Polska od czterech lat bierze udział w wojnie. Nie tej klasycznej, z frontem, logistyką i przestawianiem produkcji na tryby wojenne. Bierze udział w konflikcie, w którym najcięższym kalibrem jest emocja, a najczęściej używanym środkiem rażenia zamęt. Kreml nie potrzebuje tu czołgów. Wystarczy mu granica, kilka fake newsów, podsycane nastroje i liczenie, że znowu ktoś zacznie grzać o banderowcach i żołnierzach przeklętych z UPA (Trolle Putina groźniejsze od rosyjskich czołgów).
Zdjęcia: Krzysztof Niedziela/CO MON i 16. Dywizja Zmechanizowana
Rosja gra na chaos. Bo chaos jest tani, a działa. Tani – bo nie trzeba ani jednej rakiety. Działa – bo rozrywa państwa od środka. Pamiętajmy: Rosji nie chodzi o zdobywanie ziemi, tylko o rozkład instytucji, rozbicie społecznej jedności, uczynienie z każdego Polaka komentatora wojny, który nie wie, czy jest za, czy przeciw, ale na pewno się pokłóci. W tym Moskwa jest lepsza od polskich speców propagandy sukcesu.
I dlatego właśnie Polska potrzebuje Tarczy Wschód. I nie. Nie chodzi tylko o płot. Żaden płot nie zatrzyma fali dezinformacji. Ale może zatrzymać to, co fizycznie próbuje się wedrzeć – i dać czas, by zareagować mądrze, a nie panicznie. Bo tu nie chodzi o mur – chodzi o system. Logistyka. Dowodzenie. Łączność. Infrastruktura wojskowa. Gotowość reagowania – i to nie po trzech dniach, tylko po trzech minutach. Dziś granica to nie kreska na mapie – to strefa bezpośredniego rażenia wojną hybrydową.
A wojna informacyjna w wykonaniu Rosji często poprzedza aktywną wojnę.
Wojna informacyjna po sowiecku
Takie działanie nie jest nowe. W XX w. rosyjskie władze niezależnie od formy, działały podobnie. Najlepiej było to widoczne tuż podczas II wojny światowej. Zanim Sowieci wjechali czołgami do krajów bałtyckich w 1940, najpierw wjechali tam gazetą. A właściwie – propagandą, szantażem i życzliwym dialogiem.
Zaczęło się od klasyki, że państwo burżuazyjne prześladuje mniejszości rosyjskie. Brzmi znajomo? No właśnie. Od 2014 można o tym usłyszeć niemal codziennie w kontekście Ukrainy. Łotysze, Estończycy i Litwini również dowiedzieli się, że są oprawcami we własnym kraju. Potem pojawiły się żądania – gwarancji, baz wojskowych wszystko w ramach ochrony pokoju. A na końcu – referendum. Zupełnie jak na Krymie, czy Donbasie. Również z niemal stuprocentowym poparciem za wejściem do ZSRR.
Besarabia, 1940? Powtórka z rozrywki. Najpierw mniejszość rosyjska cierpi, potem Rumunia to satelita faszystów, a na końcu ultimatum. Wejście Armii Czerwonej w biały dzień, bez jednego wystrzału. Bo informacyjnie już wygrali. Rumunia wiedziała, że nikt się za nią nie ujmie. Zachód zajęty był wojną z III Rzeszą, a Hitler z Moskwą właśnie się rozumiał jak nigdy. A propaganda? Już działała – i w Moskwie, i w Bukareszcie.
A 1939 i Polska? Kiedy 17 września Sowieci weszli od wschodu, nie nazwali tego wojną. Nazwali misją ochronną. Polska się rzekomo rozpadła, rząd uciekł, trzeba chronić Białorusinów i Ukraińców. Rosjanie weszli jak bracia, z pomocą. Czołgi z pomocą. NKWD z pomocą. Kula w tył głowy też z pomocą.
Morał? Zanim Rosja strzela, najpierw gada. Zanim przekroczy granicę, najpierw ją rozmywa. Informacyjnie. Emocjonalnie. Historycznie. A potem mówi, że to wszystko przez ciebie – boś rusofob, bo nie chcesz współpracy, bo nie chronisz mniejszości, bo historię przekłamujesz.
Tylko metody się nie zmieniają. Propaganda jako artyleria przygotowawcza. Kłamstwo jako rozpoznanie bojem. A wojna? Wojna jest dopiero wtedy, gdy staniesz do niej z gołą głową.
Rosja chce Polski?
Rosyjscy politycy mówią o Polsce coraz bardziej otwartym tekstem. Państwo frontowe NATO. Przedłużenie amerykańskiego systemu zbrojeń. Kolonia Zachodu. I wreszcie – cel strategiczny. W tej narracji Polska nie jest sąsiadem, tylko przeszkodą. A przeszkody, jak wiadomo, się usuwa.
Dlatego Tarcza Wschód to nie program inżynieryjny, tylko program antychaosu. To inwestycja w to, co najtrudniejsze – w odporność. W spokój. W moment, w którym polityk nie musi zwoływać konferencji, bo lokalny dowódca już wie, co robić. Gdy Terytorialsi nie biegną po śladach, tylko są przed nimi. Gdy nie czekamy na decyzję z Warszawy, bo dowodzenie jest rozproszone, a kompetencje – jasne.
Tarcza Wschód nie jest panaceum. Ale może być granicą rozsądku. Dlatego warto pomyśleć o tym, aby Tarcza Wschód obejmowała nie tylko przeszkody fizyczne, rozbudowane linie obronne, magazyny amunicji, systemy rozpoznawcze, ale także działania informacyjne. I trochę już zaczyna. Ale za wolno.
Oficjalne komunikaty MON i MSWiA niewiele mówią o komponentach informacyjnych czy psychologicznych. Ale w dokumentach okołorządowych pojawiają się wzmianki o odporności informacyjnej, walce z dezinformacją czy świadomości społecznej. Jednak raczej jako zadanie ogólnopaństwowe, a nie integralna część Tarczy Wschód. WOT i niektóre formacje policyjno-graniczne prowadzą szkolenia i działania rozpoznawcze w sieci – ale to wszystko jest raczej wokół, a nie wewnątrz programu.
Tego cały czas brakuje, co widać po skali i charakterze komentarzy, jakie się pojawiają w mediach społecznościowych. Po zachowaniu prorosyjskich organizacji i działaczy, grających na podział i aferę, oraz po politykach, którzy mówią głosem Moskwy. Co podczas kampanii prezydenckiej tylko się wzmogło. Rząd musi jeszcze bardzo wiele zrobić w kwestii bezpieczeństwa obywateli.