Rosyjskie trolle po raz kolejny powtarzają swoją ulubioną mantrę, że wojna na Ukrainie rozpoczęła się od zamieszek w Odessie 2 maja 2014 i, że w Donbasie doszło wcześniej do ludobójstwa na 14 czy nawet 16 tysiącach rosyjskojęzycznych mieszkańców. To piramidalne kłamstwo.
Zdjęcie: Elizabeth Arrott / VOA (Domena publiczna)
W rzeczywistości ani w Odessie, ani w Donbasie nie miało miejsca nic, co mogłoby stanowić przyczynę rosyjskiej inwazji. Rosyjskie trolle odwracają chronologię, pomijając, że Odessa była skutkiem, a nie początkiem rosyjskiej agresji, a liczby ofiar w Donbasie zostały przez Moskwę cynicznie zmyślone.
Warto przyjrzeć się faktom. Według Biura Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka (OHCHR), od początku 2014 do rozpoczęcia pełnoskalowej wojny w lutym 2022 w Donbasie zginęło ok. 13,2–13,4 tys. osób. Z tej liczby około 4 tys. stanowili cywile, ok. 4,5 tys. żołnierze ukraińscy, a blisko 5 tys. członkowie formacji separatystycznych.
To są łączne straty obu stron frontu i ludności cywilnej, a nie, jak sugeruje Kreml, rosyjskojęzycznych ofiar ukraińskiej opresji. Nie było żadnego systemowego ludobójstwa. Była natomiast wojna, rozpętana przez Rosję, która do Donbasu przysłała uzbrojone zielone ludziki, oficerów GRU i broń ciężką.
Kłamstwo rosyjskiej propagandy jest tym bardziej perfidne, że często powołuje się ona na raporty ONZ, wyciągając z nich jedną liczbę 14 tys. ofiar i całkowicie ignorując strukturę tych strat. Odbiorcy dostają więc zmanipulowany obraz, w którym ofiarami są wyłącznie prorosyjscy cywile, a winowajcą zawsze Ukraina. Tymczasem fakty są łatwe do sprawdzenia: to Rosja uzbroiła i kierowała separatystami, to rosyjscy oficerowie, tacy jak Igor Girkin vel Striełkow, dowodzili pierwszymi oddziałami, a to rosyjska artyleria, nazywania wiatrem ze wschodu ostrzeliwała pozycje ukraińskie z terytorium Federacji.
Walki w Odessie
Równie fałszywie przedstawiane są wydarzenia w Odessie 2 maja 2014. Rosyjskie media opisują je jako masakrę, która miała uzasadnić późniejszą agresję. Tymczasem był to efekt nieudanej próby powtórzenia scenariusza krymskiego i donbaskiego w Odessie i Charkowie.
Zielone ludziki wspierane przez prorosyjskich aktywistów próbowały opanować miasto, ale spotkały się z oporem zwykłych Ukraińców. Tragiczny finał w Domu Związków Zawodowych, czyli pożar, w którym zginęły dziesiątki osób, był następstwem zamieszek, a nie planowanej akcji władz w Kijowie. Co ważne, wszyscy uczestnicy zajść zostali postawieni przed sądem. Ukraina była krytykowana za przewlekłość postępowań i opieszałość wymiaru sprawiedliwości, ale jednak działała jawnie i zgodnie z procedurami.
Przypomnijmy chronologię wydarzeń, bo to ona najlepiej obnaża fałsz rosyjskich narracji. W nocy z 26 na 27 lutego 2014 roku rosyjskie oddziały specjalne, bez oznaczeń przynależności na mundurach, zajęły parlament i rząd Autonomicznej Republiki Krymu w Symferopolu. Dzień później kontrolowały już lotniska i strategiczne obiekty, a Flota Czarnomorska blokowała ukraińskie garnizony. 16 marca odbyło się farsowe referendum, a 18 marca Władimir Putin podpisał traktat o aneksji Krymu. To był pierwszy akt rosyjskiej agresji.
Drugi front Rosja otworzyła w Donbasie, kiedy 6 kwietnia prorosyjscy bojownicy zajęli budynki administracji w Doniecku i Ługańsku. Kilka dni później do akcji wkroczyli rosyjscy oficerowie i instruktorzy, którzy zaczęli organizować oddziały separatystów. 12 kwietnia 2014 grupa dowodzona przez pułkownika GRU Igora Girkina opanowała Słowiańsk – i to właśnie tę datę należy uznać za początek wojny w Donbasie. Wydarzenia w Odessie przyszły później i były reakcją na rosyjską inwazję, a nie jej przyczyną.
Dlatego powtarzana dziś w Internecie teza, że Ukraińcy wymordowali 14, czy 16 tys. ludzi przed 2022 rokiem i że wojna zaczęła się w Odessie, jest typowym rosyjskim fake newsem. Takie opowieści mają jedno zadanie – mają usprawiedliwiać w oczach własnego społeczeństwa i części zagranicznych odbiorców agresję, która od samego początku była planowana i realizowana przez Kreml. W rzeczywistości cała chronologia wskazuje jasno, że najpierw była rosyjska okupacja Krymu, potem interwencja w Donbasie, a Odessa była tylko dramatycznym skutkiem rosyjskiej agresji, nie jej powodem.
Warto te fakty podkreślać, bo rosyjska propaganda w mediach społecznościowych co chwilę podnosi te argumenty, odwracając kota ogonem. W takich sytuacjach jedyną skuteczną odpowiedzią są fakty i konsekwentne reagowanie państwa. Niestety, w przestrzeni cyfrowej polskie organy władzy wciąż przegrywają z machiną dezinformacyjną Kremla. Ich rolę przejęli zwykli użytkownicy, wyjaśniający i prostujący kłamstwa propagandy.
Cóż jednak z tego, jeśli same organy państwa nie potrafią moderować nawet oficjalnych kont swoich instytucji i pozwalają, aby sączyła się w nich rosyjska propaganda. A to oznacza, że w kolejnych kryzysach, nawet jeśli uda się zestrzelić drony, informacyjna fala fejków nadal będzie zalewać polską debatę.
Czytaj także:
- Ruskie trolle wygrywają w Internecie. Polska ma problem
- Pseudopatriotyzm w służbie Putina
- Cywile wchodzący w kompetencje służb metodą na destabilizację Polski?
- „Siła w prawdzie”: Rosyjski pociąg do zwycięstwa w wojnie na kłamstwa historyczne
- Czy Tarcza Wschód zatrzyma rosyjski najazd informacyjny?
- Trolle Putina groźniejsze od rosyjskich czołgów
