W miniony weekend żołnierze 5. Mazowieckiej Brygady Obrony Terytorialnej uczestniczyli w ekstremalnym szkoleniu z hipotermii przeprowadzonym na terenie powiatu pułtuskiego. Wiedzę z zakresu oddziaływania niskich temperatur i trudnych warunków na ludzki organizm przekazywał żołnierzom WOT Piotr Marczewski – instruktor kompanii szkolnej 10 Świętokrzyskiej Brygady OT, instruktor survivalu, rekordzista Guinnessa w kontakcie z zimnem.
Przesunąć granice
Kilkunastogodzinną próbę siły psychofizycznej poprzedził wykład, na którym wyjaśniono czym jest wychłodzenie organizmu, jakie zachodzą w nim procesy: chemiczne, fizyczne, metaboliczne, jak temu przeciwdziałać podejmując autoratownictwo i ratownictwo dla osoby będącej w stanie wychłodzenia organizmu. To klucz do tego, aby umieć rozpoznać objawy hipotermii, a finalnie uratować życie swoje lub innych, bo jak przyznaje Piotr Marczewski:
Hipotermia to stan, który w niezwykle przebiegły sposób odbiera życie. Jak pokazał nam konflikt w Ukrainie wychłodzenie jest czynnikiem, który może wyłączyć cały zespół bojowy z walki, dlatego świadomość sygnałów, jakie daje i wiedza jak temu przeciwdziałać, może żołnierzom w realnych warunkach ocalić życie.
Już na samym początku kursu poprzeczkę ustawiono bardzo wysoko, a wszystko z czym zmierzyli się żołnierze było poniżej granicy komfortu. Instruktorzy zagrali elementem zaskoczenia pozbawiając żołnierzy pożywienia, czyli paliwa do ogrzania organizmu i większości wyposażenia, zostawiając jedynie wodę, mundur, śpiwór i podstawowy zestaw survivalowy. Przemoczone buty noszone przez cały czas szkolenia, to kolejne wyzwanie. Miało na celu uczyć żołnierzy zapobiegania i postępowania objawami tzw. stopy okopowej – puchnięciem oraz odmrożeniem spowodowanym długotrwałym uciskiem przez buty i długotrwałą ekspozycją na obniżoną temperaturę i mokre środowisko.
Mróz, pełne umundurowanie i 15 minut w lodowatej wodzie
Pod okiem instruktorów i ratowników medycznych, żołnierze byli poddawani stopniowemu wychładzaniu. Zanim przystąpili do egzaminu, do lodowatej wody wchodzili trzy razy na 15 minut – każdy z żołnierzy poczuł na własnej skórze, jak reaguje jego ciało i psychika na ekstremalne doświadczenie. Od momentu wyjścia z wody mieli 6 minut na rozpalenie ogniska za pomocą krzesiwa oraz rozłożenie i złożenie karabinka MSBS Grot. W normalnych warunkach wykonanie tych czynności nie sprawiałoby problemu, ale już na tym etapie ciało, percepcja i zdolność logicznego myślenia zaczynały być poza kontrolą szkolonych.
Moment kulminacyjny
Po chwili ogrzania w śpiworze i przebraniu w suchy mundur nadszedł moment kulminacyjny. Żołnierze wyruszyli w nocny, blisko 30 kilometrowy marsz z czego połowę pokonali transportując kilkudziesięciokilogramowe obciążenie. Po drodze musieli odnaleźć ukryte racje żywnościowe, założyć obozowisko i rozpalić ognisko metodą survivalową. Po godzinnym odpoczynku, kontynuacji marszu, zaliczeniu punktu z ewakuacją rannego – a przy tym pozbyciu się resztek zachowanych w organizmie kalorii, żołnierze powrócili do miejsca z którego wyruszyli. Tam po raz ostatni zanurzyli się w wodzie na 20 minut.
Do kursu przygotowywałem się na podstawie zamieszczonych informacji przez organizatorów oraz na podstawie wcześniejszego doświadczenia zdobytego w wojsku. Stwierdzam jednak, że nie da się przygotować do tego, bo to, co mnie tutaj spotkało, zaskoczyło totalnie. Wejście do wody jest bolesne. Wytrwanie w tym jest bolesne, kończyny: ręce, nogi – fizycznie bolą i ciężko jest to wytrzymać. Po wyjściu nie jest lepiej, za to poczucie bezpieczeństwa, jakie dają organizatorzy sprawia, że można to robić i da się to przeżyć ze spokojną głową – powiedział kpr. Marcin z 5. MBOT.
W kursie uczestniczyło kilkunastu żołnierzy 5. Mazowieckiej Brygady Obrony Terytorialnej. Była to druga Brygada Wojsk Obrony Terytorialnej w której instruktorzy 10. ŚBOT przeprowadzili jedno z najbardziej wymagających, specjalistycznych szkoleń z hipotermii.
Podsumowując kurs Piotr Marczewski podkreślił przed jak dużym wyzwaniem stanęli żołnierze WOT:
Jako instruktor miałem szansę obserwować, jak każdy z nich walczył z własnymi słabościami, widziałem reakcje, gdy pojawiały się kryzysy – te większe i mniejsze. Jestem przekonany, że każdy z nich wspiął się na swój własny Everest – było to niezwykle trudne wyzwanie i gdyby nie wspólna praca w grupie, zaangażowanie i wspieranie się nawzajem, wielu by niewątpliwie odpadło. Z całą pewnością stwierdzam, że takiej współpracy w grupie jeszcze nie widziałem. To pokazuje jak dbanie o siebie nawzajem może nie tylko pomóc, lecz także dać odpowiednią motywację do przetrwania najtrudniejszych z sytuacji awaryjnych. Gratuluję wszystkim, którzy ukończyli kurs.