Kiedy Marynarka Wojenna wycofała ostatnie Kobbeny, polska flota podwodna przestała de facto istnieć. Jeden wysłużony okręt, który lada chwila może wylądować w suchym doku na stałe, to nie jest flota. To metafora problemu.
Zdjęcie poglądowe: Babcock International
Politycy raczej wiedzą, że sytuacja jest krytyczna, ale pytanie, czy wiedzą, jak bardzo. Program Orka został kolejny raz wskrzeszony – i bardzo dobrze. Tyle że wybór nowego typu okrętu to perspektywa co najmniej, przy naprawdę dobrych wiatrach, 7–8 lat do pełnej gotowości bojowej pierwszej jednostki. Tak wynika z ofert, jakie zaczynają prezentować Niemcy, Włosi, Francuzi, Szwedzi, Koreańczycy i Hiszpanie. Wszystko pięknie wygląda na papierze, zwłaszcza w folderach promocyjnych producentów.
Tyle że 2030 to dla polskiej floty data z innego wszechświata – takiego, w którym konflikt w Europie Wschodniej magicznie zniknął, Rosja przestała zagrażać Bałtykowi, a NATO nie musi już dbać o obecność pod wodą.
Tylko, że żyjemy w rzeczywistości. W tej rzeczywistości Polska nie ma żadnej zdolności prowadzenia działań podwodnych, rozpoznania, odstraszania ani nawet symbolicznej obecności pod powierzchnią Bałtyku. A Rosja – owszem – ma i wykorzystuje.
Południowokoreański ROKS Jang Bogo (SS-061) typu KSS-I/Jangbogo (bazujący na niemieckim U-209) / Zdjęcie: Mate 1st Class David A. Levy, US Navy
Rozwiązanie pomostowe
Rozwiązaniem, którego nie można już odkładać, jest pomost. To znaczy, że trzeba wypożyczyć coś, co pływa i schodzi pod wodę, a przede wszystkim jest wyposażenie we współczesne systemy bojowe, zanim zaczniemy budować coś nowego. Pytanie brzmi – kto ma takie „coś” na zbyciu? W zasadzie można powiedzieć, że takich możliwości nie ma. Dlatego koreańska propozycja jest ciekawa.
Hanwha już wcześniej w nieoficjalnych rozmowach sugerowała możliwość przekazania starszych okrętów typu KSS-I, czyli zmodyfikowanych 209-ek. Nie są to jednostki pierwszej młodości, ale zmodernizowane, mogą stanowić realny bufor na kilka lat.
Jednak KSS-III to dosyć duże okręty (przede wszystkim wysokie). Oczywiście mogą operować na Bałtyku, ale jego parametry ograniczają możliwości działania na płytkich wodach. Niemieckie, czy szwedzkie projekty to trochę inne podejście do operowania na naszym akwenie, ale też inne możliwości konfigurowania jednostek, co przekłada się na zadania jakie mogą realizować.
Niemcy mają sześć okrętów, ale wszystkie są dość mocno zajęte i wydzierżawienie jednej może być mocno problematyczne. Włosi z Fincantieri mają podobną sytuację. Szwedzi, którzy mogliby być naturalnym partnerem regionalnym, skupiają się na własnych A26 Blekinge, które dopiero powstają. Nie mają też nadmiaru Gotlandów. Z kolei temat dzierżawy A17 umarł śmiercią naturalną, ponieważ cena ich modernizacji okazała się dla rządu Mateusza Morawieckiego zbyt wygórowana.
Ponieważ na rynku trudno o okręty, które byłyby dostępne od zaraz, a te które są, proponowane są w pakiecie z jednostkami, które nie spełniają oczekiwań, dobrym rozwiązaniem, które byłoby przede wszystkim rozwiązaniem rozwojowym, byłaby mini-Orka. Niestety z MON nie dochodzą słuchy, aby ten pomysł był rozważany poważnie. A z floty dochodzą głosy, że miałoby to sens.
ORP „Orzeł” (291) projektu 877E Pałtus (w kodzie NATO: Kilo) / Zdjęcie: Michał Pietrzak, 3. FO
Jedyna szansa?
Bez okrętów podwodnych nie tylko nie mamy czym prowadzić rozpoznania czy szachować przeciwnika. Jednak najgorszym problemem jest utrata możliwości szkolenia złóg do przyszłych Orek. To oznacza, że nawet jeśli nowe okręty przypłyną w 2030 – nikt nie będzie gotowy, by je obsadzić. Bez rozwiązania pomostowego wszystkie inwestycje w nową flotę będą jałowe.
Czy jest sens ładować setki milionów złotych w jednostki pomostowe, skoro planujemy coś nowego? To pytanie często powraca. Odpowiedź jest prosta: nie mamy wyboru. Tlen medyczny też nie leczy, ale pozwala przeżyć do czasu operacji. Marynarka Wojenna potrzebuje dziś właśnie takiego tlenu.
Jeśli do czasu całkowitego wyłączenia Orła do Gdyni nie zawinie choć jedna jednostka podwodna z realnym potencjałem operacyjnym, to zrobimy sobie kilka lat przerwy w tej klasie broni. Wtedy nawet najlepsze Orki, jakie pojawią się w 2031, będą równie przydatne co nowoczesne maszyny do pisania w erze tabletów, ponieważ trzeba będzie wyszkolić załogi od podstaw i od podstaw budować zdolności. To oznacza, że nawet jeśli nowe okręty przypłyną w 2030 nikt nie będzie gotowy, by je obsadzić. Bez rozwiązania pomostowego wszystkie inwestycje w nową flotę będą jałowe.
To nie jest teoretyczne zagrożenie, ale twarda rzeczywistość procesu szkolenia marynarzy i oficerów. Wyszkolenie pełnej załogi okrętu podwodnego – zdolnej do samodzielnego działania w warunkach bojowych – to nie rok, nie dwa, ale kilka lat pracy z jednostką, symulatorami i realnymi procedurami. I nie wystarczy mieć jednego zespołu – potrzeba całej kadry szkoleniowej i zdolności rotacji. Co więcej, ci ludzie muszą zbudować kulturę operacyjną – coś, czego nie da się kupić w przetargu. A do tego potrzebne są okręty, które pływają tu i teraz.
>>>Orka – podwodna Gwiazda Śmierci<<<
Na PowerPoincie nie nauczą się pływać
Zresztą, Polska nie jest pierwszym krajem, który stanął przed takim wyzwaniem. Przykładów jest sporo. Choćby Indie, planując rozwój własnego programu okrętów podwodnych, przez lata eksploatowały wypożyczony od Rosji okręt podwodny projektu 971 Szczuka-B (Nierpa/Chakra), używany głównie jako platforma szkoleniowa i testowa. Nie chodziło o to, by wygrać dzięki niemu wojnę. Chodziło o to, żeby przygotować ludzi, którzy tę wojnę wygrają za dekadę.
Polska nie ma nawet tego. ORP Orzeł jest dziś bardziej pływającym sentymentem niż rzeczywistym narzędziem do czegokolwiek. Znajduje się w ciągłym remoncie, a jego docelowa modernizacja w połowie cyklu życia nigdy się nie ziściła. To, że jeszcze się zanurza to zasługa stoczniowców i załogi.
Dlatego rozwiązanie pomostowe nie jest kaprysem, lecz absolutną koniecznością – zarówno operacyjną, jak i szkoleniową. Jeśli za dekadę mamy odbierać nowoczesne Orki, to już dziś musimy mieć ludzi, którzy będą potrafili je obsłużyć, znać procedury, reagować na awarie, szkolić kolejnych.
Nie da się tego zrobić „na sucho”, przy pomocy prezentacji PowerPoint z ministerstwa czy symulatora z folderu. Potrzebne są realne jednostki, zanurzające się w realnym Bałtyku. I realne decyzje – najlepiej do końca tego roku. Inaczej obudzimy się w 2031 z nowoczesnym sprzętem i brakiem kogokolwiek, kto mógłby go użyć.