Polska wreszcie postanowiła na serio przypomnieć sobie, że oprócz armii istnieje coś takiego jak ochrona ludności i obrona cywilna. Przez trzy dekady temat pojawiał się głównie w raportach NIK, w których co kilka lat powtarzano ten sam refren: brak schronów, brak planów ewakuacji, brak sprzętu i brak kadr. Teraz, po doświadczeniach pandemii, kryzysu uchodźczego i – przede wszystkim – po rosyjskiej agresji na Ukrainę, politycy dostali zimny prysznic. Tak narodził się Program Ochrony Ludności i Obrony Cywilnej na lata 2025–2026. (Ukraiński atak na obwód kurski – gorzka lekcja dla Polski)
Na papierze wygląda imponująco. W sumie przeznaczono 34 miliardy złotych – 16,7 mld w 2025, 17,2 mld w 2026. Rząd zapowiada „przełom w bezpieczeństwie cywilnym”, a samorządy wreszcie dostają szansę na finansowanie tego, co od lat istniało tylko na papierze. Największa pula – ok. 5 mld zł rocznie – ma trafić do gmin i powiatów.

Program Ochrony Ludności i Obrony Cywilnej na lata 2025–2026 to nowa rządowa strategia, która ma uporządkować długo zaniedbywaną obronę cywilną i system ochrony ludności / Zdjęcie: Miłosz Kozakiewicz, PUW via MSWiA
Pieniądze można przeznaczyć na remont i budowę schronów, wyposażenie punktów ewakuacyjnych, zakup agregatów prądotwórczych, radiostacji, masek i zestawów ratunkowych. Kolejne miliardy zasilą MSWiA i wojewodów, odpowiedzialnych za koordynację programu, oraz Rządową Agencję Rezerw Strategicznych, która ma wreszcie zapełnić magazyny czymś więcej niż tonami maseczek z czasów pandemii. Swoją część dostanie też Ministerstwo Zdrowia, bo ratownictwo medyczne jest nieodłączną częścią systemu ochrony ludności cywilnej. M.in. modernizowane będą lądowiska dla śmigłowców LPR i sieć karetek specjalistycznych.
Na tym etapie można by zaklaskać i powiedzieć, że wreszcie się dzieje. Problem w tym, że zaczynamy od kompletnej ruiny. W Polsce istnieje oficjalnie ponad 60 tys. obiektów schronowych i ukryć, ale w praktyce większość to PRL-owskie piwnice z grzybem na ścianach.
W wielu miastach przetrwały tylko na mapach. Samorządy, które już robią inwentaryzacje, odkrywają smutną prawdę: część schronów została dawno przerobiona na kluby sportowe, magazyny albo prywatne piwnice. W razie realnego zagrożenia nadawałoby się parę procent z nich.
Tu pojawia się pierwsza słabość programu. Brak twardych standardów technicznych. Co to właściwie znaczy „schron” w XXI wieku? Czy wystarczy gruba ściana i brak okien, czy wymagamy systemów wentylacji z filtrami, zabezpieczenia przeciwpożarowego, awaryjnego zasilania i hermetycznych drzwi? Tego w dokumentach brakuje. Efekt może być taki, że gminy w pośpiechu wydadzą miliardy na remonty starych piwnic, które w starciu z realnym zagrożeniem – od fali uderzeniowej po skażenie chemiczne – okażą się atrapą bezpieczeństwa.
Drugi problem to koordynacja i nadzór. MSWiA zapewnia, że wojewodowie będą rozliczać każdy grosz, ale nie mamy ani centralnego rejestru schronów w czasie rzeczywistym, ani systemu ostrzegania, który realnie powiadomi ludzi, w którą stronę mają biec. Porównajmy to z Finlandią czy Szwajcarią: tam każdy obywatel zna lokalizację swojego schronu, a państwo jest w stanie w kilka godzin zamknąć całą sieć i przejść w tryb kryzysowy. W Polsce wciąż króluje filozofia, że każdy sobie rzepkę skrobie.
Trzecia luka jest mniej spektakularna, ale kluczowa: edukacja i ćwiczenia. Najlepszy schron nie pomoże, jeśli mieszkańcy nie wiedzą, gdzie jest wejście, a klucze ma dozorca, który pojechał na weekend. Kraje skandynawskie i bałtyckie od lat prowadzą obowiązkowe szkolenia i alarmy próbne. W Polsce? Ostatnia ogólnopolska akcja ćwiczeń obrony cywilnej pamięta czasy, gdy w telewizji dominował kolor sepii. Program o tym nie mówi wprost, bo edukacja jest mało medialna i nie przynosi zdjęć do folderów promocyjnych.
Czy mimo tych wad program jest potrzebny? Bez dwóch zdań. Ostatnie lata boleśnie uświadomiły nam, że bezpieczeństwo cywilne nie jest luksusem. Kiedy w 2022 roku rakieta spadła na Przewodów, a w 2024 roku seria pożarów i awarii energetycznych sparaliżowała kilka regionów, okazało się, że państwo ma planów mnóstwo, ale środków nie ma żadnych. Teraz przynajmniej pojawiają się realne pieniądze i polityczna wola, by coś zmienić.
Czy to wystarczy? Oczywiście, że nie, jeśli program stanie się festiwalem przetargów i konferencji prasowych. Obrona cywilna działa tylko wtedy, gdy łączy twardą infrastrukturę, sprawne procedury i świadomych obywateli. Braku któregokolwiek z tych filarów nie da się przykryć miliardami ani propagandą.
Dlatego ostateczna ocena tego programu przyjdzie nie na prezentacjach PowerPointa, lecz w chwili pierwszego prawdziwego kryzysu. Jeśli wtedy mieszkańcy miast będą wiedzieli, gdzie się schować, jak reagować i kogo słuchać, będzie to znaczyło, że miliardy nie poszły w błoto. Jeśli nie – skończymy jak w PRL-owskiej piwnicy: z rowerem, grzybem i kłódką na wieki.
