Z pozoru niewinny prototyp, zrobiony po godzinach przez młodych ludzi w ramach konkursu o nagrodę Ministra Obrony Narodowej za realizację projektu Bezzałogowego Systemu Powietrznego, Bezzałogowego Systemu Lądowego lub Bezzałogowego Systemu Morskiego do zastosowań związanych z obronnością i bezpieczeństwem państwa, stał się obiektem szyderstwa, memów i internetowego hejtu (MON rozstrzygnęło studencki konkurs na bezzałogowce).
Zdjęcie: Akademia Wojsk Lądowych
Co równie bulwersujące do wyśmiewania dołączyli dziennikarze spoza prasy branżowej, którzy wszystko, co ma lufę i gąsienice nazywają czołgiem, a o okrętach podwodnych piszą per łódź podwodna, którzy chyba chcieli zabłysnąć przy klikalnym temacie. Bo innego wytłumaczenia dla bzdur, które pisali nie widzę.
I choć samą falę wyśmiewania można jeszcze jakoś zrozumieć, bo społeczeństwo lubi karmić się prostymi instynktami i ma naturalną skłonność do pastwienia się nad każdym, kto odstaje, to dużo poważniejsza była reakcja władz uczelni. Zamiast wziąć studentów w obronę, zamiast spokojnie wytłumaczyć, że każdy prototyp to dopiero początek drogi, a rozwiązania przypominające ptaki czy inne zwierzęta są od dawna testowane na świecie, ktoś zdecydował, że najlepiej będzie usunąć problem. Dla świętego spokoju zabrać Kaczkę i udawać, że nic się nie stało.
To właśnie ten gest, a nie sama fala żartów, jest najbardziej niepokojący. Bo pokazuje, że zamiast chronić i pielęgnować kreatywność młodych ludzi, uczelnia wysyła sygnał odwrotny: nie wychylaj się, nie rób nic, co mogłoby stać się obiektem kpin.
Tymczasem świat nowoczesnych technologii militarnych nie rozwija się dzięki zachowawczości i strachu, ale dzięki ryzykownym pomysłom, które na początku mogą wyglądać dziwnie, a czasem wręcz groteskowo. Gdyby amerykańscy inżynierowie słuchali internetowych hejterów, to zamiast łazikiem Perseverance jeździlibyśmy po Marsie atrapą roweru z tektury.
Zdjęcie: Northwestern Polytechnical University
Zwierzęce drony
Warto też przypomnieć, że koncepcja dronów obserwacyjnych stylizowanych na ptaki czy owady nie jest żadnym science fiction. Amerykańska DARPA od ponad dekady finansuje badania nad mikro-dronami wzorowanymi na owadach, czego przykładem był projekt „Micro Air Vehicle” firmy AeroVironment. Francuski ONERA prowadził prace nad „ornitopterami” imitującymi ptasie ruchy skrzydeł.
Chińczycy pokazali światu „Dove” – bezzałogowiec do złudzenia przypominający gołębia, testowany już w latach 2017–2018 nad miastami w prowincji Xinjiang. Jeszcze wcześniej Szwedzi eksperymentowali z dronem „Robot Bird” imitującym mewę, a na rynku cywilnym pojawiały się konstrukcje typu „Bionic Bird”, które znalazły zastosowanie w rekreacji i w edukacji. Cel wszędzie był ten sam – stworzyć urządzenie, które wtopi się w otoczenie i pozwoli prowadzić rozpoznanie bez zwracania uwagi przeciwnika.
Chowanie Kaczki
Dron w kształcie kaczki, nawet jeśli dzisiaj wygląda topornie, może być więc cenną lekcją dla studentów i punktem wyjścia do czegoś znacznie bardziej zaawansowanego. To, że akurat w Polsce robocza makieta wzbudziła tyle drwin, świadczy tylko o tym, że wciąż mamy problem z rozróżnianiem prototypu od produktu finalnego.
Zamiast więc chować Kaczkę do szafy, Akademia Wojsk Lądowych powinna była wystąpić przed kamerami i powiedzieć: Tak, nasi studenci zrobili coś, co na razie wygląda nieporadnie, ale to część procesu. Podobne rozwiązania badają najlepsi na świecie. My też próbujemy i będziemy to rozwijać. Taka postawa pokazałaby, że polska armia i jej uczelnie mają odwagę inwestować w przyszłość.
A tak? Pozostaje tylko wrażenie, że decydenci wciąż mają kij w dupie i wolą się wstydzić własnych studentów niż bronić ich pomysłowości. Może więc największym problemem nie jest sama Kaczka, ale to, że w polskich instytucjach brakuje ludzi gotowych do tego, by wznieść się choć na chwilę ponad stadne odruchy i zobaczyć w niej coś więcej niż tylko materiał do memów.
