Słowem wstępu
Uwielbiam gadżety i grzebanie przy broni, dlatego w swoich jednostkach modyfikowałem już niemal wszystko – spusty, chwyty, przyrządy celownicze, kolby i dźwignie. Robiłem stippling na plastikowym łożu strzelby, zamówiłem specjalną muszkę z USA i dobierałem hydrauliczny buffer, aby mój PCC pracował miękko, liniowo i nie schodził z celu przy szybkim strzelaniu. Urządzeń wylotowych jednak prawie nie ruszałem. Postanowiłem w końcu załatwić tę kwestię hurtowo. Zamiast dobierać je miesiącami i testować każdy „gwizdek” z oferty innego producenta, zdecydowałem się sięgnąć po najciekawsze i najbardziej obiecujące kompensatory jednej marki – Strike Industries.
Strike Industries – jakość, pomysłowość, różnorodność
Różnorodność
O tym, że amerykański producent ma wyjątkowo bogatą ofertę urządzeń wylotowych, przekonałem się już podczas pisania wyżej wspomnianego poradnika. Oczywiście nie brakuje firm dostarczających strzelcom klasyczne tłumiki płomienia, hamulce wylotowe czy kompensatory, ale jeżeli oprócz takich typowych „gwizdków” chcielibyśmy wypróbować coś nietypowego albo nawet lekko odjechanego, niektóre marki nie będą miały nic do zaoferowania, a Strike Industries podsunie nam co najmniej kilka propozycji, które ewidentnie wyróżniają się z tłumu. Nie ukrywam, że trafiło to w mój gust, ponieważ szukałem nie tylko dobrych, skutecznych kompensatorów, ale też „czegoś ekstra” – urządzeń wylotowych działających na nieco innej zasadzie i wykonujących konkretną robotę, tak abym mógł na przykład używać jednego karabinka zarówno do strzelania na nieco dłuższym dystansie, jak i treningów grupowych. Najwyraźniej nie tylko ja tak sobie to wymyśliłem.
Jakość
Strike Industries to amerykańska firma założona w 2011 roku przez byłego członka US Navy, specjalizująca się w produkcji innowacyjnych akcesoriów do broni palnej. Szanuję tę markę przede wszystkim za dwie rzeczy – jakość i pomysłowość. Pierwsza raczej nie podlega dyskusji. Bez względu na to, czy zdecydujemy się na jakiś drobiazg w rodzaju osłon na szyny Picatinny, chwyt do CZ Scorpiona Evo 3 czy składaną kolbę, osprzęt amerykańskiej firmy zawsze trzyma poziom i jest wykonany perfekcyjnie. Wielu strzelców miało okazję przekonać się, że w tej dziedzinie na jakości najczęściej nie warto oszczędzać. Montowanie na swojej broni wątpliwych akcesoriów, kupowanie najtańszej dostępnej „elaborki”, cięcie wydatków na magazynki, kabury i optykę – wszystkie tego typu działania mogą prowadzić do zacięć, awarii, wizyty u rusznikarza, a w skrajnych przypadkach stworzyć zagrożenie dla naszego zdrowia lub życia. Co tu dużo mówić, na rynku akcesoriów do broni funkcjonuje kilka firm, które w zasadzie nigdy nie oszczędzają na jakości (Magpul, B5 Systems, BCM) i Strike Industries należy do tej właśnie grupy.
Pomysłowość
Druga sprawa jest nie mniej ważna i, szczerze mówiąc, robi na mnie nawet większe wrażenie. Amerykańscy projektanci potrafią bowiem wymyślić coś, co często wydaje się oczywiste, ale z jakiegoś powodu nikt wcześniej na to nie wpadł albo nie zrealizował swojej idei w taki sposób, aby miała ona szansę się przyjąć. Przeglądając profil Strike Industries na Instagramie, większość pomysłów wydaje mi się genialna, a co drugi gadżet chciałbym mieć (i dopiero później zdaję sobie sprawę, że nie posiadam broni, do której dany wynalazek pasuje). Kątowe risery na szynę Picatinny, aby można było płynnie wyregulować wysokość osadzenia kolimatora? Proste, a jakże potrzebne. Chwyt przedni z wbudowanym dwójnogiem? W niektórych kręgach to już niemal legendarny element wyposażenia karabinu. Obejma na strzelbę wyposażona w gniazdo QD z jednej strony i szynę Picatinny z drugiej? No, kto inny wypuściłby coś takiego? Do tego niezliczona ilość pinów, płytek, adapterów, sprężynek, chwytów, rączek i narzędzi rusznikarskich. Nawet kiedy Strike Industries zrobi stopkę magazynka z wbudowaną diodą LED, to mimo, że strzelać po zmroku miałem okazję może dwa razy w życiu, mój gadżeciarski konar płonie.

Urządzenia wylotowe. Po co i dlaczego?
Patrząc na ofertę urządzeń wylotowych Strike’a, mogłoby się wydawać, że dominującą rolę odgrywają w niej dość klasyczne „gwizdki” łączące w funkcję kompensatora i tłumika płomienia, ewentualnie te skręcające w jedną lub drugą stronę. Wynika to jednak z tego, że te dość uniwersalne modele występują w kilku średnicach (kalibrach). Bardzo ciekawie prezentują się kompensatory pistoletowe i wszelkiego rodzaju „wynalazki”, takie jak chociażby atrapa tłumika dla karabinka CZ Scorpion Evo 3. Co istotne, ceny wcale nie są z kosmosu. Najtańsze kompensatory WarHog Comp i Miller dostaniemy już za 185-189 zł. Kusił mnie też tłumik płomienia Venom Flash Hider za 299 zł, ale zamiast kierować się wyglądem, zastanowiłem się, jaki efekt chciałbym uzyskać w każdej jednostce broni. Po krótkiej analizie zaczął mi się już wyłaniać skład testowanej grupy. Na pistolecie Ruger Mark IV Tactical miał wylądować mały, ale ciekawy kompensator Sail Comp, na karabinku PCC Faxon Bantam – Mini King Comp 9 mm (MK9), na Diamondbacku DB15 – zestaw złożony z kompensatora Triple Crown Comp i blast shielda Oppressor Universal, a na 10,5-calowym upperze SVRN PAC15 – nietypowy kompensator Cookie Cutter Comp, a na karabinie Savage Axis II Precision w .308 Winchester – King Comp.

Unboxing
Co dostajemy w zestawie? Niewiele. Każdy z opisywanych „gwizdków” dostarczany jest w prostym, kartonowym pudełku, na którym znajdziemy najważniejsze informacje na jego temat: rozmiar gwintu, oznaczenie kalibru (jeśli dostępne są różne wersje danego modelu), a nawet ilustracje czy zwięzły opis działania. Producent wykorzystał niemal każdy skrawek miejsca na pudełku, w związku z czym żadne opasłe księgi w kilku językach nie są już potrzebne. Wyjątkiem jest Oppressor Universal, w którym obowiązkowym elementem wyposażenia jest montaż, czyli nakrętka z kilkoma podkładkami. Aby nikt nie miał wątpliwości, co do czego służy i w jakiej kolejności należy zakładać te części, w komplecie znajduje się bardzo czytelny diagram. Każdy kompensator jest dodatkowo pokryty niewielką ilością oleju i w takiej postaci pakowany w woreczek strunowy. Cieszy fakt, że do każdego z nich otrzymujemy podkładkę zgniatalną (Crush Washer). Zasadę jej działania i wszystkie inne wskazówki związane z montowaniem urządzeń wylotowych omówiłem w obszernym poradniku, więc zainteresowanych odsyłam właśnie do niego.

Budowa, zasada działania i walory estetyczne
Sail Comp
Zacznijmy od najmniejszego z opisywanych modeli. „Żagiel” jest jednokomorowym kompensatorem zaprojektowanym z myślą o montażu na karabinkach z rodziny AR-15/M4 zasilanych amunicją .223 Remington/5,56 mm NATO. Zdaniem producenta jest bardzo wydajnym urządzeniem, zawdzięczającym swoją nazwę unikalnemu kształtowi przegrody, która powoduje przekierowanie gazów wylotowych na zewnątrz i w górę, co ma zapewniać świetne złagodzenie odrzutu, a przede wszystkim – podrzutu.
Kiedy spojrzymy na ten kompensator z boku, zamysł inżynierów staje się bardzo czytelny. Przednia część komory ma kształt łuku i wygląda tak, jakby gazy wylotowe miały być w całości kierowane ku górze. Nie jest to do końca zgodne z prawdą, ponieważ podczas strzelania okazało się, że mocno rozchodzą się także na boki (czego niestety nie udało się uchwycić na zdjęciu), ale oryginalny kształt tego „gwizdka” z pewnością działa na wyobraźnie i pozwala mieć nadzieję, że okaże się on skuteczniejszy niż bardzo podobny, ale znacznie tańszy WarHog Comp.

Niewątpliwą zaletą „żagla” są jego wymiary. Niecałe cztery centymetry długości oraz średnica mniejsza niż dwa i pół centymetra, a do tego masa wynosząca 94 g – wszystko to sprawia, że Sail Comp jawi się jako interesujący zamiennik dla standardowego urządzenia wylotowego A2 w tym sensie, że właściwie nie zmienia gabarytów karabinka, na którym zostanie zamontowany ani go nie dociąża. Dla wielu strzelców nie ma to wielkiego znaczenia, ale są i takie sytuacje, kiedy karabinek z długim kompensatorem może nie zmieścić się w szafie lub walizce. Krótko mówiąc, jeśli chcemy zachować kompaktowe wymiary broni, a jednocześnie uzyskać zauważalną redukcję odrzutu i podrzutu, Sail Comp będzie naszym przyjacielem, a przynajmniej tak twierdzi producent.

King Comp, Triple Crown Comp i Mini King Comp 9 mm (MK9)
Te trzy kompensatory wrzucam do jednego worka ze względu na bardzo podobną konstrukcję. King Comp to hybrydowe urządzenie wylotowe, łączące funkcje kompensatora i hamulca wylotowego. Zdaniem producenta skutecznie zmniejsza odrzut i błysk po wystrzale, rozpraszając odprowadzane na boki gazy. Wytrzymała konstrukcja ze stali nierdzewnej została pokryta powłoką fosforanową. Kompensator charakteryzuje się dwukomorową budową zaprojektowaną tak, by maksymalnie zredukować odrzut broni. Za dodatkową stabilizację lufy odpowiada pięć otworów rozstawionych pod kątem 60° (podobnie jak w urządzeniu wylotowym A2, „brakuje” tylko tego skierowanego w dół). Co ciekawe, producent nie wspomina o dwóch mniejszych otworach, nawierconych na górnej powierzchni „gwizdka” dokładnie nad komorami. Prawdopodobnie mają one redukować podrzut, choć ze względu na niewielką średnicę trudno sobie wyobrazić, aby ich skuteczność była porażająca. Nie zmienia to faktu, że King Comp prezentuje się naprawdę fajnie. Amerykanie podjęli tu próbę stworzenia urządzenia wylotowego łączącego wszystkie funkcje – kompensatora, hamulca wylotowego i tłumika płomienia. Coś dla strzelców, którzy nie potrafią się zdecydować? A może któraś z tych funkcji ma wyraźną przewagę nad innymi? To pokaże tylko praktyka.

Triple Crown Comp to urządzenie wylotowe przeznaczone do karabinków AR-15 w kalibrze 5,56 mm. „Gwizdek” ten został wykonany z wysokiej jakości stali nierdzewnej pokrytej powłoką fosforanową. W odróżnieniu od modelu King Comp wydaje się być wyraźnie nastawiony na jedną funkcję, co potwierdza opis producenta. Informuje on, że trzykomorowa konstrukcja Triple Crown Comp została opracowana tak, aby maksymalnie zredukować odrzut broni. Trzy otwory umieszczone w górnej części urządzenia mają dodatkowo redukować podrzut lufy. Amerykanie nie zastosowali tu wydłużonych „zębów” z przodu, pozostawiając jedynie drobne nacięcia, które można by było nazwać szczątkowym tłumikiem płomienia tylko w przypływie dobrego humoru. Wyraźnie widać, że nie taka miała być rola tego „gwizdka”. Jeśli zaś chodzi o otwory odprowadzające gazy wylotowe na boki i w górę, to tu nie ma żartów – trzy komory pozwalają mieć nadzieję na to, że to niewielkie w sumie urządzenie (66,9 mm długości i masa wynosząca 95 g) istotnie wpłynie na pracę broni.

Mini King Comp to urządzenie wylotowe przeznaczone do montażu na karabinkach w kalibrze 9 mm. Jak informuje producent, model ten stanowi zmniejszoną, ale równie skuteczną wersję kompensatora King Comp. Wytrzymała stalowa konstrukcja została zabezpieczona ochronną powłoką fosforanową. Zredukowana do jednej komory konstrukcja zaprojektowana została tak, by maksymalnie zredukować odrzut broni. Pięć ustawionych pod kątem otworów ma za zadanie dodatkowo stabilizować lufę, a umieszczone na froncie zęby odpowiadają za redukcję błysku, działając jak miniaturowy flash hider. Strike Industries zachwala ten model jako idealne rozwiązanie dla strzelców poszukujących uniwersalnego kompensatora dla swojego karabinka lub pistoletu maszynowego. Mini King Comp ma niecałe 58,5 mm długości i waży 96 g, więc jest stosunkowo kompaktowy – mniej więcej 2 cm dłuższy niż standardowe urządzenie wylotowe A2.

Cookie Cutter Comp
Przed nami chyba najbardziej oryginalne urządzenie wylotowe w tym teście. Ze względu na nietypowy kształt, Amerykanie nazwali je „foremką do ciastek” i właściwie trudno się z tym porównaniem nie zgodzić. Zamiast tulei z nacięciami dostajemy tu dysk o średnicy 54 mm i długości 39 mm. Standardowe proporcje zostały postawione na głowie, ale producent twierdzi, że w tym szaleństwie jest metoda. Opierając się na zasadzie akcji i reakcji (trzecie prawo Newtona), inżynierowie Strike Industries opracowali kompensator z dużą powierzchnią odbijającą gazy wylotowe, aby nie tylko odprowadzić je na boki, ale wręcz stworzyć coś w rodzaju ściany, która pozwoli wyeliminować odrzut.
Cookie Cutter Comp jest przeznaczony do montowania na karabinkach typu SBR (Short Barrel Rifle), czyli krótkolufowych oraz tak zwanych „AR Pistols” – najkrótszych wersji karabinków z rodziny AR15. Jest to zapewne odpowiedź Strike Industries na problemy związane z kulturą pracy takich konstrukcji, a raczej – jak powiedzieliby ich przeciwnicy – jej brakiem. Inna sprawa, że na dłuższej broni Cookie Cutter Comp wygląda idiotycznie, ale na 10,5-calowym AR15 – kozacko. Jeśli walory wizualne są dla nas ważne, „foremka do ciastek” prezentuje się najlepiej, gdy dystans między nią a łożem jest minimalny. Na 10,5-calowym upperze SVRN PAC15 wyszło to prawie idealnie – zachowany jest jedynie odstęp umożliwiający dokręcenie kompensatora płaskim kluczem.

Minusy? Pierwszym jest masa, wynosząca dokładnie 220 g. Nie jest to jakiś dramat, jednak obecność takiego ciężarka na samym końcu lufy wyraźnie czuć. Wybierając kompensator, większość strzelców zamontuje go w miejscu standardowego urządzenia A2, a ponieważ ono też coś tam waży (zazwyczaj około 65-70 g), przesiadka na coś takiego jak King Comp, Triple Crown Comp czy Sail Comp będzie niezauważalna. Tutaj natomiast od razu wiadomo, że coś się zmieniło.
Drugim, jeszcze ważniejszym minusem jest coś, co producent postanowił wyraźnie podkreślić – Cookie Cutter Comp nie jest tłumikiem płomienia. Należy mieć to na uwadze podczas trzymania broni oraz strzelania w pobliżu osób postronnych. Dokładniej omówię to w dalszej części testu, ale na razie dodam tylko, że w parze z takim urządzeniem koniecznie powinien iść jakiś chwyt lub choćby minimalistyczny hand stop, aby podczas strzelania dłoń na pewno nie ześlizgnęła nam się poza łoże. Nie żeby przyłożenie ręki do standardowego kompensatora miało być przyjemnym doświadczeniem, ale pod tym względem Cookie Cutter Comp zmienia zasady gry. Co ciekawe, producent informuje, że model ten świetnie sprawdzi się również jako zbijak do szyb w trakcie dynamicznych wejść. Rozumiem jednak, że mają to być wejścia w pojedynkę. W przeciwnym wypadku może i zbijemy szybę, ale po kilku strzałach skutecznie ogłuszymy swoich kompanów lub nawet to i owo im przysmażymy.

Oppressor Universal
Największym z opisywanych modeli marki Strike Industries jest Oppressor Universal, czyli blast shield – urządzenie wylotowe mające za zadanie kierować gazy wylotowe do przodu, poprawiając bezpieczeństwo i komfort osób znajdujących się obok nas, na przykład na sąsiednich stanowiskach na strzelnicy. Moim zdaniem jest wybitnie interesujący, ponieważ „gwizdki” (a raczej „puszki”) tego typu wciąż są na naszym rynku rzadkością. Jeśli zastanawiacie się, po co to komu, istnieje co najmniej kilka powodów. Po pierwsze Oppressor Universal jest lżejszy (209 g) i tańszy (829 zł) niż typowy tłumik, nie wymaga stosowania regulowanego bloku gazowego czy zmiany jakichkolwiek pozostałych elementów broni (takich jak chociażby dźwignia przeładowania), nie powoduje przekierowywania gazów wylotowych do tyłu (chodzi mi tu o występujące przy tłumikach dźwięku „zadymienie” strzelca), a dzięki montażowi na nakrętce QD można z łatwością podpinać go do różnych jednostek broni. Sam zestaw montażowy, czyli nakrętkę wraz z dołączonymi do niej podkładkami, można kupić osobno za 219 zł.

Najciekawsze jest jednak to, że zdaniem amerykańskich inżynierów Oppressor Universal zachowuje redukcję odrzutu standardowych urządzeń wylotowych. Jak to możliwe? Szczerze mówiąc, nie wiem i przed wizytą na strzelnicy miałem co do tego spore wątpliwości. Jeżeli najpierw montujemy na lufie hamulec wylotowy z potężnymi otworami kierującymi gazy na boki, a następnie zakładamy na niego aluminiową puszkę, która ma za zadanie wyprowadzać je do przodu, to fakt ten powinien być dla owego układu decydujący. Właściwie nie powinno mieć żadnego znaczenia, czy pod blast shieldem znajduje się wydajny hamulec wylotowy, standardowa „klatka dla ptaków” (birdcage) czy lufa z kawałkiem nieosłoniętego gwintu. Podmuch ma iść do przodu, więc pozostaje nam jedynie zaakceptować tego cenę – odrzut. Akcja i reakcja, mechanika gazów, silniki rakietowe, zaginanie czasoprzestrzeni – przecież to nie są trudne sprawy. Strike Industries twierdzi jednak, że działanie kompensatora znajdującego się wewnątrz „puszki” ma być w dużej mierze zachowane.
Oppressor Universal ma postać tulei o długości 8,5 i średnicy 4 cm. Jest zatem na tyle duże, aby swobodnie objąć większość typowych urządzeń wylotowych o maksymalnej średnicy 25 mm, takich jak King Comp czy Triple Crown Comp. Z tego względu średnio interesuje nas także kaliber broni – otwór jest na tyle duży, że może to być nabój .223 Remington, 7,62 x 39 mm, 9 x 19 mm Parabellum, a nawet .308 Winchester. Oppressor Universal posiada stalowy rdzeń w korpusie z wytrzymałego aluminium 6061-T6. Szybki montaż jest możliwy dzięki specjalnej nakrętce QD z trzema zaczepami, montowanej na lufie tuż za urządzeniem wylotowym. Aby zamontować lub zdemontować tę „puszkę” wystarczy docisnąć ją do broni i lekko przekręcić. Urządzenie blokuje się bardzo pewnie, a między nim a nakrętką nie ma żadnych luzów.

Montaż blast shielda Strike Industries na karabinku AR-15 jest stosunkowo prosty. W zestawie znajdziemy nakrętkę QD i dwie podkładki, z których jedna przewidziana jest jako dystans do jednostek z grubymi lufami. W moim przypadku nie była potrzebna, więc na gwint lufy trafiły trzy elementy – nakrętka z trzema listkami, podkładka zgniatalna oraz „bazowy” kompensator Triple Crown Comp. Następnie całość trzeba przykręcić tak, jak podczas montażu samego kompensatora. Oppressor Universal jest symetryczny, więc powinien działać tak samo niezależnie od kąta, pod jakim go zamontujemy. Jeżeli jednak chcielibyśmy, aby oznaczenia na jego korpusie znalazły się we właściwym miejscu, tu już pojawi się małe utrudnienie. Logika podpowiada, że jeden z listków nakrętki QD powinien być skierowany pionowo w górę lub w dół. Ale nie. Jeżeli bardzo chcemy zobaczyć logo Strike’a na górze, owa nakrętka musi zostać ustawiona pod dość dziwnym kątem, w którym żaden element nie wskazuje pionu ani poziomu. Trudność jest tym większa, że złączka jest dociskana przez podkładkę miażdżoną, a dokręcając znajdujący się po jej drugiej stronie kompensator, nie wiemy, do którego momentu nakrętka będzie obracać się razem z całym tym „zestawem”. Aby uzyskać pożądany efekt, musiałem robić to metodą prób i błędów, zużywając przy tym jedną podkładkę. Dlaczego Strike Industries nie obrócił gniazda w taki sposób, aby nie tylko puszka, ale i nakrętka siedziała na broni prosto i symetrycznie? Nie mam bladego pojęcia.

To, co najciekawsze - praktyka
Sail Comp
Testy na strzelnicy postanowiłem rozpocząć od najmniejszego z opisywanych kompensatorów. Skuteczność „żagla” sprawdziłem najpierw na karabinku Diamondback DB15. Jak można się było spodziewać, zadziałał, wyraźnie redukując przede wszystkim podrzut (odrzut też, ale w znacznie mniejszym stopniu). Mój pomysł na ten kompensator był jednak inny, bowiem postanowiłem zamontować go na pistolecie Ruger Mark IV Tactical. W tym momencie niektórzy zaczną się pukać w głowę. Co? Pistolet bocznego zapłonu z „gwizdkiem” zaprojektowanym z myślą o karabinkach AR-15? Potwierdzam – to brzmi dziwnie, jednak Mark IV Tactical, mimo że nie kopie jak Desert Eagle w prawilnym kalibrze .357 Magnum, wcale nie stoi w miejscu, bez względu na to, jak szybko oddajemy kolejne strzały.

Ruger wyraźnie lubi się z nieco mocniejszą amunicją .22LR, oznaczaną zwykle jako „High Velocity” (40-42 gr). Wszystko to – w połączeniu z godną podziwu celnością – sprawia, że w moim odczuciu ten pistolet nie jest tylko zabawką, bronią szkoleniową czy narzędziem do taniego treningu. Co ciekawe, wytłoczenie w plastikowej walizce, w którą pakowany jest Mark IV Tactical, jest wyraźnie dłuższe niż jego lufa, w związku z czym pistolet z takim niewielkim kompensatorem pasuje wręcz idealnie. Domyślam się, że Ruger dodaję taką samą walizkę do innych, dłuższych wersji Mark IV, ale odczytałem to jako znak – potwierdzenie, że mój plan nie jest pozbawiony sensu.

Dodanie kompensatora – co jest niezwykle łatwe ze względu na gwint zabezpieczony łatwą do zdemontowania nakrętką – naprawdę robi różnicę, co pokazał już najtańszy „gwizdek” Strike’a – WarHog Comp, którego używam na tym pistolecie mniej więcej pół roku. Przed przystąpieniem do testu zastanawiałem się, czy różnica będzie duża i odpowiedź jest prosta – tak, zdecydowanie. Sail Comp to jednak zupełnie inna liga. Ze względu na kaliber nie mówimy tu o jakichś spektakularnych efektach, w stylu „wcześniej wyrywało mi rękę, a teraz mogę strzelać, trzymając pistolet dwoma palcami”, ale podczas oddawania szybkich strzałów działanie „żagla” widać jak na dłoni. O ile wcześniej po każdym strzale musiałem ponownie zgrać muszkę i szczerbinkę w pionie, o tyle teraz od razu po oddaniu strzału widzę prawidłowy obraz przyrządów celowniczych i bardziej koncentruję się na ustabilizowaniu broni w poziomie. Teraz podstawową przyczyną zejścia broni z celu może być kiepska praca na spuście. Krótko mówiąc, osiągnąłem dokładnie to, na czym mi zależało – podrzut został nie tyle zredukowany, co praktycznie wyeliminowany. Nawet jeśli skala zjawiska nie była duża, jest to potwierdzenie, że Sail Comp działa. No i – nie jest to bez znaczenia – wygląda.

King Comp, Triple Crown Comp i Mini King Comp 9 mm (MK9)
O trzech uniwersalnych urządzeniach wylotowych Strike’a mam najmniej do powiedzenia, ponieważ ich działanie jest zgodne z tym, co sobie wyobrażałem przed rozpoczęciem testu – redukują odrzut i podrzut, natomiast w roli tłumika błysku sprawdzają się średnio. Łączenie tych funkcji chyba żadnemu producentowi nie wychodzi idealnie, więc każdy z omawianych modeli radziłbym potraktować jako kompensator lub hamulec wylotowy. Umówmy się – ta minimalistyczna korona z przodu ma fajnie wyglądać i wywiązuje się z tego zadania znakomicie.

Jeśli chodzi o wpływ na zachowanie broni podczas strzelania, King Comp, Triple Crown Comp i Mini King Comp w moim odczuciu dość mocno różniły się w kwestii skuteczności działania. Liderem stawki jest zdecydowanie Triple Crown Comp. Na karabinku AR-15 z 14,5-calową lufą pozwolił zapanować nad odrzutem do tego stopnia, że zacząłem nawet bawić się w oddawanie stosunkowo szybkich strzałów na dystansie 100 m, z ręki. Wcześniej bym się tego nie podjął, ponieważ Diamondback DB15 – nawet po kilku innych modyfikacjach – kopał jak wkurzony źrebak. Triple Crown Comp w dużym stopniu ujarzmił jego temperament, więc jeżeli szukacie wydajnego, ale wciąż kompaktowego hamulca wylotowego, serdecznie polecam ten „gwizdek”. Jest niepozorny i niedrogi, a robi robotę.
Mini King Comp na karabinku (PM, PCC – mówcie, jak chcecie) Faxon Bantam z 10,5-calową lufą również sprawdził się bardzo dobrze i choć w kwestii redukcji odrzutu nie jest tak skuteczny jak Triple Crown Comp, to zdecydowanie zauważyłem i doceniłem jego wpływ na podrzut. Najwyraźniej przy tym kalibrze jedna komora i kilka dodatkowych otworów w zupełności wystarczą, aby broń szybciej wracała na cel, a właściwie z niego nie schodziła. Potwierdzeniem mogą być moje wyniki w zawodach. W ubiegłym roku mój klub wprowadził konkurencję Praktyczny Karabin Centralnego Zapłonu, czyli „dynamikę dla początkujących”. Start z linii 25 m, dobiegnięcie do linii 20 m, załadowanie broni i oddanie 5 strzałów do tarczy karabinowej (TS-1 KSP), zrzucenie magazynka, zabezpieczenie broni, bieg na linię 10 m, podpięcie kolejnego magazynka, odbezpieczenie i oddanie 5 strzałów do „Francuza” (TS-9). Na całość jest minuta, a każda sekunda powyżej tego celu powoduje odjęcie jednego punktu. Na początku wychodziło mi to różnie, a czas traciłem głównie na linii 20 m. Po każdym strzale musiałem od nowa zgrywać przyrządy celownicze i koncentrować wzrok na muszce, a ponieważ zależało mi na wyniku, oddawałem strzały mniej więcej w odstępach 4-5 sekund. Mini King Comp trafił na Faxona w marcu i wtedy ten przebieg ukończyłem w 35 sekund. Dotarło do mnie, że teraz nie ma się co przejmować czasem – lepiej skupić się na celności, co też jest znacznie łatwiejsze, gdy po oddaniu strzału oko nawet nie gubi ostrości, bo muszka zostaje na swoim miejscu.

Spośród wymienionej trójki King Comp zadziałał najsłabiej, aczkolwiek trzeba w tym miejscu podkreślić, że miał najtrudniejsze zadanie. Savage Axis II Precision to kawał dzidy, a naboje .308 Winchester to trochę inna bajka niż .223 Remington, nie mówiąc już o 9 x 19 mm Parabellum. Jeżeli ktoś liczy na to, że King Comp pozwoli okiełznać odrzut takiego karabinu i sprawić, że przy oddawaniu kolejnych strzałów nie trzeba będzie korygować jego położenia ani mocniej ściskać worka strzeleckiego ułożonego pod chwytem, musi zrewidować swoje oczekiwania. Aby taka magia miała prawo zaistnieć, trzeba raczej zainwestować w duży hamulec wylotowy, który wygląda jak stary grzejnik, kosztuje minimum 700-900 zł, a podczas strzelania zdmuchuje piach na sąsiednie stanowiska. Nie zmienia to faktu, że jak na swoją cenę (319 zł) King Comp sprawuje się co najmniej przyzwoicie, odprowadzając część gazów wylotowych na boki. Fajnie wygląda i coś tam poprawia, więc nie ma co narzekać, ale jeżeli chcemy mocniej zredukować odrzut naszej broni, w przypadku .223 Remington trzeba zaprzyjaźnić się z modelem Triple Crown Comp, a w przypadku .308 Winchester podjąć decyzję, czy taki „gwizdek” nam wystarczy, czy mierzymy wyżej i jesteśmy skłonii podnieść stawkę co najmniej dwukrotnie. Odpowiedź wcale nie musi być oczywista. Ja na przykład, na całe swoje dwa wypady w roku na oś dłuższą niż 100 m, zdecydowanie wybrałbym wersję oszczędnościową.

Cookie Cutter Comp
Dobra, powiedzmy to bez owijania w bawełnę – ten kompensator jest szokujący. Potrafi zamienić krótkiego, niepozornego AR-a w zionącego ogniem smoka. Towarzyszący wystrzałowi rozbłysk jest wręcz komiczny, a podmuch sprawia, że koledzy stojący kilka metrów dalej łapią się za głowy, poprawiają ochronniki słuchu i sprawdzają, czy aby nie przysmażyło im jakiejś części garderoby. Na 100-metrowej osi Strzelnicy FSO, na której przeprowadziłem pierwszy test „foremki do ciastek”, stanowiska oddzielone są stelażami, na których rozłożono stare dywany. Takie, no wiecie, jak za PRL-u – sztywne, ciężkie, brzydkie, z pewnością lepiej nadające się na strzelnicę niż do salonu. Podczas strzelania owe dywany zaczęły falować, a następnie powoli ześlizgiwać się z drewnianych wsporników. Nie dziwię się, że producent w opisie tego „gwizdka” zamieścił bardzo wyraźne ostrzeżenie i odradza jego stosowanie tam, gdzie strzelamy w większej grupie. Znalezienie się nieopodal strzelca, który wyposażył swój karabinek w to ustrojstwo, nie jest oczywiście śmiertelnie niebezpieczne, ale jest to „przyjemność” porównywalna z podchodzeniem do tylnego zderzaka sportowego auta, którego kierowca postanowił powciskać sobie pedał gazu i „postrzelać” z wydechu.

No, to minusy mamy omówione. A plusy? Niemal całkowita eliminacja odrzutu. I nie, absolutnie nie żartuję. Cookie Cutter Comp jest pod tym względem jednym z najbardziej wydajnych „gwizdków”, z jakimi miałem styczność. Dzięki niemu odrzut praktycznie przestaje istnieć, co dość szybko odbija się na sposobie, w jaki obsługujemy broń. Wcześniej z przyzwyczajenia chwytałem karabinek mocno, zaciskając dłoń na łożu i wciskając kolbę w dołek strzelecki, tak aby elementy te były ułożone ciasno i pewnie, wręcz zabetonowane. Teraz, z tym dziwacznym dyskiem na końcu lufy, nie jest to potrzebne. Odrzut jest tak minimalny, że możemy dosłownie chwycić karabinek dwoma palcami, a wyprostowaną lewą ręką jedynie podeprzeć łoże od dołu, a podczas strzału broń przesunie się do tyłu o centymetr i szybko, bez naszej świadomej ingerencji, wróci do pierwotnego położenia. Widząc takie cuda, człowiek zaczyna zmieniać swoje nawyki i delikatniej obchodzić się ze swoim karabinkiem, co – to też zauważyłem dość szybko – pozytywnie wpływa na pracę na spuście.
Cookie Cutter Comp szokuje i zmienia zasady gry. Aby się nim cieszyć, trzeba jednak zaakceptować towarzyszące jego pracy efekty wizualne i dźwiękowe oraz fakt, że do treningów w większej grupie taka zabawka zdecydowanie się nie nadaje. Jestem w stanie nawet wyobrazić sobie sytuację, w której przyjdziemy z takim sprzętem na pustą strzelnicę zamkniętą, a i tak zostaniemy z niej wyproszeni. Z tego względu uważam, że Cookie Cutter Comp powinien być montowany w podobny sposób jak Oppressor Universal. To świetny, niezwykle oryginalny i porażająco skuteczny „gwizdek”, ale jeżeli mamy się zastanawiać, czy na pewno nikomu nie będzie przeszkadzało, że przychodzimy na strzelnicę z takim miotaczem ognia, dobrze byłoby móc szybko odkręcić ten nietypowy hamulec wylotowy i zastąpić go czymś „akceptowalnym społecznie”. Alternatywnie można też kupić jeszcze jeden upper lub kolejny karabinek. Przecież z każdej trudnej sytuacji jest jakieś wyjście, prawda?

Oppressor Universal
Ostatnie i zarazem największe z omawianych urządzeń wylotowych pozytywnie mnie zaskoczyło. Część deklaracji producenta – tę dotyczącą zachowania działania kompensatora znajdującego się wewnątrz blast shielda – potraktowałem jak bajeczkę lub wymysł specjalistów od marketingu. Fizycznie wydaje się to bowiem niemożliwe. Oppressor Universal dość skutecznie chroni nasze otoczenie od podmuchu i hałasu, przekierowując gazy wylotowe do przodu. Co ciekawe, nawet na karabinku 14,5-calową lufą objawiało się to w dość spektakularny sposób – jako towarzyszący wystrzałowi język ognia. Spodziewałem się zatem, że efekt będzie prosty i przewidywalny – założenie „puszki” powinno zneutralizować działanie „bazowego” kompensatora, wyraźnie zwiększając odrzut. Jakieś więc było moje zdziwienie, gdy okazało się, że „tak, ale nie”.

Tak, bo po montażu blast shielda odrzut jest oczywiście mocniejszy, ale nie, ponieważ wciąż nie jest tak mocny, jak mogłoby się wydawać. Wszystko wskazuje na to, że działanie znajdującego się wewnątrz kompensatora faktycznie zostaje częściowo zachowane. Jak to możliwe? Może Oppressor Universal ma jednak na tyle dużą średnicę, że gazy wylotowe działają na jego wewnętrzne ścianki, są wyhamowywane i tracą część swojej energii, zanim zostaną wyprowadzone do przodu? A może sekret tkwi w znajdujących się w przedniej części „puszki” otworach? Na zdjęciach wyraźnie udało mi się uchwycić to, że ów język ognia zaczyna się właśnie przy nich, a nie za głównym otworem wylotowym. Tak czy inaczej Amerykanom jestem winien przeprosiny. Nie doceniłem ich wynalazku, a okazał się on fenomenalny. Dzięki niemu na karabinku możemy mieć zamontowany wydajny hamulec wylotowy i w pełni korzystać z jego dobrodziejstwa, będąc z dala od pozostałych strzelców, a podczas treningu grupowego lub gdy na osi zrobi się ciasno – wyciągnąć Oppressora, założyć go jednym ruchem i kontynuować strzelanie, zachowując jakieś 50-60% (to moje profesjonalne obliczenia „na oko”) działania bazowego „gwizdka”.

Podsumowanie
Przeprowadzenie opisanych powyżej testów udowodniło, że moje zaufanie do marki Strike Industries nie było bezzasadne. Potwierdziły się wszystkie zapewnienia firmy, włącznie z tą, którą jeszcze przed wizytą na strzelnicy postanowiłem włożyć między bajki. Eksperymenty udowodniły także, że zabawa z urządzeniami wylotowymi to sztuka wyboru. Podobnie jak w przypadku samej broni, nie istnieje coś takiego jak „najlepszy kompensator do X zł”. Najlepszy będzie ten, który trafi w nasze potrzeby, więc zanim zagłębimy się w magiczny świat „gwizdków”, warto poświęcić trochę czasu na zdefiniowanie oczekiwań i określenie celu, który chcemy osiągnąć.
Jeżeli chcemy sprawić, że nasz karabinek „stanie w miejscu” i nie musimy przejmować się tym, co pomyślą o nas postronni obserwatorzy, niezaprzeczalnym zwycięzcą tego porównania jest Cookie Cutter Comp. Jego działanie jest oszałamiające i mam tu na myśli zarówno skuteczność redukcji odrzutu, jak i towarzyszące strzelaniu podmuch, kule ognia oraz dzikie „łooooo!” stojących za nami kolegów. Jeżeli chcemy uzyskać podobny efekt, ale bez takich fajerwerków, doskonale sprawdzi się Triple Crown Comp. Tym, którzy chcieliby zredukować nie tylko odrzut, ale i podrzut, polecałbym modele King Comp, Mini King Comp i Sail Comp. Oppressor Universal jest natomiast idealnym rozwiązaniem dla tych, którzy myślą nie tylko o sobie, ale też potrafią wykazać się altruizmem. Jest prostszy, lżejszy, tańszy i łatwiejszy w czyszczeniu niż tłumik dźwięku. Nie wymaga modyfikowania innych elementów broni, takich jak blok gazowy czy dźwignia przeładowania, jego montaż trwa dosłownie trzy sekundy, a dzięki możliwości dokupienia samych nakrętek QD można stosować go na różnych jednostkach broni. To gadżet, który zawsze warto mieć w torbie. Jeśli po wejściu na strzelnicę okaże się, że zajęte jest jedno z piętnastu stanowisk, „puszka” wróci z nami do domu nieużywana, ale podczas zawodów, treningów w większej grupie i korzystania ze strzelnicy w godzinach szczytu Oppressor Universal bardzo się przydaje.
Gdybym z całej opisywanej grupy miał wybrać jeden uniwersalny zestaw, byłoby to połączenie hamulca Triple Crown Comp i Oppressora. Efekt redukcji odrzutu jest w tym przypadku bardzo wyraźny, a założenie „puszki” pozwala go w dużej mierze zachować, chroniąc otoczenie przed hałasem (nie całkowicie, ale jednak jego przekierowanie do przodu też robi robotę) i podmuchem gazów wylotowych. Sęk w tym, że każdy z opisywanych „gwizdków” spełnił swoją rolę, a jak się człowiek namocował z montażem, przyzwyczaił, a nawet uzyskał dzięki temu lepszy wynik w zawodach, to ciężko sobie wyobrazić powrót do poprzedniej konfiguracji. Jeżeli więc zastanawiacie się, czy jest sens się w to bawić, odpowiedź jest prosta – zdecydowanie tak.
Dziękujemy sklepowi SpecShop za udostępnienie urządzeń wylotowych Strike Industries do testów:
Urządzenia wylotowe jak i inne produkty Strike Industries oraz wielu innych renomowanych producentów dostępne są w ofercie detalicznej sklepu SpecShop oraz w dystrybucji SPC Group.
Współpraca reklamowa. Testy produktów prowadzimy niezależnie, opinie są wyłączną oceną autorki lub autora. Reklamodawca nie ma możliwości ingerencji w treść recenzji.