Maszyny, które przez ponad dwie dekady stanowiły podstawowe narzędzie zwalczania okrętów podwodnych z pokładów fregat typu Oliver Hazard Perry, kończą służbę. Nie dlatego, że doczekały się następców. Po prostu się zużyły, a państwo polskie wciąż nie potrafiło zdecydować, czym je zastąpić. Ba! Nawet poważnie nie zabrało się za rozmyślanie, jakie nowe maszyny powinny się pojawić. Ot, sytuacja jak w przypadku okrętów podwodnych czy śmigłowców wielozadaniowych.
Zdjęcia: Michał Adamowski, MILMAG
A jest to naprawdę poważny problem, ponieważ pilotów, którzy potrafią operować z pokładów okrętów w Polsce mamy jak na lekarstwo. Pytanie czy będą chcieli zostać w służbie czy rzucą kwitami, bo nie będą mieli na czym latać jest dość poważne, a doświadczenia po anulowaniu postępowania na śmigłowce wielozadaniowe przez Antoniego Macierewicza jasno mówią, że jest to możliwe. Osiem lat temu odejść było na tyle dużo, że chwilami brakowało kompletnych załóg do prowadzenia dyżurów. MON ani wówczas, ani teraz problemu nie widzi, choć niedługo zostanie postawiona stępka pod kolejnego Miecznika.
>>>Miecznik nadciąga. Co ze śmigłowcami pokładowymi?<<<
Nowość w Polsce
Dla polskiej floty śmigłowce pokładowe były prawdziwą nowością. Choć już w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych podejmowano eksperymentalne próby z lądowaniem SM-2 i Mi-2 na pokładach różnych jednostek, dopiero w 1994 udało się przeprowadzić pierwsze lądowanie zgodne ze standardami NATO. Wtedy to na pokładzie niderlandzkiego okrętu zaopatrzeniowego Zuiderkruis wylądowała polska Anakonda. Dziewięć lat później rozpoczęła się era prawdziwego lotnictwa pokładowego wraz z pojawieniem się SH-2G.
Cztery używane egzemplarze Super Seasprite trafiły do Polski wraz z przekazanymi przez Stany Zjednoczone fregatami rakietowymi Gen. T. Kościuszko i Pułaski. Dwa śmigłowce przypłynęły na pokładzie pierwszego z nich we wrześniu 2002, a kolejne dotarły rok później, po przeładunku w Niemczech i przelocie z Nordholz do Gdyni. W Babich Dołach utworzyły samodzielny klucz śmigłowców pokładowych ZOP w ramach 28. Puckiej Eskadry Lotniczej. W ciągu ponad 20 lat służby wykonywały loty z pokładów obu fregat, biorąc udział w misjach krajowych i zagranicznych, m.in. w składzie zespołów NATO.

Trwała prowizorka
Maszyny, wyprodukowane na początku lat 90., nigdy nie przeszły poważnej modernizacji. W latach 2007–2011 przystosowano je jedynie do przenoszenia torped MU90 Impact i zamontowano także nowe wyposażenie pokładowe i urządzenia. Już wtedy w środowisku lotników morskich nikt nie miał złudzeń, że SH-2G są rozwiązaniem tymczasowym. Tymczasowym, a więc w polskich realiach, permanentnym.
Historia tych śmigłowców jest odbiciem szerszego problemu modernizacji Marynarki Wojennej. Fregaty typu OHP miały być tymczasowym rozwiązaniem w oczekiwaniu na Gawrony. Kobbeny, miały być tylko na kilka lat, zanim pojawią się nowe okręty podwodne. I tak jak w przypadku jednostek pływających, tymczasowość stała się stanem trwałym. Dziś OHP utrzymywane są już głównie po to, by zachować etaty, Kobbenów nie ma w linii, a następcy Super Seasprite’ów nie istnieją nawet na papierze.
Program Kondor, w ramach którego MON zapowiedziało zakup od czterech do ośmiu nowych śmigłowców pokładowych, ogłoszono 31 grudnia 2019. Od tamtej pory nic realnego się nie wydarzyło. Tymczasem każda z trzech planowanych fregat typu Miecznik będzie wyposażona w hangar mogący pomieścić dwa średnie śmigłowce lub jednego ciężkiego AW101. W idealnym scenariuszu flota potrzebowałaby więc ośmiu maszyn – po dwie na każdy okręt i dwie w rezerwie.
Zdjęcie: Krzysztof Mądry, Gdyńska Brygada Lotnictwa Marynarki Wojennej
Brak decyzji
Problem w tym, że Polska nie tylko nie ma nowych śmigłowców, ale też wciąż nie zdecydowała, jakie one mają być. W Agencji Uzbrojenia trwają analizy, które – jak wynika z nieoficjalnych rozmów z oficerami Marynarki – przypominają raczej przeciąganie liny niż realne przygotowania do zakupu (Dziewięciu chętnych w programie Kondor).
Marynarze od lat zwracali uwagę, że ciężkie AW101 są zbyt duże do większości zadań, które są stawiane przed polskimi lotnikami morskimi. Ale mimo to właśnie takie maszyny, w wersji lądowej, zostały kupione. W dodatku w oszałamiającej ilości czterech maszyn.
Szansa na ujednolicenie parku śmigłowców – Mi-14, SH-2G, Mi-8 i Sokołów – została zaprzepaszczona już osiem lat temu, po decyzji Macierewicza. Zamiast jednego wspólnego typu powstały cztery mikrofloty, które komplikują szkolenie, logistykę i utrzymanie.
Teoretycznie Agencja Uzbrojenia szuka kolejnego śmigłowca. Tym razem o masie do 6,5 tony, zdolnego do współpracy nie tylko z Miecznikami, ale także z OORP Ślązak i Kontradmirał Xawery Czernicki. Wymagane są pełne zdolności ZOP, w tym użycie sonaru opuszczanego, boi hydroakustycznych i torped. W grze pozostają więc typy takie jak AW159 Wildcat, H160M czy amerykański SH/MH-60 Seahawk. Ale jak zawsze ostateczna decyzja nie należy do żołnierzy, tylko do polityków.
Ostatnie loty SH-2G są więc nie tylko pożegnaniem maszyny, ale utrwalaniem niemocy państwa w modernizacji floty. Super Seasprite’y przez lata pozwalały polskim fregatom zachować zdolności do działań ZOP i współpracy z NATO. Od dziś Marynarka Wojenna RP pozostaje bez śmigłowców pokładowych, a załogi fregat bez realnego wsparcia z powietrza. Ot, klasyka modernizacji Sił Zbrojnych.
Po ponad 20 latach służby swoje ostatnie starty i lądowania na pokładach fregat OORP Gen. K. Pułaski i Gen. T. Kościuszko wykonały śmigłowce pokładowe Kaman SH-2G Super Seasprite ⚓️
To było 20 lat setek wspólnych misji, ćwiczeń i zadań, które zawsze odbywały się bezpiecznie i… pic.twitter.com/9RNZy83JiI
— Marynarka Wojenna RP/ Polish Navy (@MarWojRP) November 7, 2025
