Podpisany na pokładzie Air Force One dekret dający sekretarzowi obrony Pete’owi Hegsethowi sześćdziesiąt dni na m.in. przyspieszenie rozmieszczenia warstwy hipersonicznego i balistycznego czujnika kosmicznego i wdrożenie prac nad systemami ochrony przed balistycznymi, hipersonicznymi i zaawansowanymi pociskami manewrującymi oraz innymi atakami powietrznymi nowej generacji (Test amerykańskiej tarczy antyrakietowej na Guam).
Start pocisku przechwytującego SM-3 Block IIA / Zdjęcie: Agencja Obrony Przeciwrakietowej MDA
Po sześćdziesięciu dniach Hegseth ma przedstawić raport, w którym zarekomenduje kierunki rozwoju nowoczesnego systemu przeciwlotniczego, który będzie obejmował warstwy hipersonicznego i balistycznego czujnika kosmicznego. Nie jest to nowy pomysł, bo podobny system planował budować inny republikański prezydent – Ronald Reagan (Northrop Grumman dostarczy ćwiczebne pociski balistyczne-cele MBRV-11).
Program nazwano Gwiezdnymi Wojnami, w nawiązaniu do święcącej triumfy kosmicznej sagi George’a Lucasa. Wspominał zresztą o tym Donald Trump podczas przemówienia do republikańskich senatorów na Florydzie. Nie jest to jedyne zapożyczenie o jakie pokusił się Trump. Nowy system ma nazywać się Żelazną Kopułą. Zupełnie, jak izraelski przeciwrakietowy system krótkiego zasięgu. Na tym jednak podobieństwa się kończą. System w założeniu ma bardziej przypominać koncepcyjnie pomysł z lat 80. XX wieku (NGI jednak dla Lockheed Martin).
Gwiezdne Wojny Reagana
Reagan lubił nawiązania do popkultury. W końcu przed przeprowadzką do Białego Domu był aktorem. Zagrał w ponad pięćdziesięciu filmach. Ma własną gwiazdę na Hollywood Boulevard. Nie może więc dziwić, że kiedy mówił o nowym systemie bezpieczeństwa nawiązał do trzeciej części starej trylogii – Powrotu Jedi. ZSRR nazwał wówczas Imperium Zła, a program systemu obrony przeciwlotniczej, który miał chronić USA przed atakiem przy użyciu międzykontynentalnych pocisków balistycznych przenoszących głowice jądrowe, nazwał Gwiezdnymi Wojnami.
Program, oficjalnie nazwany Inicjatywą Obrony Strategicznej (Strategic Defense Initiative, SDI) uruchomiony w 1983 miał się ciągnąć przez niemal trzy dekady. Koncepcje były na tyle ambitne, że aż nierealne w ówczesnych warunkach technologicznych. Miały się pojawić różne rodzaje broni laserowej, w tym umieszczone na pokładach bojowych satelitów. Satelity miały też być uzbrojone w pociski rakietowe. Ziemię miały otoczyć satelity wyposażone w różnorakie czujniki. Na całym świecie miały zostać rozmieszczone systemy wykrywające odpalenie pocisków balistycznych. Wszystko to miała spinać sieć informacyjna, która miała łączyć kilkadziesiąt ośrodków analitycznych rozrzuconych po wszystkich kontynentach.
Jedna z wczesnych koncepcji architektury SDI: broń laserowa zasilana reaktorem jądrowym lub laser fluorkowo-wodorowy do niszczenia sowieckich rakiet / Grafika: USAF
Dość szybko okazało się, że założenia w latach 80. są wykonalne jedynie w filmach science-fiction. Naziemne systemy laserowe okazały się zbyt słabe, aby na odległość kilkudziesięciu metrów przepalić kartkę, a orbitalny laser, mający strzelać wiązką cząstek nie działał tak, jak wyobrażali sobie to wojskowi.
Ostateczny cios zadało Amerykańskie Towarzystwo Fizyczne, które poinformowało Pentagon, że na zbudowanie sprawnego systemu laserowego o odpowiednich parametrach potrzebnych jest kilka dekad. Do końca lat 80. wykonano jednak kilka misji orbitalnych, w których testowano różne rozwiązania. Były niezwykle istotne dla rozwoju współczesnych technologii satelitarnych, ale też niezwykle kosztowne, co niezbyt podobało się opinii publicznej. Zwłaszcza po upadku ZSRR i zakończeniu wyścigu zbrojeń. Gdy zabrakło przeciwnika okazało się, że niezwykle drogi program jest zbędny.
Spłata wyborczego długu?
W latach 90. XX w. zniknęło wiele programów, które po latach powracają w innych warunkach geopolitycznych, a przede wszystkim technologicznych. Tak właśnie ma się stać z Gwiezdnymi Wojnami. Teraz ma być łatwiej między innymi dzięki znacznemu postępowi technologicznemu i współpracy z sektorem prywatnym.
W USA pojawiają się głosy, że za koncepcją ponownego uruchomienia programu Gwiezdnych Wojen stoi Elon Musk, który wsparł kampanię Trumpa kwotą niemal 300 mln dolarów. Teraz republikańska administracja będzie chciała lub musiała odwdzięczyć się odpowiednimi zamówieniami. Idealnym rozwiązaniem będzie zainwestowanie w SpaceX – kosmiczny biznes Muska.
Czy to przypadek, że Trump mówi o lądowaniu astronautów na Marsie? Raczej nie. W końcu to jeden z flagowych pomysłów Muska. A Gwiezdne Wojny mogą być kolejną nagrodą za wierne stanie u boku nowego prezydenta USA. W końcu obaj są biznesmenami i wiedzą, że nie ma nic za darmo.