności, co szczególnie boli w przypadku broni wykorzystywanej do strzelań precyzyjnych.
Cóż, lepiej nie ryzykować, nie mieć nadziei, że jakoś to będzie, bo na pierwszy rzut oka wygląda dobrze. Lepiej poświęcić odrobinę czasu na przyjrzenie się, przeczyszczenie i rozkonserwowanie broni.
Rozkonserwowanie: co konkretnie?
Nie ma w tym dużej filozofii. Z nową sztuką postępujemy podobnie jak z tą po, powiedzmy, kilku intensywniejszych treningach. Sięgamy po te same środki. Podstawą będzie tu solvent/rozpuszczalnik, który jest w stanie usunąć m.in. właśnie gęste smary i oleje. Traktujemy nim lufę i mechanizmy. Lufę czyścimy po to, by pozbyć się zarówno ewentualnych poprodukcyjnych resztek i przygrubych warstw tłuszczu, które mogą przyczynić się nawet do jej rozdęcia. Przy czyszczeniu mechanizmów zwracamy szczególną uwagę na zamek i jego elementy (to oczywiście pod warunkiem, że broń w ogóle takową część posiada, to znaczy nie jest na przykład rewolwerem albo łamaną strzelbą). Czoło zamka nie lubi nadmiaru, a zwalnianie iglicy, pazura wyciągu może zostać utrudnione przez nadużycie środków konserwujących. Mechanizm spustowy również nie ma wygórowanych potrzeb – mniej znaczy dla niego lepiej.
Podczas użycia niektórych środków czyszczących musimy jednak wziąć poprawkę na części oksydowane i drewniane, bowiem większość producentów chemii nie daje gwarancji nienaruszalności tego typu powierzchni.
Po odtłuszczeniu przechodzimy do standardowych praktyk i smarujemy broń, pamiętając jednak, żeby zrobić to do sucha.
Jak postępować z second (albo i więcej) handem?
Co w przypadku kiedy to nowe dla nas wcale tak naprawdę nie jest nowe? Zdarza się, że stajemy się posiadaczami broni leciwej, niewiadomego pochodzenia. Takiej broni i tak przed użyciem musimy się wnikliwie przyjrzeć. Przede wszystkim – jeszcze na sucho – sprawdzić, czy mechanizmy działają prawidłowo, czy po prostu nie są zużyte. Skontrolować przedmiot pod kątem ewentualnych wżerów i ognisk rdzy, zaołowienia, zamiedziowania, które mogą utrudniać pracę mechanizmów broni. To właściwy moment, aby wziąć się za czyszczenie i rozkonserwowanie.
Jeśli mamy szczęście i okaże się, że jej stan można ocenić jako idealny, to wraz z radością powinna przyjść jeszcze refleksja: a co, jeśli to dlatego, że broń była nurzana w ciężkich olejach? Ich ewentualne pozostałości przez wzgląd na bezpieczeństwo trzeba usunąć. Do poważniejszych zabrudzeń można oczywiście użyć specjalnych środków, ale da się je zastąpić myjką ultradźwiękową, która na przykład wypełniona względnie budżetową naftą lub benzyną ekstrakcyjną powinna doskonale poradzić sobie z odtłuszczeniem, a nawet odrdzewieniem metalowych elementów. Jeśli nie posiadamy myjki, to musi wystarczyć sama kąpiel w płynach z pomocą szczotek i wyciorów.
Po ablucjach kluczową kwestią jest całkowite wysuszenie elementów. Nie tylko dlatego, że suche łatwiej i skuteczniej nasmarować, ale przede wszystkim dlatego, że pozostałości łatwopalnych płynów mogą doprowadzić do eksplozji. Ze szczególną dokładnością trzeba potraktować elementy układu gazowego w AR i pozbyć się wszystkiego, co zalega po kąpieli w rurce i bloku gazowym. Pomocny będzie kompresor, ale też łatwiej dostępne sprężone powietrze w sprayu.
Podsumowanie
Czy te pół godzinki – albo czasem trochę (sporo) dłuższe pół – poświęcone na pozbycie się nie do końca znanych lub całkiem nieznanych produktów konserwujących zbawi nas ode Złego? Trudno powiedzieć, to kwestia wiary. Ale jest spora szansa, że rozkonserwowanie od złego nas zbawi. Może uchronić przed niepotrzebnymi wydatkami związanymi z uszkodzeniem broni, ale też poważniejszymi konsekwencjami w postaci uszkodzeń ciała. Warto ten obowiązek przekuć w przyjemność związaną z poznawaniem zakamarków oręża.
Komentarze
Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.