SightMark Mini Shot M-Spec M1 V2 w skrócie
Można go jednym zdaniem określić jako mały, lekki i gotowy do przytulenia się do praktycznie każdej broni, jaka przyjdzie wam do głowy. Koniec recenzji. Jeśli jednak ktoś oczekuje czegoś więcej… Mini Shot M-Spec M1 V2 to klasyczny maluch w kategorii otwartych kolimatorów, zwykle wrzucanych do szufladki „pistoletowe”. Choć jemu akurat to określenie nieco uwłacza, bo równie dobrze odnajduje się na broni długiej różnego typu. Daleko mu wszakże do dużych celowników optoelektronicznych, które montować można w zasadzie tylko na karabinach i strzelbach (na niektórych rewolwerach przeznaczonych do łowiectwa również, ale to osobna historia). I właściwie to jest komplement.
M1 V2 jest lekki jak piórko — 36 g. Doprecyzuje – jak piórko kondora, ale to wciąż niewiele. Producent nie dopowiada, czy waży tyle z baterią, czy bez, ale przy CR1632 różnica i tak jest symboliczna. Niewielka waga nie wydaje się przekładać na mizerną konstrukcję. Szkielet kolimatora wykonano z aluminium serii 6061. Soczewka? Duża jak na tak kompaktową zabawkę — 24 × 19 mm. Całość mierzy 47 × 32 × 29 mm. Oczywiście, nie w każdym układzie broń-strzelec będzie to idealnie komfortowe, ale nie ma rzeczy całkowicie uniwersalnych.
Parametry – czyli na jakie moce przekłada się skomplikowana nazwa
Guzikowa CR1632 daje — przynajmniej teoretycznie — od 800 do 50 000 godzin działania. Rozstrzał jak ze śrutówki bez czoka, ale wiadomo – wszystko zależy od poziomu jasności. A tych jest 11. Dziewięć dla działających w świetle widzialnym, dwa dla tych, którzy lubią patrzeć na świat przez noktowizję.
M1 V2 – co oczywiste – nie ma powiększenia, a znak celowniczy można przesuwać o 160 MOA w poziomie i 120 w pionie. Wystarczy. Znakiem jest kropka o rozmiarze 3MOA w (lub bez) okręgu 32MOA. Producent zapewnia, że kolimator zniesie pracę nawet z .308 Win. Własna stopka celownika kompatybilna jest z profilem Docter/Venom. Jeśli komuś nie pasuje, to trzeba wyposażyć się w przejściówki. W pudełku dodatkowo znajdziemy dwa montaże Picatinny – niski (0,8”) i wysoki (1,5”), mierzone — co warto wiedzieć — do środka soczewki. Dzięki temu dopasujemy M1V2 praktycznie do każdej konstrukcji, bez konieczności wyginania szyi.
Na strzelbie - Bartek
Nie lubię strzelb samopowtarzalnych, więc wszelkie testy przeprowadzam na pompce – na Mossbergu M590A1. Odmianę, której używam wyposażono w mechaniczne przyrządy celownicze, ale mini SightMark daje radę – tzn. mechaniczne nie przeszkadzają, ale z racji dość wysokiego montażu kolimatora przestają pełnić swoją funkcję. Nie ma tak zwanego co-witness.
Jeśli kolimator, jak zapewnia producent, wytrzymuje normalne użytkowanie na strzelbie, to ten brak nie stanowi problemu. Trudno przeprowadzić w naszych warunkach taki wytrzymałościowy test w danym nam czasie, należałoby wystrzelać tysiąc lub więcej sztuk. Wracając do użytkowania: jeden klucz służy zarówno do montażu podstawy do kolimatora, jak i do skręcenia postawy z szyną Picatinny strzelby. Świetnie. Druga strona tego klucza – śrubokręt pozwala na regulację/przystrzelanie celownika.
Po latach spędzonych ze strzelbą i jej bardzo nisko osadzonym ghost ringiem, przywyknięcie do nowej pozycji na kolbie nieco zajęło mi czasu. Faktycznie strzela się dobrze i celnie, ale jednak na strzelbie wolę klasyczne mechaniczne przyrządy, nawet jeśli ma to być zminiaturyzowany do granic mosiężny groszek.
Na karabinku CZ600 Trail 7,62 x 39 – Bartek
Z czterotaktów strzelam częściej bliżej, niż dalej, bo jestem mało cierpliwy i lekko ślepawy. Dlatego kolimator, karabinek w kalibrze kałachowym, blachy rozstawione na odległościach od około 50 do 100m i strzelanie na timer bawią mnie bardziej, niż leżenie pół dnia w piachu i strzelanie do tarcz ustawionych za horyzontem.
Ceska Zbrojovka w swojej najbardziej kompaktowej wersji wraz z kolimatorem od SightMarka przy takiej zabawie robi robotę. Mimo astygmatyzmu jestem w stanie przywyknąć do obrazu w kolimatorze i konsekwentnie używać go w strzelaniach tzw. praktycznych. W przypadku M1 V2 tak to właśnie było. Z pewnością widzę znak celowniczy inaczej niż wy, ale przy jakościowym sprzęcie powtarzalnie i zawsze tak samo, w związku z czym strzelanie również jest powtarzalne. Dodatkowo niewielka sylwetka celownika ułatwia wachlowanie tym wichaistrem, którym znawcy nazywają mądrze, a ja nie.
Bieganie, strzelanie, nieortodoksyjne pozycje strzeleckie – do tego właśnie służą kolimatory. M1 V2 nie wymusza konkretnej odległości oka od urządzenia, nie zmusza do zajmowania powtarzalnej pozycji. W przeciwieństwie do lunet czy (w mniejszym stopniu) do celowników pryzmatycznych. Dzięki temu można skupić się na ruchu, strzale, wyszukiwaniu dogodnego miejsca i pozycji sprzyjającej efektywnej neutralizacji blaszki. Generalnie dobra zabawa.
Na strzelbie – Ania
Nie jestem fanką pompek, więc testy – jak zawsze – na samopowtarzalnej Saidze12. To nie jest delikatna platforma – praca zamka bardzo energiczna, odrzut przy odpowiedniej amunicji spory, a mimo to kolimator nie robi wrażenia, jakby miał odpaść z hukiem przy pierwszej lepszej serii. Po właściwym dokręceniu montażu na szynie wszystko siedzi tam, gdzie trzeba.
Strzelałam zarówno śrutem, jak i breneką. Po kilku magazynkach sprawdziłam punkt trafienia – zero pozostało tam, gdzie je zostawiłam. Nie było żadnego „pełzania” grupy po tarczy, które kazałoby mi podejrzliwie patrzeć na śruby lub samą konstrukcję. Optyka dzielnie znosi cykliczną pracę Saigi lepiej, niż mój obojczyk. Z racji wysokości linii celowania mechaniczne przyrządy przestają mieć praktyczne znaczenie, tym bardziej, że i tak ich na broni nie posiadam. Saiga to akurat broń, przy której człowiek naturalnie składa się „po kolimatorze”, nie „po muszce”. Okno jest na tyle duże, że przy dynamicznych strzałach plamka szybko pojawia się tam, gdzie chce się ją widzieć, nawet gdy pozycja jest lekko niedoskonała.
Przy szybkim strzelaniu w ruchome cele nie rozprasza, nie dominuje nad bronią, nie wymaga walki z przyłożeniem. Jak na otwarty kolimator tej wielkości, na tak brutalnej platformie M1 V2 radzi sobie bardzo przyzwoicie.
Na karabinie .308 Win – Ania
Producent deklaruje, że ten Mini Shot wytrzyma strzały z broni zasilanej amunicją .308 Win — co dobrze rokuje w tym zestawieniu. Nie będę was trzymała w niepewności. Kolimator dał radę. Nie był to, co prawda, poważny egzamin dla tego sprzętu, bo – wiadomo – amunicja nie rośnie na drzewach, a Sabatti akurat nie był na tapecie, ale… lepsze coś niż nic. Kolimator sam w sobie waży niewiele, więc na cięższej broni typu Rover Scout jest praktycznie niewyczuwalny. Nie mam wrażenia, że dokładam coś niewygodnego. Montaż na szynie Picatinny daje solidne mocowanie. Dzięki brakowi powiększenia złożenie się do kolimatora jest intuicyjne. Wyposażony weń Sabatti świetnie pasuje do szybkich strzelań „terenowych”, kiedy karabinu używa się niejako w marszu.
Podsumowanie
M1 V2 nie udaje, że jest czymś, czym nie jest. Nie próbuje konkurować z pancernymi kolimatorami wielkości tostera, nie sili się na wojskowy nadmiar powagi. Jest lekki, prosty, odporny i po prostu działa.
W dodatku działa tam, gdzie według zdrowego rozsądku takie maleństwo niekoniecznie powinno — na konkretnie kopiących strzelbach, na karabinach w .308 Win. Czy M1 V2 ma wady? Oczywiście! Niestety w pewnych warunkach oświetleniowych punkt i okrąg dają refleksy, co sprawia, że małe cele stają się mniej czytelne. Szkło, choć cudownie przejrzyste w ciągu jasnego dnia, to w słabych warunkach oświetleniowych traci na kontraście. Jeśli jednak ktoś szuka kolimatora jeszcze budżetowego, a już „firmowego” to ten wpisuje się w te wymagania. Nie rozlatuje się po trzecim strzale i nie wymaga doktoratu z obsługi dwóch przycisków.
Dziękujemy firmie Sellmark za przekazanie sprzętu do testów.
Współpraca reklamowa. Testy produktów prowadzimy niezależnie, opinie są wyłączną oceną autorki lub autora. Reklamodawca nie ma możliwości ingerencji w treść recenzji.
