W ostatnim trzydziestoleciu marynarze mogli liczyć najwyżej na zakup flotylli holowników, upośledzonej korwety Ślązak, która stała się pełnoletnią nim weszła do służby i niezwykle potrzebnych na Bałtyku, niszczycieli min Kormoran II. W międzyczasie trwał festiwal niedotrzymanych obietnic, absurdalnych pomysłów i deprecjonowania roli okrętów na Bałtyku (Polityczne obietnice na Święcie Marynarki Wojennej).
Niszczyciel min ORP Kormoran (601) podczas remontu / Zdjęcie: Jakub Link-Lenczowski, MILMAG
Decydenci zorientowali się, że Bałtyk jest całkiem istotny dopiero po wybuchu wojny na Ukrainie i serii incydentów, które miały miejsce w ostatnich dwóch latach. Wówczas na szybko uruchomiono program Miecznik, zakupiono samoloty wczesnego ostrzegania Saab 340B AEW-300, okręty rozpoznania radioelektronicznego Delfin, ostatnio podpisano umowę na okręt programu Ratownik, a teraz marynarze czekają na realizację programu Orka i śmigłowce pokładowe Kondor.
>>>Ratownik kluczowy dla zabezpieczenia polskich interesów na Bałtyku<<<
Nadal jednak pojawiają się głosy, że Polsce okręty nie są potrzebne. Najczęściej słychać je ze strony grup, które nie przepadają za nowoczesnymi metodami ochrony stóp. Od lat twierdzą, że do ochrony takiej infrastruktury wystarczy lotnictwo. Podkreślają, że Duńczycy, Niemcy, Szwedzi i Finowie, posiadający nowoczesną i sporą flotę nie byli w stanie zapewnić bezpieczeństwa infrastruktury.
>>>Polska specjalność? Niszczyciele min<<<
Dlatego właśnie Polska powinna zrezygnować z posiadania okrętów, zwłaszcza podwodnych, które przecież się nie sprawdziły w 1939. Zadziwiające jest to, że takie osoby podkreślają zbyteczność tych klas okrętów, których stan Federacja Rosyjska rozbudowuje i uznaje za kluczowe. Inni dodają przy tym Ukrainę jako przykład, że państwo bez floty może skutecznie wygonić przeciwnika z akwenu.
>>>Miecznik nadciąga. Co ze śmigłowcami pokładowymi?<<<
Nie potrafią przy tym wytłumaczyć, jak bezzałogowiec ma kontrolować podejrzane jednostki, zapewnić parasol przeciwlotniczy nad zespołami okrętów, czy infrastrukturą krytyczną, albo prowadzić długie dozory. Świadomi są tego Ukraińcy, dlatego czekają na nowe okręty z utęsknieniem.
Wielozadaniowa fregata rakietowa Miecznik / Grafika: Polska Grupa Zbrojeniowa
Ukraińskie doświadczenia
Ukraina, jako państwo aktualnie toczące działania wojenne ma znacznie lepsze i pełniejsze doświadczenia w prowadzeniu działań przeciwko rosyjskiej flocie. Wnioski z nich są w wielu aspektach zbieżne z planami polskich marynarzy i wręcz przeciwna, niż mają osoby twierdzące, że flota to zbędny wydatek.
Dowódca ukraińskiej Marynarki Wojennej, wiceadmirał Ołeksij Nejiżpapa w rozmowie z Natalią Mosejczuk określił potrzeby i wnioski z dotychczasowych działań. Przede wszystkim stwierdził, że konieczny jest okręt podwodny.
– Nie potrzebujemy dużych podwodnych, nie są one potrzebne na Morzu Czarnym. Ale okręty podwodne powinny być częścią Marynarki Wojennej. Bo stanąć wyłącznie pod Odessą to nie mieć nic. Musimy patrzeć dalej. Musimy być na Morzu Czarnym i musimy z niego korzystać na całym jego akwenie – stwierdził.
>>>Dlaczego Marynarka Wojenna RP potrzebuje korwet rakietowych?<<<
– Potrzebujemy szybkich okrętów rakietowych, sił przeciwminowych, systemów bezzałogowych, małych okrętów podwodnych, dronów – zarówno rozpoznawczych, jak i szturmowych. I oczywiście niezbędna jest piechota morska ze wszystkimi ich możliwościami – dodał wiceadmirał.
Oficer podkreślał, że w tym momencie najważniejsze są okręty przeciwminowe, korwety, które dałyby im osłonę i zabezpieczyły szlaki komunikacyjne oraz strefę wyłączności. Dodał, że okręty podwodne byłyby przydatne nie tylko do działań ofensywnych, ale także rozpoznania i wsparcia działań specjalnych, w których ukraińscy marynarze wyspecjalizowali się w ostatnich latach.
Jak widać wiceadmirał wysunął podobne wnioski, jakie mają polscy oficerowie marynarki. Oba akweny w niektórych obszarach mają zbliżone charakterystyki hydrograficzne. Co prawda Morze Czarne jest znacznie głębsze w centralnej i południowej części. Północna i zachodnia jest zbliżona do Bałtyku.
Ukraińska korweta Hetman Iwan Mazepa (F211) / Zdjęcie: Prezydent Ukrainy
Co pogoni Rosjan?
Ukraińcy chcą budować trzon floty podobnie jak Polacy. Na płytkich wodach kwitnie wojna minowa, więc siły przeciwminowe stały się nieodzowne. Podobnie jak duże okręty uderzeniowe, które będą w stanie je osłonić. Ukraińcy w zamawianych dużych korwetach typu Hetman Iwan Mazepa przede wszystkim skupili się na zdolnościach przeciwpodwodnych, kosztem przeciwlotniczych.
Dziś w Kijowie i Odessie chodzą głosy, że większe okręty dałyby większe możliwości i byłyby bardziej uniwersalne i Hetman Iwan Mazepa mógłby być większą jednostką, która miałaby większe zdolności.
Aktualnie trwa na Ukrainie zażarta dyskusja nad charakterystykami okrętów podwodnych, jakie Kijów planuje zamówić w ciągu najbliższych pięciu lat. W przypadku małych okrętów podwodnych Ukraińcy zastanawiają się nad jednostkami o wyporności ok. 1500 ton i długości ok. 50 metrów. Tego typu jednostki nie tylko mogłyby szachować podejścia do rosyjskich portów, atakować komunikację, ale przede wszystkim prowadzić rozpoznanie i nasłuch.
Dowództwo floty stwierdziło, ze potrzebuje jednostek takich, jakie planuje kupić Polska. Nad Wisłą rządzący nadal nie mogą się zdecydować na zakup. Może wato wyciągnąć wnioski z toczącej się wojny i w końcu zdecydować się na zamówienie? Ukraińcy zdali sobie sprawę, że bez trzech rodzajów okrętów, śmigłowców pokładowych i samolotów rozpoznawczych, nie są w stanie skutecznie prowadzić wojny morskiej przeciw Rosji.
Czy polscy politycy wyciągną naukę z ukraińskich doświadczeń? Na razie idzie to opornie. Zwłaszcza w kwestii lotnictwa pokładowego i okrętów podwodnych. A najwyższy czas już dawno minął, bo w praktyce Polska straciła zdolności w tych zakresach. Głównie ze względu na odejście wyszkolonych specjalistów, którzy rzucili kwitami widząc degrengoladę sprzętu, na którym przyszło im służyć.