Program Orka doczekał się wskazania oferenta i – jak można się było od kilku tygodni domyślać – padło na Szwecję. Decyzja polityczna jest jasna, ale w środowisku marynarzy entuzjazm jest głównie ze względu na to, że w końcu na coś się zdecydowano.
Grafiki: Saab Defence and Security
Jeśli ktoś liczył na wybór konstrukcji pokrewnych niemieckiemu U212A, musi obejść się smakiem. Rząd postawił na odmienną logikę. Wedle zapewnień szwedzki Saab ma dostarczyć jednostki szybko, sprawnie i najlepiej w tempie, jakiego nie widziano dotąd w budowie żadnego okrętu podwodnego.
To właśnie ten wątek wzbudza największe emocje. Trzeba przyznać, że aby uwierzyć w harmonogram przedstawiony przez ministra Władysława Kosiniaka-Kamysza, trzeba mieć silną wiarę w zdolności stoczni w Karlskronie.
Prototypowy A26 Blekinge jest opóźniony już o pięć, może sześć lat w stosunku do ostatnich zapewnień. Budowę pierwszego okrętu rozpoczęli dopiero w 2022 roku, a mimo ambitnych zapowiedzi z połowy poprzedniej dekady, jednostka nie tylko nie została ukończona, ale jej termin zdania do służby stale się przesuwa (obecnie jest to rok 2031). Oczywiście wiaże się to z tym, że zamawiający w trakcie realizacji projektu zażyczył sobie wprowadzenia poważnych zmian technicznych w konstrukcji jednostki (Saab z dodatkowym zamówieniem dotyczącym szwedzkich okrętów podwodnych A26).
Na tym tle deklaracje, że Polska dostanie pierwszy okręt do 2030 roku, brzmią ryzykownie. Zwłaszcza kiedy minister stwierdza, że jak Szwedzi temat rozwiążą, to już ich sprawa. Tyle że nie jest to sprawa błaha, bo aby rozwiązać ją w tak krótkim czasie, Saab mógłby odstąpić Polsce jednostkę, którą buduje dla własnej marynarki, jednak taka decyzja wymagała by pewnie wielu, międzyrządowych ustaleń.
Mały margines
Ten pośpiech nie bierze się znikąd. ORP Orzeł, jedyny polski okręt podwodny, który jeszcze jako tako funkcjonuje, spędza więcej czasu w dokach niż na morzu. Ostatni epizod, kiedy miał zaszczycić obecnością uroczystości w Świnoujściu, a w praktyce wrócił do Gdyni z powodu awarii akumulatorów, pokazuje stan faktyczny, a nie życzeniowy. Dobrze, że awaria jest dość prosta do naprawienia,
Dywizjon Okrętów Podwodnych stoi na krawędzi utraty ciągłości zdolności, a w świecie broni podwodnej jest to trudne do odrobienia. Dlatego wprowadzenie rozwiązania pomostowego nie jest dobrym pomysłem – jest jedynym możliwym. Szansą staje się typ Gotland (zmodernizowany i zaopatrzony w napęd niezależny od powietrza atmosferycznego), na którym przetestowano większość technologii przeznaczonych dla A26.To byłby jakościowy skok dla naszych podwodników.
Wszystko to pokazuje, że w programie Orka polityka wydaje sie byc kluczowym czynnikiem. Rząd wybrał opcję najbezpieczniejszą wizerunkowo – z państwem, z którym mamy bliskie relacje obronne, i które samo intensywnie zbroi się po wejściu do NATO, a nie jest Niemcami.
ORP „Orzeł” (291) projektu 877E Pałtus (w kodzie NATO: Kilo) podczas tegorocznej parady morskiej na Helu / Zdjęcie: Przemysław Gurgurewicz, MILMAG
Bezpieczne rozwiązanie?
Jednak to bezpieczeństwo wizerunkowe ma cenę. Polska może stać się jedynym, zagranicznym użytkownikiem okrętów typu A26, które z powodu wieloletnich opóźnień po wejściu do służby mogą okazać się już ciut przestarzałe. Nie dlatego, że Szwedzi nie umieją budować okrętów, ale dlatego, że świat poszedł naprzód, a rozwiązania, które dekadę temu robiły wrażenie, dziś powoli odchodzą do lamusa. Mowa choćby o ołowiowych bateriach czy napędzie Stirlinga, który ma wiele zalet (w tym zabezpieczenie eksploatacji), ale nie da się ukryć, że konkurencja przegoniła go pod względem wydajności.
Prawdziwa ironia polega jednak na tym, że jeśli spełni się scenariusz szeptany w kuluarach, to Polska otrzyma oba prototypowe okręty A26 – te same, które od lat drenowały szwedzki budżet i doprowadziły do prac nad zupełnie nową konstrukcją A30. Szwedzi i tak planują iść dalej, a dla nich przekazanie opóźnionych jednostek może okazać się politycznie wygodne.
Brak wyboru?
Jednocześnie trudno nie zauważyć, że każde nowe okręty, niezależnie od wybranej technologii, będą w polskiej flocie czymś na kształt cudu. Dziś marynarze mają do dyspozycji sprzęt, który powinien odejść do muzeum, nie na Bałtyk. To gorzkie pocieszenie, ale realne.
Problem w tym, że jeśli po raz kolejny rozmijamy się z harmonogramem, jeśli po raz kolejny polityczne deklaracje okażą się papierowe, dywizjon podwodników znów będzie musiał czekać dłużej niż powinien. A na morzu obowiązuje reguła, której nie da się zakląć żadnym komunikatem prasowym: okrętów nie buduje się na słowach.
Dlatego w tej historii nie chodzi tylko o to, czy Szwedzi złapią opóźnienie, lecz czy polskie państwo po raz kolejny nie złożyło obietnicy, której dotrzymanie zależy od cudu. Tego zaś w programie Orka, jak dotąd, jeszcze nie widzieliśmy.
Cieszy mnie, że w końcu Orka dotrze do portu. Związałem się z tym programem, bo piszę o nim od 2012. Widząc jak ryzykowne wydają się polityczne plany, zdaje się, że będę miał szansę na pisanie o nim jeszcze przez najbliższą dekadę.
Więcej o programie Orka:
- Wszystko co wiemy o szwedzkiej Orce dla Polski
- Program Orka: Polska wybrała szwedzkie okręty podwodne
- MON zakończyło analizę dokumentacji w programie Orka
- MSPO 2025: Porozumienia Polskiej Grupy Zbrojeniowej z BAE Systems i Saab
- MON o programie Orka: Przebiega zgodnie z planem i bez opóźnień
- Szwedzkie A26 a polska Orka
- Orka – ktokolwiek widział, ktokolwiek wie?
- Orka – podwodna Gwiazda Śmierci
- Co z tą Orką, czyli smutne Święto Marynarki Wojennej
- Orka: Jedenastu chętnych w konsultacjach rynkowych
