Równość w służbach mundurowych to hasło, które dobrze brzmi na transparentach i konferencjach prasowych. Ale czy za słowami idą czyny? Ministra ds. równości Katarzyna Kotula od kilkunastu miesięcy konsekwentnie powtarzała, że kobiety i mężczyźni w armii, policji czy straży pożarnej powinni mieć równe prawa i obowiązki. Tyle że przez cały okres urzędowania nie wprowadziła żadnego realnego rozwiązania, które by te obowiązki rzeczywiście zrównywało.
Zdjęcia: Ministerstwo Obrony Narodowej
I tego można było się spodziewać. W marcu 2024 pisałem tekst o równouprawnieniu w armii dla Wirtualnej Polski. Wówczas napisałem, że jest wątpliwym, aby cokolwiek się zmieniło: Mimo utworzenia ministerstwa do spraw równości, na czele którego stoi Katarzyna Kotula, sprawy równości są traktowane dość wybiórczo. Ministra pytana czy planowane są prace mające na celu zrównania wymagań psychofizycznych dla kobiet i mężczyzn oraz zrównujące obowiązek obrony ojczyzny wobec kobiet i mężczyzn, nie odpowiedziała na pytania do czasu publikacji materiału. I nadal odpowiedzi się nie doczekałem, choć minęło 16 miesięcy.
Czy w tym czasie coś się zmieniło? Coś wprowadzono? Najlepiej zacząć od tego, czego nie ma. Nie ma zrównanych norm sprawnościowych. Nie ma jednakowych wymagań kwalifikacyjnych na stanowiskach dowódczych. Nie ma jednolitych zasad awansowania, choć formalnie są równe, w praktyce niekoniecznie.
Zamiast tego mamy deklaracje, plany, zespoły i zapowiedzi – wszystko w przyszłym czasie. W marcu tego roku pani ministra razem z ministrą pracy i rodziny podpisały deklarację wsparcia dla kobiet w służbach mundurowych. Zobowiązano się do działań na rzecz równych szans w awansach, polityk rodzinnych, przeciwdziałania mobbingowi i zmiany kultury organizacyjnej. Tyle że zobowiązanie nie jest jeszcze działaniem.
A zapowiedzi? Tych było sporo – nawet bardzo sporo. Kotula zadeklarowała, że zostanie reaktywowany Zespół ds. Kobiet w Służbach Mundurowych przy Kancelarii Premiera, że w porozumieniu z MON i MSWiA powstanie Krajowy Plan Działania w ramach rezolucji ONZ nr 1325 Kobiety, Pokój i Bezpieczeństwo, że w służbach powstaną procedury przeciwdziałania molestowaniu i mobbingowi.
Obiecała, że zostaną przeprowadzone audyty równościowe w wojsku i policji. Że pojawią się zalecenia dla formacji dotyczące równego dostępu do szkoleń, awansów i przydziałów. Miały być wypracowane rozwiązania wspierające godzenie służby z życiem rodzinnym. Największe kontrowersje wywołała zapowiedź, że będzie promowana większa reprezentacja kobiet na stanowiskach kierowniczych i w sztabach, co z miejsca zaczęto traktować jak promowanie płci, a nie wiedzy i umiejętności.
To długa lista i mogłaby naprawdę robić wrażenie, gdyby nie to, że na żadnym z tych punktów nie postawiono jeszcze kropki. Wszystko pozostaje w fazie roboczej, koncepcyjnej, ewentualnie „planistycznej”. Nie powstał zespół, nie opublikowano żadnego planu, nie wprowadzono nowych przepisów, nie przeprowadzono audytów. Nawet wytyczne – nie istnieją. W efekcie wygląda to tak, jakby ministerstwo prowadziło równość na poziomie konferencyjnej oprawy, bez żadnego przełożenia na codzienność służby.

Trzeba uczciwie powiedzieć, że żadna z tych zapowiedzi nie przeszła jeszcze z poziomu deklaracji do realnych rozporządzeń czy zmian systemowych w wojsku czy policji. Nawet Zespół ds. Kobiet w Służbach Mundurowych, który ministra Kotula obiecała reaktywować, nadal istnieje tylko na papierze. Krajowy Plan wdrożenia rezolucji ONZ 1325 „Kobiety, Pokój i Bezpieczeństwo”? Też w fazie projektowania.
Z drugiej strony, tam, gdzie pojawiły się jakieś realne działania, nie były one zasługą ministry Kotuli, lecz struktur wewnętrznych służb. Policja wdrożyła Plan Równości Płci na lata 2023–2026. Odbywają się szkolenia, działają zespoły wdrażające, prowadzone są warsztaty antydyskryminacyjne. To są działania, które realnie wpływają na kulturę organizacyjną i warunki pracy, ale trzeba zaznaczyć: to projekt wewnętrzny Policji, nie wynik bezpośrednich działań minister ds. równości.
A co z Siłami Zbrojnymi? Tu sytuacja jest jeszcze bardziej klarowna i jednocześnie zamrożona. W armii nadal funkcjonują różne normy sprawnościowe dla kobiet i mężczyzn. Kobiety mają znacznie łatwiej. Dla żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej bardzo dobry wynik to 33 pompki. W przypadku żołnierek wystarczy 15. W przypadku biegu na 3 tys. metrów kobiety mają limit większy o 2 minuty i 30 sekund. Na to bardzo często zwracają żołnierze w jednostkach liniowych.
Kiedy trzeba wykonywać taką samą fizyczną pracę, a kobiety mają w tej kwestii niższe wymagania, to nie jest to równouprawnienie, tylko dyskryminacja mężczyzn – mówił mi przed dwoma laty znajomy oficer.
Z drugiej strony powoduje to, że kobiety są traktowane w wojsku jak żołnierze drugiej kategorii. Od lat powtarzają się głosy, pytające, że jeśli kobieta nie jest w stanie wycisnąć odpowiedniej ilości pompek, to jak będzie mogła wyciągnąć spod ognia rannego kolegę. Na Ukrainie już to przerabiano.
Ministerstwo Obrony Narodowej ani nie zmieniło tego stanu, ani nie zapowiedziało jego zmiany. Zrównania nie ma i się nie szykuje. Jeśli któraś ze stron w tym układzie zyskała, to raczej kobiety, które mogą realizować te same zadania, co mężczyźni, ale według łagodniejszych kryteriów. Trudno mówić tu o pełnej równości – raczej o asymetrii wygodnej politycznie.
Równość praw i obowiązków nie polega przecież na tym, by wyrównywać jedynie dostęp, a pomijać wymagania. Jeśli mundur ma być rzeczywiście szyty na miarę równości to dla wszystkich. A tymczasem wygląda na to, że mimo haseł równouprawnienia nie zrobiono nic, żeby ta równość była rzeczywista.
Czytaj także:
