Standard Picatinny
Rys. 1. Wymiary szyny Picatinny w systemie metrycznym. Źrodło: Johan Fredriksson, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=14686720
Początki całej koncepcji uniwersalnej szyny montażowej do karabinków sięgają pierwszej połowy XX wieku i wiążą się z rozwojem systemów montażu przyrządów celowniczych. W konsekwencji przeplatającego się zapotrzebowania rynku cywilnego (myślistwo) oraz wojska, producenci optyki dla broni – m.in. Leupold oraz Redfield – zaproponowali swoje autorskie systemy montażu lunet. Szczególnie istotnym krokiem dla stworzenia uniwersalnej szyny montażowej jest system Weavera. Jego projrkt cechowała większa łatwość demontażu przyrządu w porównaniu do konkurencyjnych rozwiązań. Ponadto nie odbyło się kosztem wytrzymałości i ograniczenia możliwości regulacji. Pierwsza wersja Weavera była skonstruowana dla montażu dwupunktowego (two-piece mount) lunet. Składała się z dwóch krótkich szyn z nacięciami, umieszczonych na zamku broni, które jednak trudno było ustawić w odpowiedni sposób. Dopiero później rozwinięto projekt, uzyskując jeden długi odcinek, tak jak jest to obecnie najszerzej rozpowszechnione. Szerokość bruzdy w szynie Weavera była ustalona na 0.180 cala. Nie istniał jednak standard, który określałby w jakich odległościach od siebie powinny leżeć te bruzdy. Łatwo można sobie wyobrazić, jakie problemy z kompatybilnością z tego wynikły.
W roku 1992 amerykańska armia zleciła ośrodkowi badawczemu Picatinny Arsenal z New Jersey zadanie opracowania uniwersalnego standardu instalowania akcesoriów do swoich karabinków. Zespół pod kierownictwem Gary’ego Houtsma stworzył standard szyny, który w 1995 otrzymał oznaczenie MIL-STD-1913, znany powszechnie jako szyna Picatinny. Standard powstał w oparciu o uśrednione rozmiary konstrukcji dostępnych wtedy na rynku. Ustalona została nie tylko szerokość bruzdy, która ma wynosić 0.206 cala, ale także odległość między środkami kolejnymi bruzd – 0.394 cala. Metryczna wersja tego standardu została przyjęta jako NATO Accessory Rail w 2009 r.
Akcesoria dopasowane do szyny Picatinny są częściowo kompatybilne z szyną Weavera. Z powodu różnej szerokości rowków akcesoria Weavera pasują na szyny Picatinny, lecz akcesoria Picatinny nie zawsze pasują na szyny Weavera. Obecnie nowszy standard praktycznie wyparł prekursora i jest uznanym na całym świecie standardem mocowania lunet, kolimatorów, latarek, wskaźników laserowych i innych akcesoriów. Dziś możemy zaobserwować dalszą ewolucje i stopniowo Picatinny jest zastępowane przez kolejne systemy: najpierw Keymod, a potem M-LOK. Mil-STD-1913 jest jednak nadal używane jako podstawowe rozwiązanie umożliwiające mocowanie optyki lub doświetlaczy IR.
Nie da się zanegować prostoty i uniwersalności tego systemu. Instalacja akcesoriów przebiega szybko i bezproblemowo dzięki dwóm rodzajom montaży. Pierwszym z nich jest montaż śrubowy, prosty w konstrukcji, lecz wymagający użycia kluczy lub kombinerek. Drugim typem jest tzw. szybki montaż wykorzystujący specjalną dźwignię. Latarki, o których napiszemy w tym artykule, wykorzystują pierwszy z wspomnianych.
Streamlight
Amerykańska spółka Streamlight od zawsze miała ambicje konkurować na rynku z największym potentatem, czyli SureFire. Na przestrzeni lat zamiar ten był z mniejszym lub większym sukcesem realizowany. Ciepło przyjęte oświetlenie do pistoletów TLR1 i TRL7 albo połączone z laserowym wskaźnikiem celu wariacje TRL2/8 są wysokiej jakości produktami w cenie znacznie niższej niż produkty konkurencji. Mając taką pozycję, Streamlight nie mógł przecież odpuścić rynku latarek mocowanych na broni długiej. W jego ofercie znajdują się modele ProTac RM (rail mount) w różnych wersjach. W artykule skupimy się na trzech wariantach: RM1, RM2, RM HL-X oraz HL-X Laser. Przedsiębiorstwo oferuje również wersje ProTac pozbawione literek RM, będące latarkami ręcznymi.
Porównanie rozmiaru RM1, RM2 i RM HL-X
Różnice i podobieństwa
Streamlight RM1
Jak łatwo się domyślić, główne różnice między modelami wynikają z rozmiarów i siły światła. Najmniejszy model RM1 waży zaledwie 128 gramów wraz z baterią – jednym ogniwem CR123A – i mierzy 108 mm długości. Takie zasilanie pozwala przez 105 min emitować światło o wartości 350 lumenów 1200 kandeli lub 40 lumenów 1380 kandeli przez 14,5 godziny. Gdy zasilamy go baterią AA, bo i taką możliwość przewidział producent, wartości te wynoszą odpowiednio 150 lumenów 4950 kandeli i 1,5 godziny dla ogniwa alkalicznego lub 4,5 godziny dla litowego oraz odpowiednio 8 i 14 godzin przy mocy 40 lumenów 1380 kandeli.
RM2, jego większy brat, nie może być już zasilany z ogniw AA, a jedynie ze standardowych dwóch sztuk CR123A. Generuje 625 lumenów 22000 kandeli przez 2 godziny w trybie wysokim lub 60 lumenów 2000 kandeli przez 21 godzin w trybie niskim. Długość latarki wynosi 127 mm, a masa z bateriami 142 gramy.
Kolejny model, który możemy zasilać z dwóch różnych ogniw, to HL-X. Jest odrobinę większy (138 mm) i cięższy (181 gramów przy bateriach CR123A, 195 gramów przy zastosowaniu akumulatora) od poprzednika. Ma też większą średnicę – 36 mm (w porównaniu do 30 mm w RM1 i 2). W zamian za to oferuje 1000 lumenów 27600 kandeli w trybie wysokim przez 75 lub 90 minut zależnie od źródła zasilania, lub 60 lumenów 1600 kandeli w trybie niskim analogicznie przez 2,5 lub 3 godziny i 15 minut.
Trzy wymienione wyżej modele łączy podobny system montażu. Dokręcana nakrętką śruba połączona jest z elementem mocującym, do którego przy pomocy dwóch śrub przykręcono korpus latarki. Mocowanie to wykonano zgodnie ze standardem wprowadzonym przez SureFire w modelu M600, a kontynuowanym w M300. Pozwala to nam na bezproblemowe korzystanie z wszystkich montaży innych producentów przewidzianych do tego typu urządzeń. Zmiana standardowego systemu montażowego Streamlight polega jedynie na odkręceniu śrub i wymienieniu go na np. Magpul M-LOK lub Arisaka. Teraz pozostało tylko ponownie wszystko skręcić, uprzednio nakładając odrobinę ustalacza do gwintów. Taka podmiana zaowocuje przybliżeniem latarki do osi lufy.
Odmienny system montażu cechuje największy model spośród omawianych: HL-X Laser. Jak sama nazwa wskazuje – jest to latarka ze zintegrowanym czerwonym wskaźnikiem laserowym. Mierzy 158 mm, ważąc przy tym 306 gramów. Za znaczną część dość sporej masy odpowiada system montażu. Nie jest on, tak jak w pozostałych modelach, oparty na śrubkach wkręcanych w korpus, lecz ma postać wielokątnego pierścienia obejmującego latarkę. Pozwala to takie umiejscowienie emitera lasera, by był on w pozycji możliwie najbliższej lufie. Charakterystyka światła dla tego modelu to w trybie wysokim: 1000 lumenów przez 45 minut (2 x CR123A) lub 85 minut (akumulator). Tryb niski zapewnia 60 lumenów przez odpowiednio 20 i 23 godziny.
Konstrukcja i tryby
Streamlight RM2
Wszystkie modele wykonano z anodowanego na czarno aluminium lotniczego. Na jego powierzchni znajduje się logo firmy, nazwa modelu i inne informacje – standard na tym rynku. Latarki spełniają normę wodoodporności IPX7 (zanurzenie przez 30 min na głębokość 1m) ze standardowym włącznikiem. Zastosowanie włącznika na kablu obniża tę wartość do IPX4, czyli gwarantuje ochronę najwyżej przed rozbryzgami wody.
Kolejną wspólną cechą jest możliwość programowania latarki przez system TenTap – polegający na dziesięciokrotnym naciśnięciu włącznika, które powoduje zmianę trybów. Oczywiście w każdym modelu możemy wybierać między trybami HI, HI/LO oraz HI/Stroboskop.
Każdy z omawianych modeli przychodzi w komplecie z przyciskiem na kablu, który przy użyciu gumowych nakładek możemy zamontować na szynie Picatinny. Warto zabezpieczyć je przy pomocy opasek do kabli – również zawartych w zestawie. Włącznik na kablu podzielono na dwie sekcje – pasek i przycisk. Pozwala to uruchamiać latarkę w trybie chwilowym lub ciągłej pracy. Przycisk obudowany jest z jednej strony wystającym plastikowym „zębem”, co ma zapobiegać przypadkowemu włączeniu się latarki np. w torbie na broń. To rozwiązanie nie przypadło mi do gustu – wolałbym by takie zabezpieczenie było dookoła. Otwory we włączniku na kablu pokrywają się z rozstawem M-LOK, więc przy odrobinie chęci można spróbować zamocować go na takim chwycie.
W HL-X Laser wybór trybów zasługuje na obszerniejsze wyjaśnienie. Standardowa nakrętka ma dwa przyciski – jeden odpowiada za laser, a drugi za białe światło. Co ciekawe, po zamontowaniu włącznika na kablu nie możemy uruchomić latarki jedynie w trybie białego światła. Możemy jednak sprawić, że włącznik będzie uruchamiać tylko laser. Dokonujemy tego przez odkręcenie nakrętki. Jest to ciekawa funkcja, o której jednak nie ma ani słowa w instrukcji obsługi. We wszystkich latarkach odpowiednio odkręcając nakrętkę – zarówno standardową, jak i wyłącznikiem na kablu – możemy całkowicie odciąć zasilanie.
Każdą z latarek przychodzi w zestawie z tradycyjnym włącznikiem umieszczonym w denku-zakrętce. Wymiana jest bardzo prosta – wystarczy odkręcić końcówkę z kablem i wkręcić tradycyjną.
Akumulator SL-B26
Streamlight RM HL-X Laser
Zbliżenie na spodnią część włącznika HL-X. Widoczne wcięcia ułatwiają mocowanie do szyny
RM HL-X Laser z włączonym emiterem lasera
Latarka HL- X Laser zamontowana na karabinku AK
We wszystkich opisywanych latarkach dostęp do przedziału baterii umożliwia odkręcenie denka-włącznika, a wszystkie zestawy zawierają niezbędne ogniwa wymienne. Wyjątkiem jest HL-X Laser, który w zestawie zawiera 2 sztuki CR123A i akumulator. Ten ostatni zasługuje na osobny paragraf. Wysokie koszty baterii od zawsze były bolączką użytkowników wszystkich urządzeń przenośnych. Szczególnie wyraźnie problem rysuje się w przypadku CR123A, które nie dość że są znacznie droższe od standardowych AA lub AAA, są też trudniej dostępne. Próżno szukać ich w kiosku, a jeśli już są dostępne np. w sklepie z aparatami fotograficznymi, to ich cena przyprawia o zawrót głowy. Akumulator wydaje się w tym przypadku być lekiem na całe zło. Litowo-jonowy SL-B26 o pojemności 2600mAh ładuje się przy użyciu zwykłego kabla micro-USB, a cały proces trwa około 5 godzin. Streamlight wyposażył go w małą diodę, która podczas ładowania świeci się na czerwono, a pełną gotowość baterii sygnalizuje zmieniając kolor na zielony. Wbudowany w akumulator obwód zapobiega przed jego przeładowaniem. Producent deklaruje żywotność produktu na poziomie 500 ładowań. Matematyk jest prosta ale liczby są interesujące, że nie sposób temat przemilczeć: akumulator odpowiada 2 bateriom CR123A, ale oferuje lepsze parametry pracy. Koszt zestawu dwóch baterii to około 18-20 złotych. 500 ładowań daje więc kolosalne oszczędności.
Plusy i minusy
Poniżej przedstawiamy zdjęcia, jak świecą omawiane latarki. Wybór między nimi nie jest wcale łatwy. Każdy z modeli oferuje coś, czego nie ma inny. Użytkownik musi sam ocenić, jak mocnego światła potrzebuje. Miejmy też świadomość, że wybór nie sprowadza się do samej mocy. Strzelanie z broni wyposażonej w takie urządzenie wymaga wprawy i treningu. Odpowiedni montaż latarki też nie jest kwestią banalną. Jeśli zamontujemy ją zbyt daleko od wylotu lufy, pojawi się cień. Przy użyciu bojowym światła wysunięto wnioski, że latarka powinna być z boku, by lufa lub tłumik nie zasłaniały promienia w polu widzenia celu. Jeśli zamontujemy ją jednak za daleko do przodu, pojawi się problem przy strzelaniu przez szczeliny i zasłony. Świetnie ilustruje ten dylemat strzelanie przez „9 hole”. W przypadku wąskich otworów mamy kłopot w wsunięciem lufy do otworu, bo blokujemy się na latarce. Kompromisy, które wymusza na nas życie, powinny być jednak przemyślane. Praktyczna rada: jeśli używacie urządzenia wylotowego, które dużo gazów odprowadza na boki, polecamy wazelinę lub krem do rąk na szkiełko latarki. Cienką warstwę rozsmarowujemy palcem, potem łatwo usunąć ją szmatką razem z osadem spalanych gazów.
Trochę prywaty
Na moim dyżurnym karabinku BCM zamontowałem HL-X kupionego za prywatne pieniądze. Dlaczego? 1000 lumenów było mocnym argumentem, podobnie jak zasilanie z akumulatora. Przy wykorzystaniu Magpulowego montażu M-LOK latarka umieszczona jest blisko osi lufy. Włącznik na kablu zamontowany na górnej szynie łoża pozwala na wygodne uruchomienie latarki, bez względu na to, z którego ramienia akurat strzelam. Niestety, odrobinę większa średnica powoduje, że montaż dodatkowego oświetlacza IR/lasera nie jest tak bezproblemowy, jak w przypadku RM1/2. Jednak te modele dają słabsze światło i mają gorsze opcje zasilania. HL-X z laserem nie przekonał mnie wcale. Jednak tutaj ciekawostka – nie jest to absolutnie spowodowane słabością latarki. Świeci ona rewelacyjnie, laser można ustawić przy pomocy małych imbusów, a zasilanie z akumulatora to wisienka na torcie. To, co wykluczyło model z laserem, to sam laser. Korzystając z włącznika na kablu nie można go wyłączyć. Do dyspozycji mamy albo połączenie laser i białe światło, albo sam laser. I właśnie ta kropka lasera w połączeniu z używanym przeze mnie kolimatorem Aimpoint T1 okazała się problematyczna. Przy strzelaniu w nocy regulację natężenia plamki kolimatora ustawiamy w któreś ze średnich położeń. I wszystko działa, aż poświecimy na cel 1000-lumenowym światłem z czerwoną kropką. Pojawiają się wtedy dwie kropki, albo – jeśli jasność kolimatora była niska – jedna, która jednak nie jest tą właściwą. Ze względu na to, że pocisk leci po paraboli, a promień lasera po prostej, możemy ustawić obie te linie tak, by się przecinały. Zjawisko to występuje przy przystrzeliwaniu kolimatorów i w ich przewyższeniach. Dla mojego karabinka stosuję zero na 50 m. W uproszczeniu oznacza to, że pocisk trafia dokładnie tam, gdzie widzę kropkę, jeśli cel znajduje się na 50 m i 200 m. Bliżej niż 50 i dalej niż 200 przestrzelina znajdzie się trochę niżej punktu celowania, a w zakresie 51-199 m ciut wyżej. Jest to znany temat. Jednak w przypadku montażu latarki z boku dochodzi to tego jeszcze przesunięcie boczne, a tego jest już dla mnie za wiele. Być może komuś innemu to nie będzie przeszkadzało, jednak osobiście nie byłem w stanie tego przepracować. Wybrałem więc HL-X bez lasera i jest to układ, z którego jestem bardzo zadowolony. Drugim rozwiązaniem, równie oczywistym, a pozwalającym na zachowanie lasera zintegrowanego z latarką, jest zmiana celownika. Dowolny celownik z innym znakiem – na przykład EOTECH lub Holosun – załatwia problem, bo tylko jedna kropka będzie miała obwódkę.
RM1 – oświetlenie celu na około 15 m
RM2 – oświetlenie celu na około 15 m
HL-X – oświetlenie celu na około 15 m
15 m i widoczna kropka lasera emitowana z RM HL-X
Podsumowanie
O innych produktach Streamlighta pisaliśmy już we wcześniejszym numerze. Latarki na broń długą znajdują się dokładnie w tym samym miejscu na rynku: relatywnie tanie, niezawodne i przemyślane. Czy mogłoby być lepiej? Pewnie tak. Pierwsza myśl to otoczenie włącznika osłonką z każdej strony, a nie tylko z jednej. Lub takie zaprojektowanie wersji z laserem, by wybór trybów był większy. Dwie wady, które pewnie łatwo da się poprawić. Czy to znaczy, że latarki są kiepskie? Absolutnie nie. Największym, choć zdecydowanie nie jedynym, mocnym punktem produktów amerykańskiej spółki jest stosunek ceny do jakości. RM1 i 2 można kupić za oceanem za mniej niż 100 dolarów, HL-X kosztuje około 120, a wersja z laserem poniżej 150. W tej cenie próżno szukać alternatywy. Konkurencyjny SureFire to koszt nawet trzy- lub czterokrotnie wyższy. Dodatkowym atutem Streamlighta jest to, że w opakowaniu otrzymujemy od razu wszystko co trzeba – w tym włącznik na kablu, za który u konkurencji musimy zapłacić dodatkowo. Światło jest mocne i wyraźne, konstrukcja latarek pancerna, a przemyślany system montażu otwarty na inne możliwości świadczy o elastyczności myślenia producenta. Mój najstarszy Streamlight TLR1 z 2006 r. ma już nowego właściciela i nadal działa. RM1 i RM2 używamy z kolegą od ich premiery i również nie ma z nimi żadnych problemów poza wymianą baterii. No ale bądźmy szczerzy – baterie wymienia się w końcu nawet w pilocie do TV. Co więc przemawia za większym sukcesem SureFire? Użytkując latarki obu firm czasem zastanawiam się, czy nie chodzi tu tylko o lepszy marketing. Obie firmy produkują latarki niezawodne i o świetnych parametrach. Obserwacja rynku jednak pozwala na wysnucie wniosku, że o ile Streamlight wciąż testuje nowe rozwiązania i wdraża ciekawe innowacje, to SureFire idzie w utarte i sprawdzone schematy. Przyszłość pokaże, czy przypadkiem nie dojdzie na rynku do małego przetasowania, podobnie jak było na polu mikrokolimatorów do broni krótkiej, gdzie Trijicon osiadł na laurach ze swoim RMR i został prześcignięty przez Holosuna. Byłoby to ciekawe rozwinięcie sytuacji, szczególnie dla nas użytkowników, bo to my skorzystamy na konkurencji między producentami.