Przejdź do serwisu tematycznego

SIG Sauer P365 – do wyboru do koloru (i to dosłownie)

Wypuszczony na rynek przez SIG Sauer przy okazji Shot Show 2018 model P365 w Stanach Zjednoczonych zrobił zawrotną karierę. Oprócz wzięcia szturmem rynku cywilnego otrzymał mnóstwo branżowych nagród, między innymi Pistolet Roku magazynu „Guns And Ammo”, nagrodę Najlepszy Produkt Roku NASGW POMA-Caliber w 2018 czy Golden Bullseye w 2019. Czy zasłużenie? Omówimy to w tym artykule.

 

Malutki, naprawdę kompaktowy pistolet do noszenia na co dzień – to mniej więcej do 2018 roku był święty Graal producentów broni palnej. Zawsze musieli oni iść na kompromisy: jeśli rozmiar był odpowiedni, to za małe magazynki; jeśli dodano więcej amunicji w zapasie – z pistoletu robiła się karykatura założeń. Dopiero model P365 spełnił tak naprawdę wszystkie oczekiwania.

Trzy sztuki

Na potrzeby naszych testów otrzymaliśmy od polskiego importera – salon myśliwski M.K. Szuster – pistolet P365 w trzech wariantach: wersję podstawową z bezpiecznikiem zewnętrznym (MS), świetnie doposażony model X oraz najdłuższą odmianę XL MS, również wyposażoną w bezpiecznik zewnętrzny. Wszystkie trzy modele zasilane są amunicją 9 mm, a większość ich podzespołów jest ze sobą wymienna. Wraz z bronią dotarły do nas też dwie kabury.

Pierwsze wrażenie

Pistolety trafiają do użytkownika w wykonanych z tworzywa pudełkach. Ich wnętrze wyścielone zostało pianką, na której ułożono instrukcję, pistolet oraz magazynki: jeden podpięty do broni, a drugi dodatkowy obok niej. Wyróżnia się jedynie komplet XL: w tym przypadku w pudełku był tylko jeden magazynek 12-nabojowy oraz dodatkowy szkielet koloru piaskowego. Od pierwszego rzutu oka widać, dlaczego pistolety SIG Sauera nie należą do tanich. Wykonanie wszystkich elementów jest perfekcyjne. Nie widać żadnych śladów kiepskiej obróbki, pokrycia są idealne, a spasowanie elementów we wszystkich trzech egzemplarzach wręcz zachwyca.

Chwyt

Po wzrokowej inspekcji przyszła pora na wzięcie broni do ręki. I tu pierwsze wrażenie jest naprawdę ciekawe. Dla kogoś przyzwyczajonego do pełnowymiarowego pistoletu albo choćby kompaktu w stylu G26 trzymanie w dłoni takiego mikrusa w pierwszej chwili jest po prostu dziwne. Broń jest niezwykle smukła i wąska. Nie zmienia to jednak faktu, że kształt rękojeści jest wygodny, a faktura tworzywa bardzo przyjemna przy jednoczesnym zapewnieniu dobrego chwytu. Broń jest też lekka: bez magazynka masa P365 wynosi 500 g, modelu X 510 g, a XL 588 g. Przyznacie sami, że to niezłe wyniki.

Rozmiary

Sami zobaczcie na zdjęciach, jak malutkie są te pistolety. Dla porównania dłonie autora to rozmiar 9. Z kronikarskiego obowiązku podam też rozmiary poszczególnych pistoletów.

Model Wymiary Długość lufy Długość linii celowania
P365 MS 147 × 126 × 26 mm 79 mm 123 mm
P365 X 152 × 140 × 28 mm 79 mm 123 mm
P365 XL MS 168 × 122 × 28 mm 94 mm 142 mm

 

Rodzina P365

Wszystkie trzy modele to tak naprawdę ta sama broń. SIG Sauer zastosował tu koncepcję szkieletu zamkniętego w plastikowym opakowaniu. Powoduje to, że możemy dowolnie zmieniać sam chwyt – dostępne są jego różnokolorowe wersje. Nie ma także problemu, aby do wersji XL założyć najkrótszy chwyt z wersji standardowej. To interesująca opcja dla polskich posiadaczy broni palnej, bo plastikowy chwyt nie jest szkieletem i jako taki nie jest istotną częścią broni. Podobnie jest z zamkami: możemy je dowolnie wymieniać między sobą i pistolet nadal działa, a my mamy możliwość wyboru. Jedynym ograniczeniem jest to, że krótkie magazynki od wersji podstawowej ze względu na kształt gniazda i długość nie pasują do chwytu X i XL.

Różnice między modelami

Oprócz wymiarów zewnętrznych opisywane modele mają też inne różnice. Dwie najważniejsze z nich to spust oraz szkielet broni. W wersji podstawowej mamy standardowy, zaokrąglony spust znany z większości nowoczesnych pistoletów. Wersje X i XL otrzymały prosty spust i w mojej opinii jest to krok w dobrą stronę. Wygoda operowania takim spustem jest nieporównywalnie większa niż standardowym. Kolejna różnica to kwestia optic ready. W wersji podstawowej dysponujemy bardzo fajnymi przyrządami celowniczymi X-Ray3, są jednak one zamocowane na stałe, a pistolet nie posiada opcji montażu mikrokolimatora. Wersja XL posiada również przyrządy X-Ray3, ale ich konstrukcja jest inna. Szczerbinka bowiem jest elementem płytki, która jest przytwierdzona do wyfrezowanego w szkielecie montażu. Po jej zdjęciu na zamek możemy założyć kolimator. Samo zdejmowanie nie jest trudne – choć na pierwszy rzut oka ciężko wymyślić, jak to zrobić. Wystarczy rozebrać pistolet, aby uzyskać dostęp od spodu zamka, gdzie producent zastosował dwie śruby trzymające płytkę. Przyrządy celownicze X-Ray3 to klasa sama w sobie – są bardzo wyraźne, a dzięki zielonej kropce na muszce łatwo się je zgrywa. Nie bez znaczenia jest też fakt, że zastosowano w nich trytowe wkładki, dzięki czemu trzy kropki będą świecić w ciemności.


X-Ray3 na XL


X-Ray3 w wersji standardowej

Wersja X – najlepiej wyposażona spośród dostarczonych do testowania – dotarła wraz z zamontowanym kolimatorem SIG Sauer Romeo Zero. Czasem bywa już tak, że najdroższe zabawki są najfajniejsze. Tak jest i tym razem. Nie od dziś wiadomo, że mikrokolimatory to przyszłość – ułatwiają strzelanie w sposób niewyobrażalny jeszcze 20 lat temu. Romeo Zero to właśnie taki game-changer. Wyposażono go w okno o średnicy 24 mm, na którym wyświetlana jest kropka 6 MOA. Dostępna jest też wersja z kropką 3 MOA. Zasilanie z baterii CR1632 wystarcza na 20 000 godzin, czyli jakieś dwa lata ciągłej pracy. Producent deklaruje też, że zastosowana do produkcji soczewki technologia SprectraCoat gwarantuje dziesięciokrotnie większą wytrzymałość materiału w porównaniu do klasycznego szkła. Brzmi to bardzo obiecująco. Sam celownik wykonano z opatentowanego polimeru. Na jego bocznych ściankach mamy identyczną fakturę jak na chwycie pistoletu. Jedyne, co nie podoba mi się w Zero, to sposób zmiany jasności poprzez wciskanie malutkiego guziczka w środku celownika. Nie jest to ani intuicyjne, ani łatwe, dlatego w końcu po prostu zostawiłem plamkę na jednym ustawieniu. Do nocnego strzelania i tak trzeba sobie oświetlić cel, więc nie ma z tym kłopotu. Kolimator oczywiście dziedziczy wszystkie słabe cechy typowe dla otwartych konstrukcji tego rodzaju. Błoto, krew czy brud mogą wpływać na wyświetlanie plamki. Jednak myślę, że do wykorzystywania zgodnie z przeznaczeniem – czyli skrytego noszenia w cywilnych warunkach – Zero jest bardzo dobry. A gdyby jednak się zdarzyło, że kropka z jakiegoś powodu zniknie – integralnym elementem kolimatora jest prosta muszka w tylnej jego części. Co ważne, kolimator przychodzi z fabryki przestrzelany i to naprawdę robi wrażenie.

Magazynki

To, co uczyniło „mikrusa” od SIG Sauera królem rynku, to bez żadnej dyskusji pojemność magazynka. Standardowy magazynek wersji P365 mieści 10 naboi. Lekko przedłużony aż 12. To jest wynik, który zmiótł w 2018 roku konkurencję. W wersjach X i XL magazynek podstawowy ma pojemność 12 sztuk, a przedłużony 15. Magazynki wykonane są ze stali i posiadają na bocznej ściance otwory pozwalające na wizualną inspekcję stanu załadowania. Kopytka wykonano z tworzywa, a rozbieranie następuje poprzez wciśnięcie elementu na spodzie kopytka i zsunięcie go w przód. Same kopytka w zależności od wersji mają różne wykończenia. Mankamentem, który zaobserwowałem, jest lekkie ścieranie się powłoki, co możecie zobaczyć na zdjęciach.

Strzelanie

Powoli dochodzimy do najważniejszego. I tu również nie będzie zaskoczenia, jeśli napiszę, że z SIG-ów strzela się bardzo dobrze. Jak na swoje małe wymiary są one zaskakująco celne. Oczywiście najlepiej strzelało mi się z wersji XL, ale wersja X z kolimatorem broniła się dzielnie. Nie bez znaczenia pozostaje zastosowanie w nich lepszego, prostego spustu. Ma wyczuwalny reset, jednak żeby naprawdę szybko strzelać z tak kompaktowej broni trzeba się mocno przyłożyć do chwytu. Broń nie wybacza niedokładnego trzymania czy też słabego chwytu i widać sporą różnicę w celności.
Dla mnie osobiście najlepszym rozwiązaniem jest przedłużony chwyt z wersji X i XL. Malutki chwyt wersji podstawowej nawet z przedłużonym magazynkiem wydaje się „dziwny” i nie jest tak wygodny jak u większych braci. Na pochwałę zasługuje wygodne podcięcie przy kabłąku spustu, które pozwala wejść ręką wyżej. Miejsca w kabłąku jest naprawdę dużo i bez problemu można strzelać w rękawiczkach.
Wymiana magazynków nie dostarcza żadnych problemów – guzik zwalniania magazynka działa bez zarzutu, magazynki „wystrzeliwują” z chwytu bez najmniejszych oporów. Sięgam kciukiem do zwalniacza przy jedynie minimalnej zmianie chwytu. Osoby o mniejszych dłoniach mogą jednak mieć z tym więcej kłopotu.
Przy korzystaniu z amunicji Fiocchi, PFA, Gecko, Winchester oraz elaborowanej nie zanotowałem żadnego zacięcia, a zamek zatrzymywał się w tylnym położeniu po każdym ostatnim naboju.
To, w czym te pistolety naprawdę błyszczą, to możliwość ukrycia i wygoda przenoszenia. I jeśli spojrzymy na temat z tego właśnie punktu widzenia, to okazuje się, że pod tym względem P365 jest chyba najlepszym z dostępnych na rynku pistoletów. Broń jest niesamowicie zgrabna i opływowa, a przy niskiej masie wkładając ją do kabury przestajemy czuć obciążenie już po paru sekundach. Krótko mówiąc: superbroń do noszenia.

Kabury

Skoro już o przenoszeniu mowa, wypada mi poruszyć temat kabury. Na przekonywanie Was o wyższości kabur tworzywowych nad wszystkimi innymi nie poświęcę nawet sekundy. Opowiem za to o dwóch kaburach, które dostałem razem z pistoletami. Pierwsza z nich to standardowe IWB produkcji BlackPoint. Dla niewtajemniczonych: kabura IWB to taka, którą nosimy w spodniach, a pasek stanowi jedynie element nośny. Opisywaną kaburę wykonano z kydexu, wyposażono ją w stalowe, sprężynujące mocowanie do pasa oraz syntetyczny element dociskający kaburę do ciała. Kydex jest ładnie obrobiony, a broń siedzi sztywno. Wzorowe wykonanie pozwala na tzw. appendix carry, czyli noszenie na brzuchu albo na biodrze.

Drugą kaburą, o której napiszę, jest kabura od SIG Sauera. Wykonano ją w technologii wtrysku z plastiku, a dzięki śrubie poniżej kabłąka ma pewny zakres regulacji siły trzymania broni. Co czyni jednak tę kaburę wyjątkową? Otóż dzięki zastosowaniu sprytnego systemu montażu mamy tak naprawdę dwie kabury w jednej. Wraz z samą kaburą dostajemy dwa systemy montażowe: jeden to klasyczne szlufki, których użycie tworzy nam system do noszenia na pasku na zewnątrz spodni. Drugi natomiast to „wąsy” pozwalające na zastosowanie kabury jako IWB. Na pochwałę zasługuje nowatorski koncept, polegający na tym, że zamiast klasycznych haczyków przechodzących po zewnętrznej stronie paska producent zdecydował się na rozwiązanie pośrednie. Mocowane do kabury montaże wchodzą pod pasek jedynie zaczepami zahaczając się o niego od spodu. Wymiana systemu mocującego polega na wyjęciu kołków i zastąpieniu danego elementu. Patent bardzo mi się podoba.

Akcesoria

Wydawać by się mogło, że temat dodatków do broni został już wyczerpany. Jednak nie jest tak do końca. Jestem zdania, że jeśli już nosić broń, to nie można obyć się bez latarki. Strzelenie do niezidentyfikowanego celu to grzech najcięższy ze wszystkich. Na szczęście u nas jeszcze nie Stany i raczej strzelać na ulicy nie będziemy. Ale pokusić się o parę słów można. Na początku artykułu wspomniałem o kompromisach. I w kwestii akcesoriów ten kompromis jest dość wyraźnie widoczny. Pierwszym tego potwierdzeniem jest wyposażenie naszego „mikruska” w szynę montażową. Nie jest to jednak zwykła szyna typu Piccatiny, do której założylibyśmy dowolną latarkę. Zamocowanie takiej latarki kłóciłoby się z ideą smukłej i dyskretnej broni. Tak więc producent wyposażył pistolety w swój własny rodzaj szyny. I są już do niej latarki. Jedną z nich akurat posiadam i podzielę się wrażeniami. Streamlight TLR-6 to rodzina latarek – powiedzmy to wprost – budżetowych. Sercem każdej latarki jest elektroniczny moduł, który następnie opakowano w plastikową osłonkę. I dzięki zastosowaniu tej osłonki mamy rożne modele, przystosowane zarówno do kompaktowych Glocków, jak i właśnie do P365. Dodatkowo większość starych modeli wyposażono też w laser. Montaż do pistoletu odbywa się przez rozebranie latarki na części składowe, założenie na kabłąk pistoletu oraz szynę montażową i skręcenie śrub. Czasochłonne i niewygodne, a do tego trzeba mieć klucz. Ale rozwiązanie działa, broń jest nadal bardzo smukła, latarka nie jest zauważalnie szersza od samego szkieletu pistoletu. Jej uruchomienie odbywa się poprzez wciśnięcie guzika z boku obudowy. Tutaj też jest to pewien kompromis, bo system ten nie jest komfortowy ani szybki. Znacznie lepsze rozwiązanie zastosowano w TLR-7 czy TLR-8. Ale tego problemu nie da się rozwiązać tak, by zachować niski profil. TRL-6 ma 100 lumenów i w ciemności wystarcza spokojnie do oświetlenia i identyfikacji bliskiego celu. Na minus trzeba doliczyć, że kabury pod taki zestaw niestety trzeba ze świecą szukać – pozostaje tylko wypiekanie kydexu na zamówienie.

Podsumowanie

SIG Sauer od paru lat wyrasta na potentata rynku. Wygrywa konkursy amerykańskiej zbrojeniówki, dostaje nagrody od pism branżowych. I w mojej opinii naprawdę zasłużenie. Każdy ich kolejny produkt to nie tylko wysoka jakość (nota bene idąca w parze z wysoką ceną), ale również popis innowacyjności inżynierów. Rozwijają swoje produkty i nie boją się stawiać sobie wysoko poprzeczki. A potem dostajemy takie cuda jak P365 – broń, o której zapomnicie, że ją nosicie, bo jest tak wygodna i lekka. Mimo wąskich możliwości zastosowania na naszym rodzimym poletku jestem naprawdę pod wrażeniem. A jeśli miałbym wybrać dla siebie jednego z tych SIG Sauerów, to zdecydowałbym się na wersję XL z kolimatorem Zero – łączy wszystkie zalety każdego z tych pistoletów. Przy moich 187 cm i tak go schowam, a kolimatory to przyszłość. I nie dajcie sobie nikomu wmówić, że jest inaczej.

 

Dziękujemy CSA za możliwość wykonania zdjęć i przetestowania pistoletów.

Dziękujemy sklepowi M.K. Szuster, dystrybutorowi Sig Sauer w Polsce, za użyczenie broni do testów.

Sprawdź podobne tematy, które mogą Cię zainteresować

Komentarze

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.

Dodaj komentarz

X