W teorii polskie służby mają dziś realne narzędzia i strukturę, by przeciwstawić się skoordynowanej kampanii dezinformacyjnej, która się rozpoczęła się jednocześnie z naruszeniem przestrzeni powietrznej przez rosyjskie bezzałogowce. W praktyce trolle od początku operacji robią w mediach społecznościowych wszystko, co tylko chcą. A przede wszystkim sączą kremlowską propagandę, zrzucając winę na Ukrainę.
Zdjęcie: Ministerstwo Obrony Federacji Rosyjskiej
Raport SentiOne informuje, że tuż po wydarzeniu pojawiło się w sieci ok. 180 tys. wzmianek o dronach. Jak informuje Rzeczpospolita, SentiOne wskazuje, że kampania dezinformacyjna była prowadzona bardzo dynamicznie, z wieloma wpisami powielanymi lub przekształcanymi, co wskazuje na skoordynowane działanie.
Z kolei dane Res Futura wskazują, że część tej dyskusji od razu została przejęta przez narracje prorosyjskie: 38 proc. wpisów sugerowało, że odpowiedzialność ponosi Ukraina, 34 proc. obwiniało Rosję, a reszta szukała winnych w polskim rządzie, NATO czy mediach. To książkowy przykład skutecznej operacji dezinformacyjnej, która ma stworzyć chaos, podzielić społeczeństwo, podważyć zaufanie do instytucji.
Atakują klony
Jak wyglądają takie trollowe konta? To zwykle profile o niskiej wiarygodności: brak realnych zdjęć, ogólnikowe nazwy użytkowników, niewielka liczba znajomych czy obserwujących, ale za to niezwykle wysoka aktywność.
Publikują po kilkadziesiąt wpisów dziennie, często o identycznym brzmieniu. Widać też powtarzalność obrazków i linków. Pojawiają te same memy publikowane przez różne konta, zawsze w krótkim odstępie czasu. Typowa jest też retoryka, która jest agresywna, podszyta pogardą wobec polskich władz i sojuszników, za to pełna zdroworozsądkowych sugestii, że to przecież Ukraina prowokuje albo że Polska daje się wciągnąć w nie swoją wojnę. I wzywające do wyłączenia telewizji, a włączenia myślenia. Z pozoru brzmi to jak spontaniczna dyskusja internautów. W rzeczywistości to przemysł, którego zadaniem jest rozmycie faktów i podkopanie jedności społecznej.
Problem polega na tym, że taki przekaz łatwo się przyjmuje. Ciągłe powtarzanie tych samych fraz wzmacnia narrację, która budzi emocje – strach, gniew, poczucie bycia oszukanym. W efekcie nawet ludzie niechętni Kremlowi, jeśli trafili na setki podobnych wpisów, zaczynają się zastanawiać, czy coś w tym nie ma. A właśnie o to chodzi w dezinformacji – nie przekonać do jednej wersji, tylko zaszczepić wątpliwość.
Rosja od lat gra tą samą melodię. Gdy w 2014 anektowała Krym, w sieci pojawiały się identyczne narracje: że Ukraina sama winna, że to Zachód sprowokował, że Rosja tylko reaguje. Teraz niemal słowo w słowo powtarza to samo w kontekście polskiego nieba. I niestety, część polskiej sceny politycznej podchwyciła ten refren, co czyni przekaz jeszcze groźniejszym. Bo gdy takie tezy wygłaszają parlamentarzyści, brzmią poważniej niż anonimowe wpisy z botnetu.
Utwierdzanie w narracji
O ile bezimienne trolle nie muszą być traktowane poważnie, tak osoby publiczne utwierdzają opinię publiczną wykorzystując swój autorytet. Niektórzy publicyści i politycy prawicy, jak Włodzimierz Skalik, Jacek Wilk, Konrad Berkowicz czy Łukasz Warzecha, albo Michał Woś wprost albo przypadkowo sugerują, że drony nad Polską musiały pochodzić z Ukrainy. W praktyce powielają narrację Kremla, przedstawiając ataki jako ukraińską prowokację, mającą wciągnąć Polskę w cudzą wojnę. To poważny problem – zarówno dla państwa, jak i dla społeczeństwa.
Gdy takie twierdzenia padają z ust polityków, ich skutki są poważniejsze niż mają wpisy trolli w mediach społecznościowych. Parlamentarzyści wprowadzający narrację o ukraińskich prowokacjach podważają zaufanie obywateli do armii, służb i instytucji państwowych, które oficjalnie wskazują Rosję jako winnego. Osłabia to spójność wewnętrzną w sytuacji kryzysu bezpieczeństwa.
Fakt jest taki, że nie ma żadnych dowodów, aby to Ukraina wysyła swoje drony nad Polskę w celu prowokacji. Wręcz przeciwnie wszystkie dowody wskazują na działania Rosji i pokazują, że to ona wielokrotnie naruszała przestrzeń powietrzną państw NATO przy użyciu dronów i rakiet. Rosja ma motyw, środki i historię takich działań.
I na koniec: jeśli coś lata jak rosyjski dron, zachowuje się jak rosyjski dron i wygląda jak rosyjski dron – to najprawdopodobniej jest rosyjski dron. Nie dajcie się wpuścić w propagandową pułapkę. Argumentów przeciwko takim manipulacjom jest mnóstwo, wystarczy sięgnąć po fakty.
Czytaj także:
- MON: Wojsko Polskie i NATO zdały egzamin w obliczu rosyjskiej prowokacji
- Rosyjskie drony nad Polską. Wojsko użyło siły
- Pseudopatriotyzm w służbie Putina
- Cywile wchodzący w kompetencje służb metodą na destabilizację Polski?
- „Siła w prawdzie”: Rosyjski pociąg do zwycięstwa w wojnie na kłamstwa historyczne
- Czy Tarcza Wschód zatrzyma rosyjski najazd informacyjny?
- Trolle Putina groźniejsze od rosyjskich czołgów
