We wrześniu 1939 polska obrona cywilna istniała przede wszystkim jako element obrony przeciwlotniczej i przeciwgazowej, podporządkowany władzom wojskowym i samorządowym. Choć przepisy i plany tworzono już od połowy lat trzydziestych, to w chwili wybuchu wojny widać było wyraźną dysproporcję między założeniami a realnymi możliwościami państwa. Warszawa i największe miasta w kraju miały opracowane instrukcje postępowania na wypadek nalotów, jednak w praktyce przygotowania okazały się niepełne, a obrona cywilna była w większości improwizowana. Mniejsze miasta i wsie były pozostawione same sobie.
Zdjęcie: Julien Bryan/domena publiczna
Schrony dla ludności cywilnej powstawały przede wszystkim w budynkach użyteczności publicznej, szkołach, piwnicach kamienic oraz w specjalnie adaptowanych przestrzeniach podziemnych. Nieliczne, faktycznie wybudowane od podstaw, miały formę schronów betonowych, lecz dominowały adaptacje piwnic, które wzmacniano stemplami, zasypywano okna workami z piaskiem i zabezpieczano prowizorycznymi drzwiami przeciwodłamkowymi. Oznaczano je tablicami z napisem Schron albo charakterystycznymi symbolami z czarnym prostokątem z białym napisem i czasem z dodanym krzyżem.
W Warszawie władze miejskie latem 1939 wydały nawet broszury instruujące mieszkańców, jak własnym sumptem przygotować piwnice na naloty. W praktyce jednak wiele z tych miejsc nie spełniało żadnych norm bezpieczeństwa – piwnice były płytkie, łatwo się zawalały, bo nikt nie budował je, aby wytrzymały zawalenie się na nich kamienicy. Brakowało wentylacji i oddzielnych wyjść ewakuacyjnych.
Strach przed gazem
Trzeba przyznać, że ochrona przeciwgazowa była traktowana bardzo poważnie w latach trzydziestych, gdyż traumatyczne doświadczenia I wojny światowej sprawiały, że zagrożenie atakiem chemicznym wydawało się realne. W całym kraju prowadzono szkolenia z obsługi masek przeciwgazowych, w szkołach urządzano ćwiczenia z zakładania ich na czas.
Wojsko i administracja przygotowały centralne magazyny masek, ale ich dystrybucja do ludności cywilnej była ograniczona, a pełne wyposażenie miały tylko służby, oddziały OPL i pracownicy kluczowych zakładów. Zwykli obywatele mogli kupić maski na własny koszt, jednak ich dostępność była ograniczona, a ceny wysokie.
W wielu miastach rozdawano więc maski zastępcze z waty, gazy i celofanu, które miały bardziej uspokoić ludzi niż faktycznie ochronić przed bojowymi środkami trującymi. W schronach i punktach OPL przygotowano też prowizoryczne komory odkażania, choć w praktyce nigdy nie zostały użyte, gdyż Niemcy nie zastosowali broni chemicznej.
Aprowizacja
Dystrybucja wody, żywności i leków odbywała się poprzez sieć sklepów, aptek i punktów aprowizacyjnych organizowanych przez magistraty i OPL. W oblężonej Warszawie działały kuchnie polowe i miejskie punkty wydawania posiłków, obsługiwane często przez harcerzy, PCK i organizacje społeczne.
Wodę dostarczano z miejskich wodociągów, ale po uszkodzeniach sieci w wyniku bombardowań uruchamiano beczkowozy, cysterny i studnie awaryjne. Szczególnie dramatyczna sytuacja powstała we wrześniu w Warszawie, gdy ostrzał artyleryjski zniszczył wiele ujęć wody – mieszkańcy korzystali wtedy ze studni artezyjskich i prowizorycznych punktów poboru. Leki i środki sanitarne były rozdzielane przez apteki i punkty PCK, ale od połowy września zaczęło ich dramatycznie brakować.
Wojenna medycyna
Opieka medyczna opierała się na szpitalach miejskich, wojskowych i improwizowanych punktach sanitarnych. Już w pierwszych dniach września powstały liczne polowe szpitale w szkołach, klasztorach i budynkach publicznych.
PCK zorganizował setki punktów pierwszej pomocy, a lekarze i pielęgniarki pracowali bez przerwy w bardzo trudnych warunkach. Z czasem największym problemem okazał się brak leków, środków opatrunkowych i krwi, a także przepełnienie placówek.
W Warszawie i innych oblężonych miastach liczba rannych cywilów rosła lawinowo, a ewakuacja była niemożliwa. Mimo to system funkcjonował zadziwiająco sprawnie dzięki wielkiej mobilizacji społecznej i ofiarności personelu medycznego.
System ostrzegania
Komunikacja władz z obywatelami odbywała się głównie za pośrednictwem prasy, afiszy ulicznych, komunikatów radiowych oraz sygnałów alarmowych. Najbardziej rozpoznawalne były syreny i sygnały trąbkowe ostrzegające o nalotach, a także specjalne rozporządzenia drukowane w gazetach i wywieszane na murach.
W Warszawie działał specjalny „Biuletyn Informacyjny” władz miejskich, a prezydent Stefan Starzyński wygłaszał codziennie przez radio przemówienia, które miały podtrzymywać morale i porządek. Władze apelowały o dyscyplinę, gaszenie świateł podczas alarmów, pomoc w kopaniu rowów przeciwlotniczych i wzajemne wspieranie się mieszkańców.
Generalnie, polska obrona cywilna we wrześniu 1939 była systemem niedokończonym i w dużej mierze improwizowanym, ale dzięki mobilizacji społecznej, roli PCK, harcerzy i władz lokalnych udało się utrzymać podstawowe funkcjonowanie miast pod ostrzałem. Zabrakło nowoczesnych schronów, masek i rezerw materiałowych, jednak solidarność i organizacja mieszkańców sprawiły, że obrona cywilna działała funkcjonowała całkiem sprawnie. Ale to jedynie w dużych miastach. W Polsce powiatowej nikt o obronie cywilnej nie myślał na poważnie.
