Ktoś kiedyś powiedział, że aby z tobą wygrać trzeba poczekać aż zniedołężniejesz. Myślisz, że był to żart, skoro wygrywasz nieprzerwanie od 2012?
Oczywiście, że to był żart. Choć pewnie są tacy, którzy będą czekali aż faktycznie zniedołężnieję. Jestem wielokrotnym Mistrzem Polski w pistolecie IPSC, wygrywałem mniej lub bardziej formalne rankingi karabinowe IPSC. Ze strzelbą było różnie, ale faktycznie zawody pistoletowe i karabinowe zazwyczaj wygrywałem. Potem niektórzy stwierdzali, że walka toczy się o drugie miejsce, ponieważ pierwsze jest zarezerwowane dla mnie. To naprawdę jest bardzo miłe, ale jednocześnie czuję się z tym trochę nieswojo, bo nie uważam się za nad wyraz wytrenowanego. Mam pewne predyspozycje, ale nie poświęcam zbyt dużo czasu udoskonalaniu swoich umiejętności. To oczywiście błąd, ale nie trenuję tak dużo, jak niektórzy moi konkurenci, którzy codziennie są na strzelnicy i miesięcznie wystrzeliwują tony amunicji. Dlatego ciągle trochę wstydzę się tych rozmów o moim wygrywaniu.
Nie masz czasu na regularne treningi?
Pracuję zawodowo, nie zajmuję się tylko strzelaniem i to właśnie pracy poświęcam większość dnia. Czasu wolnego mam stosunkowo mało. Trenuję oczywiście w domu na sucho, ale praktycznym treningiem są głównie zawody, a strzelam ich w sezonie ponad czterdzieści, czasami po trzy imprezy w weekend.
Bartek Szczęsny porównał cię do króliczka…
Ale nie z Playboya?
Już tłumaczę – dla Bartka byłeś przysłowiowym króliczkiem, którego gonił próbując doścignąć, kiedy strzelałeś jeszcze w klasie Production. Na pewno byłeś też niedoścignionym wzorem dla wielu innych zawodników. Jak to robisz z tak niewielką liczbą treningów? To talent?
Każdy z nas musi w pewnym momencie sięgnąć po ten ukryty talent. Predyspozycje do strzelania ma wielu, ale nie każdy potrafi się dogrzebać do tego potencjału. Wielu udowodniło, że treningiem można zrobić wiele, ale bez tej Bożej iskierki jest naprawdę ciężko. Ludzie mogą trenować codziennie i być na mistrzowskim poziomie, ale przychodzi im to z trudem, co widać. Moim zdaniem trzeba sobie odpowiedzieć także na jedno proste pytanie: po co to robimy? Ja nie strzelam, by na tym zarabiać. Strzelam, bo lubię. Po prostu. To jest w dalszym ciągu moje hobby, które przyciągnęło przedsiębiorstwa chcące mnie sponsorować. Zatem jak robisz coś, czego robić nie musisz, a daje ci to autentyczną przyjemność, to porażki nie powodują bólu głowy i chorego parcia, by cokolwiek komukolwiek udowodnić. W tym sporcie największą konkurencją jesteś sam dla siebie. Jeżeli pozwolisz, by dążenie do sukcesu przesłoniło frajdę, jaką ten sport daje – będzie po tobie. Staniesz się zawistnym człowiekiem, który czeka na potknięcie przeciwnika. Środowisko strzelców dynamicznych jest fajne, ludzie są świetni i każdy jest samcem Alfa, każdy chce rządzić. Mało jest jednak ludzi, którzy podejdą i pocieszą. Niestety tak to wygląda.
Wracając do króliczka…
Cieszę się, że jestem czyimś króliczkiem, bo to też pokazuje, że w dobrą stronę uciekam. Jednak, co ciekawe, z moim przejściem do klasy Open też związane były sugestie, że uciekam z Production, bo boję się Bartka Szczęsnego. Bartek odpowiedział, że to działa też w drugą stronę. Jak wygra Mistrzostwa Polski, to będą sugerowali, że wygrał, bo nie było Tausiewicza. Ja jednak zawsze chciałem strzelać w klasie Open. Kilka lat temu, jeszcze na zawodach Cracow Open organizowanych w Krakowie (obecnie zawody Cracow Open organizowane są od kilku lat w Drużbicach w łódzkiem – przypis red.), na których byłem już pewny wygranej w rankingu Production, strzeliłem z pożyczonej klamki w klasie Open i osiągnąłem wynik niemal 100% Mistrza Polski. Dobrze, że z nim przegrałem, bo zostawiło to pewien niedosyt. Jednak z drugiej strony dało mi do myślenia, że to jest właśnie moja klasa docelowa.
Jak to jest, że przez te osiem lat ciągłego wygrywania, jeszcze ci się nie znudziło?
To jest jak narkotyk – wiadomo. Daje mi to autentyczną radość i to właśnie jest podstawą tej wewnętrznej mobilizacji. Bez tego byłoby ciężko.
Czy kiedykolwiek uderzyła ci do głowy przysłowiowa woda sodowa?
Oczywiście. Pamiętam, jakby to było dziś. Pierwsze oznaki sodówy pojawiły się, gdy wygrałem Mistrzostwa Polski 2012. Myślałem wtedy, że złapałem Pana Boga za nogi. Nawet nie za nogi – że przybiliśmy sobie piątkę i jesteśmy ziomalami. To były pierwsze zawody, w trakcie których przestałem tasiować. To takie krążące w tamtym okresie określenie mojego stylu strzelania, z którego wszyscy się śmiali, a które związane było z częstym dostrzeliwaniem do tarczy – po trzy, cztery strzały. Przestałem tasiować i nawet Łukasz Borkowski pytał wtedy, czy dobrze się czuję, czy nie jestem chory, skoro strzeliłem tylko po dwa strzały do tarczy. W konsekwencji – wygrałem Mistrzostwa Polski strzelając z pistoletu Glock 17, który przecież nie jest bronią sportową. Wygrałem i myślałem, że wyjdę z siebie. Z tą sodówą pojechałem na kolejne zawody do Parzęczewa, na których dostałem potężny łomot i to nauczyło mnie pokory. Na wygraną ma wpływ wiele czynników sportowych, jak niezawodny sprzęt, właściwe przygotowanie i odpowiednie skupienie na torze, ale też aspekty niezwiązane ze sportem – wyspać się, zjeść odpowiednie śniadanie i tak dalej. Wszystko jest istotne. Wracałem do domu zły na siebie i potem wyciągnąłem odpowiednie wnioski.
Te kilka tygodni sodówy, to chyba nie jest tak źle?
Nie byłem już dzieciakiem – byłem dorosłym facetem. Patrząc na to obiektywnie, wniosek może być tylko jeden, że z uderzeniem wody sodowej do głowy nie da się osiągać dobrych wyników. I to nie jest fałszywa skromność.
Jakie masz cele na najbliższy okres?
Zostaję w klasie Open. Ostatnie wyniki dały mi pewien wyznacznik określający miejsce, w którym obecnie jestem. Ja tego swojego króliczka muszę szukać za granicą. W Polsce już go nie ma. Na Mistrzostwa Europy jechałem przede wszystkim zmierzyć się z własnym zdenerwowaniem, którego w Polsce już nie doświadczam. Tutaj jestem u siebie. Tam jeżdżę zmierzyć się z najlepszymi zawodnikami z całego świata. Dobrego wyniku oczekiwali wszyscy. Jechałem niby spełnić ten obywatelski obowiązek, ale z drugiej strony – jechałem dla siebie i swojego hobby. Nie zakładałem minimum, a to dało mi swobodę. Choć oczywiście podszedłem do Mistrzostw Europy ambitnie, a trzeba pamiętać, że każdy tor to w praktyce osobne zawody. Każdy tor trzeba strzelić na 100% swoich umiejętności, nie zawsze to wychodzi.
Czy przygotowując się Mistrzostw Europy, czy Mistrzostw Świata, które będą w 2020, układasz jakiś cykl przygotowań?
Przede wszystkim trening fizyczny, by zgubić jeszcze trochę wagi. Za tym idzie także trening wytrzymałościowy. Poza tym uczestnictwo w rywalizacji. W tygodniu nie strzelam zbyt dużo, ale staram się co weekend być na zawodach, stąd taka ich duża liczba. To jest mój trening.
Cofnijmy się w czasie. Jak zaczęła się twoja przygoda ze strzelectwem?
Rodzice mają dom naprzeciwko Wojskowej Komedy Uzupełnień. Od małego biegałem z karabinem i pilnowałem bramy wjazdowej. Broń była w domu zawsze, ale punktem przełomowym była pierwsza wizyta na strzelnicy, w trakcie której dobrze mi poszło. Zapisałem się do klubu, a moim pierwszym instruktorem w klubie był wykładowca Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie – pan Albert Dzik. Sam wielokrotnie stawał na podium zawodów strzeleckich. W pewnym momencie powiedział mi, że nie jest w stanie nauczyć mnie więcej i muszę szukać gdzie indziej. Wtedy wszedłem mocniej w IPSC, z zawodów na zawody strzelałem lepiej, a potem zmieniłem klub. Obecnie trenuję w Legii.
Jak odkryłeś wtedy IPSC?
Statyka jest fajna, ale w pewnym momencie przypominają się jakieś sceny filmowe z szybszym strzelaniem i sam chciałem postrzelać szybciej. W klubie byli koledzy, którzy organizowali tego typu treningi. Tak stopniowo wchodziłem w ten świat. Strzelectwo dynamiczne to nie tylko IPSC, jest jeszcze strzelectwo obronne, czyli IDPA czy PiRO, są zawody 3GUN. Zacząłem próbować, szukać alternatyw i spodobało mi się. Wiesz, jak to mówią – każdy facet jest dzieckiem, tylko zabawki lekko drożeją. Realizujemy się jak mali chłopcy.
W swoim pierwszym sezonie w IPSC w 2011 strzelałeś w klasie Standard?
Tak, strzelałem z Glocka. Tego samego, z którego już rok później wygrywałem w klasie Production. Wynikało to z nieznajomości przepisów IPSC – miałem w nim lejek. Kiedyś go odkręciłem, poćwiczyłem wymianę magazynka bez lejka i uznałem, że nie jest mi potrzebny. Tak przeszedłem do klasy Production.
Co spowodowało Twój skok na przełomie 2011 (osiemnaste miejsce w Pucharze Polski, dziesiąte na Mistrzostwach Polski) i 2012 (drugie miejsce w Pucharze Polski, wygrana Mistrzostw Polski)?
Przede wszystkim przejście do klasy Production. Strzelałem z dziewiątki minor, co ze strzelającymi w klasie Standard z czterdziestki major dawało mi niższą punktację na tarczy. Pole alpha punktowane jest tak samo, ale na charlie i delta już traciłem punkty. Umiejętności mogą być te same, ale już na samej punktacji jest niesamowity odskok strzelających w majorze. Dlatego zrównanie wymagań technicznych w klasie Production, a do tego równa dla wszystkich punktacja dała mi wewnętrznego kopa. Zacząłem też uczestniczyć w większej liczbie zawodów, a obycie na zawodach jest niezwykle istotne.
Zdarza ci się wrócić do treningu strzelectwa statycznego?
Oczywiście. Zaniedbanie treningów statycznych kończy się radosnym strzelaniem w kierunku bliżej nieokreślonym. Trzeba sobie regularnie odświeżać podstawy związane z trzymaniem broni, pracą na języku spustowym, pracą na przyrządach, regulowaniem oddechu. To wszystko również jest obecne w strzelectwie dynamicznym, tylko z wielokrotnym przyspieszeniem. Bez solidnych podstaw droga do sukcesu może być mocno wydłużona.
Ze strzelby strzelałeś zawsze, ale w zawodach rankingowych dopiero od 2018. Co cię pchnęło do tej strzelby?
Okrycie samopowtarzalnej strzelby Sajga. Śmieją się ze mnie do dzisiaj, regularnie przypominając, że tylko Sajga. Używałem wcześniej Mossberga, który był totalną porażką. Potem miałem bardzo fajną strzelbę Stoeger – lekką i przygotowaną do strzelectwa dynamicznego. Kiedy jednak zacząłem strzelać pistolet w klasie Open i w tej samej klasie karabin, to uznałem, że do zawodów typu 3GUN potrzebuję też strzelby w tej klasie. Skoro i karabin i pistolet już przenoszą mnie do Open, to nie ma od tego odstępstwa. Kupiłem Sajgę w taniej wersji Hunter, która wygląda jak wiosło od kajaka. Trochę ją zmodyfikowałem. Jest to strzelba, która po wyjęciu z pudełka strzela świetnie, ale jak założysz do niej kompensator, który wygląda jak końcówka lufy czołgu Abrams, to tak zmieniają się działające na nią siły, że trzeba dalej szlifować, zmieniać i modyfikować. Jak w końcu doszedłem do głównego problemu, pojawiło się przedsiębiorstwo, które dało mi już profesjonalną Sajgę przystosowaną do strzelectwa dynamicznego. Sprzęt musi być naprawdę dobry. Maluchem też można pojechać na wyścig Formuły 1, ale po co?
A co się stało z Twoim karabinem na pewnych zawodach przed kilkoma laty?
Nie miałem lunety i strzelałem z kolimatora. Kolega wpadł na pomysł, że wkręci mi do karabinu bączek, do którego będę mógł zamocować dwójnóg. Miało to ustabilizować lufę przy strzelaniu na dalsze odległości. I wkręcił mi go w blok gazowy, bo to było jedyne miejsce, gdzie bączek o tej średnicy pasował. Strzelało mi się świetnie, a na tarczy same delta lub miss. Na początku pomyślałem, że to moja wina. Na kolejnych torach były już same missy. Okazało się, że wkręcenie tego bączka zmieniło osiowość lufy. Na szybko zmieniłem ustawienia kolimatora i to pomogło osiągać dobre wyniki do końca tamtych zawodów. Zawodnicy klasy mistrzowskiej dziwili się, że można osiągać takie wyniki bez lunety, z samym kolimatorem.
Wyobrażasz sobie taką zmianę w świecie strzelectwa dynamicznego, która dzięki sponsorom pozwoliłaby rzucić wszystko i żyć tylko ze strzelectwa?
Szanse na to są, co widać patrząc na przedsiębiorstwa, które mnie teraz wspierają. Zaczynały w czasach, w których było to nowością i dostrzegły w strzelectwie dynamicznym potencjał. A zatem może kiedyś tak. Natomiast w dalszym ciągu są to dwa różne tematy. Uprawiam ten sport, bo sprawia mi przyjemność. Jeżeli ktoś potrafi wykorzystać swoją wiedzę i umiejętności, by pokazać swoje produkty i je wypromować, to super. Jestem idealnym testerem sprzętu i ubioru, ale jest wiele rzeczy, których używam, a nie współpracuję z ich producentami. Tylko dlatego, że są dobre i sprawdzone. Nie robię jednak czegoś wbrew sobie i jest kilka firm, którym odmówiłem.
Dziękuję za rozmowę. Czego ci życzyć?
Uśmiechu!
/ Zdjęcia: Archiwum Marcina Tausiewicza
Marcin Tausiewicz
Najlepsze wyniki w pistolecie IPSC: Mistrzostwo Polski 2012, 2013, 2014, 2016, 2017 w klasie Production, Mistrzostwo Polski 2018, 2019 w klasie Open, Puchar Polski 2013, 2014, 2015, 2016, 2017 w klasie Production, Puchar Polski 2018, 2019 w klasie Open, pierwsze miejsce na Mistrzostwach Słowacji 2018, 2019 w klasie Open, pierwsze miejsce na Mistrzostwach Litwy 2018 w klasie Open, pierwsze miejsce na Mistrzostwach Węgier 2019 w klasie Open, szóste miejsce na Extreme Euro Open 2018 w Czechach w klasie Open, drugie miejsce na Bul Cup 2018 w Niemczech, osiemnaste miejsce na Mistrzostwach Europy 2019 w klasie Open.
Najlepsze wyniki w karabinie IPSC: Mistrzostwo Polski 2018, 2019 w klasie Semi-Auto Open, Puchar Polski 2015 i 2018 w klasie Semi-Auto Open.
Najlepsze wyniki w strzelbie IPSC: drugie miejsce w Pucharze Polski 2019 w klasie Open, trzecie miejsce na Mistrzostwach Polski 2019 w klasie Open, piąte miejsce na Mistrzostwach Czech 2019 w klasie Open.
Najlepsze wyniki w formule 3GUN: pierwsze miejsce – 3GUN Puchar Południa 2018 w klasie Open
Strzela z:
pistoletu BUL SAS II Open,
strzelby Saiga 12 IPSC,
karabinka Daniel Defense M4 V11 PRO