Konflikt między Grecją a Turcją sprowadzić można byłoby do sporu terytorialnego, ale byłoby to duże uproszczenie, bowiem nie tylko o ambicję władania nad pewnym obszarem tutaj chodzi. Animozje wpisują się w dużo szerszą rywalizację geopolityczną, w którą zaangażowały się państwa od Francji po Zjednoczone Emiraty Arabskie. Trwający kryzys wywodzi się z historii. Dość przypomnieć, że w 1830 roku Grecja odzyskała niepodległość, kończąc tym samym tureckie panowanie. To również cztery wojny między obu państwami (1897, 1912-1913, 1914-1918 i 1919-1922), konflikt o Cypr w 1974 roku oraz militarny kryzys w 1996 roku, kiedy to Turcy oskarżyli Greków o zestrzelenie ich samolotu F-16. W lutym 2018 roku Grecja oskarżyła turecką straż wybrzeża o celową kolizję z grecką łodzią patrolową. Do incydentu doszło w pobliżu miejsca, w którym kryzys wybuchł w 1996 roku. Jednocześnie Ateny oskarżyły Ankarę o wykorzystywanie okrętów do utrudniania prac wydobywczych, bezprawsze wchodzenie na greckie wody, a nawet próbę zatrzymania okrętu, na pokładzie którego znajdował się ówczesny minister obrony Panos Kammenos.
Co do wymiaru terytorialnego, to szczególnie od lat siedemdziesiątych zeszłego wieku obie strony spierają się o jurysdykcję nad fragmentami Morza Egejskiego, gdzie znajduje się około 2,4 tysiąca wysp – w większości greckich i często położonych u wybrzeży Turcji. Wiele z nich zostało zdobytych w wyniku I wojny bałkańskiej (1912 – 1913), kiedy to grecka marynarka wojenna wyparła z tego obszaru Turków. Spór dotyczy szerokości wód terytorialnych, kontroli nad niezamieszkały wyspami, przebiegu strefy powietrznej i delimitacji szelfu kontynentalnego, który obejmuje dno morskie i podziemie obszarów podmorskich, a nad którym państwo nadbrzeżne wykonuje suwerenne prawo w zakresie badania i eksploatacji zasobów naturalnych. Co do wód terytorialnych to Ankara zagroziła, że jeśli Ateny poszerzą je na Morzu Egejskim z 6 mil do 12 mil, zgodnie z Konwencją Narodów Zjednoczonych o Prawie Morza z 1982 roku, zostanie to odebrane jako casus belli. Jednocześnie Turcja stoi na stanowisku, iż wyłączną strefę ekonomiczną powinno się odmierzać od stałego lądu, a nie od wysp (co odbiera takie prawo chociażby Krecie). W razie nachodzących na siebie stref państwa powinni dojść do porozumienia, wykorzystując zapisy wspomnianej. Turcja nie jest jednak sygnatariuszem tego międzynarodowego porozumienia.
Podawanym przez Turków przykładem jest Kastellorizo (Mejisti) – położona najdalej na wschód wyspa Grecji na Morzu Śródziemnym, raptem dwa kilometry od tureckiego wybrzeża. Zdaniem ministra spraw zagranicznych Turcji, który tłumaczył stanowisko swojego państwa w czerwcowym wywiadzie dla „Süddeutsche Zeitung”, wyspa ta – leżąca ponad 500 kilometrów od Aten, rozciąga wyłączną strefę ekonomiczną Grecji o 370 km w każdym kierunku. Cagatay Erciyes z tureckiego MSZ dodał, że tylko ta jedna wyspa sprawia, że Grecy roszczą sobie prawa do jurysdykcji nad 40 tysiącami kilometrów kwadratowych. Zdaniem Turcji „ukradziono jej” łącznie 150 tysięcy kilometrów kwadratowych szelfu kontynentalnego,
Sprawa jest tym bardziej skomplikowana, że przedmiotem sporu jest również Cypr – położony zdecydowanie bliżej Turcji (około 65 km) niż Grecji (około 770 km). W 1974 roku na wyspie doszło do tureckiej inwazji. Była ona odpowiedzią na przewrót reżimu ateńskich pułkowników, którzy obalili prezydenta Makariosa III, ustanawiając w jego miejsce swojego stronnika Nikosa Sampsona. Od tego momentu trwa podział wyspy na część turecką (Turecka Republika Cypru Północnego) i cypryjską (Republika Cypru). Ta druga od 2004 roku jest członkiem Unii Europejskiej i niezmiennie popiera Grecję, podczas gdy Cypr Północny jest międzynarodowo nieuznawany i pozostaje zależy od Ankary. Nieuznawana przez Turcję Republika Cypru spiera się z Turcją o przebieg wyłącznych stref ekonomicznych. Zarówno Grecja jak i Cypr (Republika Cypru) nie chcą negocjować z Turcją zmian przebiegu wyłącznych stref ekonomicznych, tłumacząc swoje stanowisko faktem, że w ich mniemaniu obecne granice są zgodne z literą i duchem prawa międzynarodowego.
Turcja uważa, że w odniesieniu do wysp nie może być mowy o 200-milowej wyłącznej strefie ekonomicznej, co najwyżej 12-milowej. Z kolei cypryjskie władze w Nikozji stoją na stanowisku, że wokół wyspy rozciąga się 200-milowa strefa, a stosowne umowy ją uznające podpisano z szeregiem państw – Egiptem (2003), Libanem (2007) oraz Izraelem (2010). W odpowiedzi w 2011 roku Turcja zawarła z Cyprem Północnym własne porozumienie, na mocy którego rozpoczęto prace eksploracyjne. Ich strefa pokrywa się ze strefą Republiki Cypru.
Konflikt z energią w tle
Zapewne obecny kryzys nie wybuchłby z taką mocą, gdyby nie kwestia energetyki. Szacuje się, że region stanowi rezerwuar około 122 kwintylionów metrów sześciennych gazu ziemnego, a Turcja chciałaby mieć w tym swój udział. Pod koniec sierpnia tego roku osłaniany przez tureckie okręty statek badawczy „Oruç Reis” prowadził eksplorację dna morza na spornych wodach w pobliżu wspomnianej wyspy Kastellorizo (Mejisti). Uznający te wody za własne Grecy wysłali okręty, aby odstraszyć turecką jednostkę. W efekcie doszło do kolizji greckiej fregaty Limnos (F 451) z nieco lżejszą turecką fregatą TCG Kemalreis (F 247). Sprawa jest jednak bardziej złożona, bowiem rozpoczęcie przez turecką firmę energetyczną TPAO (Türkiye Petrolleri Anonim Ortaklığı) badań eksploracyjnych stanowiło reakcję na przedstawione w dalszej części porozumienie grecko-egipskie, które ogłoszono zaledwie kilka godzin przed planowanym wznowieniem rozmów pomiędzy Atenami a Ankarą. Stanowił ono efekt dyplomatycznych zabiegów Niemiec. Dwustronne rozmowy na temat eksploatacji prowadzono w latach 2002-2016. Łącznie bez większych sukcesów przeprowadzono 60 rund negocjacyjnych. Grecja nie godzi się na zmniejszenie swojej strefy wpływów, podczas gdy Ankara chciałaby „sprawiedliwszego udziału” w eksploatacji podmorskich surowców energetycznych.
Jedną z interpretacji, niewiążącą i nieuznawaną przez Turcję, jest tak zwana mapa sewilska, którą w 2003 roku na zlecenie Komisji Europejskiej opracowali naukowcy Uniwersytetu w Sewilli. Według konkluzji tureckie roszczenia są bezzasadne i to Grecja ma prawo do kontroli spornego obszaru. Mapa zakłada, iż grecki szelf kontynentalny rozpoczyna się od wyspy Kastellorizo, wcinając się do zatoki Antalya na północnym Morzu Lewantyńskim we wschodniej części Morza Śródziemnego. Według Ankary sporne wyspy, położone blisko tureckich wybrzeży, nie mogą poszerzać greckiej wyłącznej strefy ekonomicznej, a więc obszaru w którym państwo może prowadzić działalność gospodarczą, w tym odwierty. Co zrozumiałe, stanowisko Aten jest przeciwne. Ankara wielokrotnie odrzucała możliwość prowadzenia negocjacji w oparciu o tę mapę, uznając ją za próbę „odcięcia Grecji od Morza Śródziemnego i Morza Egejskiego”.
Zdjęcie: NATO
Co ważne, w 2019 roku Turcja zawarła z Libią porozumienie morskie, które zakłada poszerzenie ich wyłączonych stref ekonomicznych w takim stopniu, że obejmują one greckie wyspy Rodos, Kasos, Karpatos, Meisti i Kreta. Unia Europejska wypowiedziała się krytycznie, zwracając uwagę, że narusza ono interesy państw trzecich i pozostaje sprzeczne z prawem morza. W odpowiedzi Grecja i wspomniany wcześniej Egipt podpisały własne porozumienie i razem z Cyprem określiły to turecko-libijskie za niewiążące i bezprawne. W kontekście geopolitycznym warto nadmienić, że w Egipcie od 2014 jako prezydent rządzi marszałek Abd al-Fattah as-Sisi, który obalił Braci Muzułmanów. Ci mieli i mają bliskie związki z uznawanym przez ONZ Rządem Jedności Narodowej (GNA), które z kolei walczy z libijskim generałem Chalifą Haftarem, wspieranym przez Francję, Zjednoczone Emiraty Arabskie i Egipt właśnie.
Ekspansja Erdogana
Jak zostało nadmienione wcześniej, grecko-tureckie napięcia nie są nowe, ale w ostatnich latach zyskały na dynamice, co wynika z dwóch powodów. Pierwszym jest właśnie odnalezienie i rozpoczęcie eksploatacji surowców energetycznych, co zwiększa determinację Ankary, aby przystąpić do podobnych działań. Ankara podnosi, że ma nieproporcjonalnie małą wyłączną strefę ekonomiczną. Drugi to polityka Erdogana – pod jego rządami Turcja stała się bardziej asertywna, by nie powiedzieć agresywniejsza. Ankara realizuje koncepcję „Błękitnej Ojczyzny” (Mavi Vatan), którą w 2006 roku przedstawił admirał Cem Gurdeniz, wówczas szef sekcji planowania. Opiera się ona na ekspansji i stworzenie wpływów poza granicami kraju, także na Morzu Śródziemnym i w Afryce. Zakłada to budowę baz marynarki wojennej na Cyprze Północnym i w Libii. Prócz wyraźnego zaangażowania ze zmiennym szczęściem w Syrii, Turcja zintensyfikowała współpracę z Katarem, szkoli armię w Somalii, włączyła się w konflikt w Libii, a także aktywnie wspiera Azerbejdżan przeciwko Armenii. Taka polityka – niezależnie czy nazwiemy ją umacnianiem wpływów, budowaniem przedpola czy restauracją imperium osmańskiego – ma poparcie wielu Turków, dla których historycznie, gospodarczo i kulturowo Turcja jest predystynowana do pełnienia w regionie roli wiodącej. Eskalacja działań na Morzu Egejskim jest więc logiczną kontynuacją takiego stanowiska.
Grafika: MILMAG D&S
Ankara oficjalnie krytykuje podejście, które zakłada, iż „zwycięzca bierze wszystko” i apeluje o odnalezienie rozwiązania, które zadowoli wszystkich, a więc zarówno Turcję jak i Cypr Północny. „Maksymalistyczna polityka Grecji w regionie w każdej kwestii opiera się na metodzie faktów dokonanych” – napisał na łamach ankarskiego „Daily Sabah” Nur Özkan Erbay – „w obliczu takich działań Turcja jest zmuszona bronić swych praw i stawiać czoła nieuprawnionym żądaniom Greków, takich jak mapa sewilska i grecko-egipskie porozumienie o wyłącznych strefach ekonomicznych – oba te dokumenty stanowią naruszenie tureckiego szelfu kontynentalnego oraz wód terytorialnych. Dotyczy to także 16 wysp, które pomimo ich zdemilitaryzowanego statusu są w praktyce zmilitaryzowane, a suwerenność nad nimi nigdy nie została na mocy traktatów przekazana Grecji”.
Nie jest zaskoczeniem, że Ankara za fiasko wspomnianych rozmów obarcza Grecję. Według oficjalnego stanowiska, przedstawionego we wzmiankowanym artykule w „Daily Sabah”, „Turcja starała się odnieść do spornych kwestii w świetle prawa międzynarodowego oraz porozumień, podczas gdy Grecja nie szuka rozwiązania. Turcja zawsze popierała wielostronne podejście – także dlatego, że rozwiązanie tego sporu było jednym ze wstępnych warunków rozpoczęcia negocjacji nad członkostwem Turcji w Unii Europejskiej”.
Szykowanie oręża
Na początku września Erdogan ostrzegł Grecję przed „bolesnymi konsekwencjami”, jeśli Ateny „nie zechcą zrozumieć języka polityki i dyplomacji” i w rezultacie nie przystąpią do rozmów z Ankarą na temat sporu na Morzu Egejskim. Jak dodał, Grecja „zrozumie, że Turcja ma polityczne, gospodarcze i wojskowe środki, aby podrzeć niemoralne mapy i narzucone dokumenty. Turcja jest gotowa na każdą ewentualność i rozstrzygnięcie”. Jednocześnie tureckie media podały informację o przesunięciu bliżej nieokreślonych tureckich jednostek pancernych (40 czołgów) z granicy turecko-syryjskiej nad granicę z Grecją (prowincja Edirne).
Zdjęcie: MO Francji
Wzrost napięć w relacjach z Turcją sprawia, że pomimo nierozwiązanych i nawarstwiających się trudności gospodarczych Grecja ogłosiła plan modernizacji technicznej sił zbrojnych. Jak powiedział premier Grecji Kyriakos Mitsotakis, „nadeszła pora zbalansowania potrzeb i szans. To czas wzmocnienia sił zbrojnych, będących fundamentem bezpieczeństwa państwa”. Jednocześnie ogłosił on sześć priorytetów na kolejne lata. Siły powietrzne mają nabyć 18 wielozadaniowych samolotów bojowych Rafale do zastąpienia obecnie użytkowanych Mirage 2000. Rafale będą współdziałać z greckimi samolotami bojowymi F-16. Spośród tej liczby dwanaście Rafale ma być używanych, a sześć nowych. Dostawy przewidziane są na lata 2021-2022. Rafale F3R mają kosztować 2 mld euro, z czego 300 mln euro pochłonie wyposażenie dodatkowe, w tym uzbrojenie kupione od MBDA. Umowa ma zostać ratyfikowana w listopadzie.
Marynarka wojenna ma wzmocnić się czterema fregatami. Wśród faworytów wymienia się francuski Naval Group i okręt Belh@rra (list intencyjny w sprawie dwóch okrętów podpisano w 2019 roku), ale swoją propozycję promuje również Thyssenkrupp Marine Systems, oferujący fregaty typu MEKO A200. Niezależnie od wyboru, do wyposażenia nowych fregat wejdą śmigłowce MH-60R. Jednocześnie Grecja zmodernizuje cztery posiadane i zbudowane w latach 1992 – 1998 fregaty typu MEKO-2000HN w zakresie systemów elektronicznych, sensorów i radarów. W czerwcu grecka stocznia ONEX Neorion podpisała z Israel Shipyards Ltd. umowę na wspólną budowę korwety typu Themistocles (bazujący na zmodyfikowanym projekcie jednostki typu Saar S‑72). Planowanych jest jeszcze sześć tych 72-metrowych jednostek.
Wymiar międzynarodowy
W przeszłości w grecko-tureckie niesnaski angażowały się Stany Zjednoczone, dla których niepokoje w Europie oraz na forum NATO stanowią bezpośrednie zagrożenie interesów narodowych. To właśnie amerykańska mediacja okazała się kluczowa podczas kryzysu w 1996 roku – dzięki Waszyngtonowi Turcy wycofali wówczas swoich żołnierzy z dwóch niewielkich i niezamieszkałych wysp Imia na Morzu Egejskim. Tym razem Amerykanie nie zachowali neutralności i we wrześniu na rok częściowo znieśli embargo na sprzęt wojskowy dla Republiki Cypru. Wprowadzono je w 1987 roku, aby zapobiec ewentualnemu wyścigowi zbrojeń i przymusić Cypryjczyków do rozmów zjednoczeniowych. Zniesienie dotyczy jedynie „non-lethal defence articles”, a więc sprzętu niebojowego. Decyzja ta spotkała się z krytyką ze strony Ankary i zapowiedzią, że ta „podejmie stosowne kroki, aby zapewnić bezpieczeństwo tureckim Cypryjczykom”.
Premier Mitsotakis zapowiedział również modernizację greckich wojsk lądowych w zakresie broni przeciwpancernej, aczkolwiek decyzje jeszcze nie zapadły. Wstępnie mowa albo o wyrzutniach TOW lub MILAN-2 (oba już znajdują się na wyposażeniu greckiej armii), albo też o izraelskim Spike`u. Izraelska oferta jest całkiem prawdopodobna, bowiem w ostatnim czasie – również mając na uwadze wspólną, negatywną percepcję Turcji, oba państwa zaczęły intensyfikować współpracę. Prócz wspomnianej korwety typu Themistocles, Izrael zgodził się wypożyczyć Grekom nieujawnioną liczbę bezzałogowych statków latających Heron. Jeszcze kilka lat wcześniej Izrael miał dobre relacje z Turcją, natomiast teraz uznaje Ankarę za zagrożenie (zresztą sam Erdogan nie szczędzi Izraelu ostrych słów).
Po greckiej stronie stanęła również Francja, która po sierpniowym incydencie z „Oruç Reis” wysłała na wspólne ćwiczenia z Grekami swoje okręty wojenne, a odrzutowce Rafale trafiły na Kretę. Główne napięcia na linii Paryż-Ankara wynikają z niezadowolenia Francji co do tureckiej polityki w Syrii, wykorzystywaniem przepływów imigrantów do szantażowania Unii Europejskiej oraz działaniami w Libii, gdzie Turcja narusza embargo ONZ na dostawy broni, a także zwalcza popieranego przez Paryż Chaftara Chalifę. Warto dodać, że na początku lipca operująca pod egidą NATO francuska fregata „Courbet” typu La Fayette przeprowadzała inspekcję na statku handlowym „Cirkin”. Jednostka pod banderą Tanzanii była podejrzana o przerzut broni do Libii. Według Paryża ich fregata była nękana przez trzy tureckie okręty wojenne, eskortujące tanzański statek. Ankara z kolei oskarżyła Francję o prowokację i zapewniła, że jednostka przewoziła pomoc humanitarną. W tej sytuacji prezydent Macron jednoznacznie poparł Greków i Cypryjczyków oraz stwierdził, iż zachowanie Turcji jest „nieakceptowalne”, a państwo to „nie jest już partnerem w regionie”, choć Francja liczy na ponowne otwarcie i wznowienie dialogu.
Zdjęcie: US Navy
O ile zaangażowanie Francji w turecko-grecki kryzys nie dziwi – wszak to państwo śródziemnomorskie z ambicjami w regionie, to włączenie się Zjednoczonych Emiratów Arabskich może nieco zaskakiwać. Państwo to bowiem w sierpniu 2020 roku wysłało cztery swoje samoloty bojowe F-16 Block 60 Desert Falcon na Kretę, aby przeprowadzić ćwiczenia nad Morzem Śródziemnym. To szerszy element polityki ZEA, które w ostatnich latach stały się aktywniejsze na obszarze Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Wsparcie Grecji przez Abu Zabi należy rozpatrywać zarówno w kontekście szerszej, regionalnej polityki ZEA, jak i emiracko-tureckiej rywalizacji. ZEA od początku sprzeciwia się wsparciu, jakie Erdogan udzielił Braciom Muzułmanom w Egipcie. Emiraty aktywnie zaangażowały się chociażby w Libii, gdzie wsparto wspomnianego Haftara. W obliczu emiracko-tureckiego napięcia w Libi, poparcie Grecji przez ZEA jest naturalnym i strategicznie logicznym działaniem. Jednocześnie współpracujące z Grecją ZEA nawiązały w tym roku stosunki z Izraelem, co prowadzi do zawiązania nieformalnej i luźnej współpracy pomiędzy ZEA, Izraelem a Grecją. Warto też nadmienić, iż jednocześnie Arabia Saudyjska, bliski sojuszników ZEA, ogłosiła nałożenie embarga na tureckie produkty. Oznacza to utratę zysku rzędu 3,3 miliarda dolarów rocznie, bowiem tyle wynosi turecki eksport do Arabii Saudyjskiej.
Turecko-grecki spór na Morzu Śródziemnym to nie tylko zmienna dynamika w relacjach między wybranymi państwami, ale także problem który niepokoi co najmniej dwie organizacje – Unię Europejską i NATO. Wspomnieć można jednak również utworzone w styczniu 2020 roku z siedzibą w Kairze EMGF (Eastern Mediterranean Gas Forum), a więc Forum Gazowe Wschodniego Morza Śródziemnego. Zrzesza ono Cypr, Egipt, Grecję, Izrael, Jordanię, Autonomię Palestyńską oraz Włochy (we wrześniu podpisano kartę EMGF). O członkostwo stara się Francja, a o status obserwatora wniosły Stany Zjednoczone i Unia Europejska. Brak Turcji jednoznacznie unaocznia stanowisko członków na politykę tego państwa w regionie. Ankara EMGF uznała za ciało bezprawne, ignorujące interesy Turcji oraz Cypru Północnego.
Dyplomacja europejskich przywódców przyniosła pewien sukces, bowiem konflikt udało się załagodzić. Prowokacyjne prace badawcze „Oruç Reis” zostały zakończone, a Grecy wznowili kontakty z Turkami na forum NATO. Niemniej jednak mimo wszystko słabość Unii Europejskiej wobec tego kryzysu wynika co najmniej z trzech zasadniczych powodów. Po pierwsze to ogólna indolencja i niemoc decyzyjna Brukseli wobec wszystkich kryzysów – od tego wokół Iranu (w tym utrzymania porozumienia nuklearnego, czego Unia Europejska nie jest w stanie osiągnąć) aż po Ukrainę. Po drugie, Bruksela pozostaje zakładnikiem Erdogana – antytureckie działania Brukseli mogłyby zakończyć się jeszcze większą falą destabilizujących Europę migrantów (czego obecnie doświadcza Grecja). Chociaż problem migracji utrzymuje się od lat to Unia Europejska nie była w stanie wypracować żadnych efektywnych mechanizmów jej zatrzymania. W obliczu pełnego „otworzenia bramy” przez Ankarę, Bruksela zachowuje wstrzemięźliwość.
Zdjęcie: MO Grecji
Po trzecie, dają o sobie znać różne interesy. Chociaż na korsykańskim spotkaniu EuroMed7 na początku września Francja, Malta, Włochy, Hiszpania i Portugalia jednoznacznie stanęły po stronie Grecji i Cypru, to nie spotkało się to z żadnymi konkretami. Na forum Unii Europejskiej Grecja, Francja oraz Cypr wezwały do obłożenia Turcji sankcjami. Szczególnie aktywny jest Cypr, który od dawna wzywa do nałożenia sankcji, a jednocześnie – chcąc wymusić spełnienie tych oczekiwań – blokuje sankcje na białoruski reżim Aleksandra Łukaszenki. Z kolei Niemcy, ale również Polska i pozostałe państwa należące do Grupy Wyszehradzkiej, nie są skore, aby poprzeć sankcje na Turcję. Podobnie postępują takie państwa jak Włochy czy Hiszpania. Tym samym sankcje, które jak zawsze odbiją się także na tych je wprowadzających, są mało prawdopodobne.
Kryzys stanowi zagrożenie dla NATO, które powołane jest do obrony państw członkowskich. Co jednak w sytuacji, gdy atakującym członka NATO jest inne państwo tejże organizacji? Byłby to gigantyczny problem, mogącym doprowadzić do rozsadzenia Sojuszu. To scenariusz mało prawdopodobny, ale kryzys w łonie NATO jest faktem. Prócz blokady przez Ankarę planów obrony natowskiej „wschodniej flanki” dość wspomnieć o niedawnym morskim incydencie z tureckimi okrętami, po którym Francja zawiesiła swój udział w natowskiej misji na Morzu Śródziemnym „Sea Guardian”. Paryż zaproponował swoje wsparcie da podobnej misji z ramienia Unii Europejskiej – byle tylko bez udziału okrętów Turcji. Niemniej jednak nie wzywa się ani do ukarania Turcji, ani też wyrzucenia tegoż państwa z NATO, bowiem mogłoby to przynieś długofalowe konsekwencje. Państwa NATO liczą, że z czasem kryzys ustąpi, a Turcja powróci na łono Sojuszu.
Co dalej?
O Erdoganie można powiedzieć wiele, ale nie to, że nie ma chociażby trochę strategicznego zmysłu. Eskalacja napięcia na ogół nie jest celem samym w sobie, lecz ma do czegoś doprowadzić. Wydaje się, że w tym wypadku celem Ankary było podniesienie napięcia, aby zwrócić uwagę na tureckie stanowisko i aby następnie wykonać krok w tył. Efektem jest gotowość Unii Europejskiej do przyjęcia greckiej propozycji zorganizowania międzynarodowej konferencji. Przewodniczący Rady Europejskiej, Charles Michel, odebrał ją pozytywnie i zaproponował, aby do tematów włączyć również kwestie bezpieczeństwa, rozwoju gospodarczego i współpracy. Z kolei Erdogan odbył szereg rozmów z czołowymi decydentami, w tym z kanclerz Niemiec Angelą Merkel, Charlesem Michelem, przewodniczącą Komisji Europejskiej Ursulą von der Leyen i francuskim prezydentem Emmanuelem Macronem.
Póki co Turcja i Grecja zgodziły się wznowić wstrzymane w 2016 roku rozmowy – w wyniku mediacji Unii Europejskiej i Niemiec uzgodniono przeprowadzenie 61. sesji, która odbędzie się w Stambule. Niemniej jednak nie oznacza to, że został on zneutralizowany. Wrogość utrzymuje się. W tym samym bowiem czasie Grecy oskarżyli Turków o zbezczeszczenie greckiej flagi na wyspie Kastellorizo, a w połowie października Ankara ponownie wysłała „Oruç Reis” w otoczeniu okrętów wojennych na sporne tereny w pobliżu wyspy Kastellorizo. Zdaniem Aten to dowód na to, że Ankara „nie jest wiarygodna” i wcale nie chce rozpocząć negocjacji.
Nawet jeśli konferencja odbędzie się to diabeł tkwi w szczegółach – sporną z perspektywy Aten i Nikozji kwestią bez wątpienia jest chociażby pomysł Erdogana, aby włączyć do niej przedstawicieli Cypru Północnego. Na to ani Cypr, ani Grecja zgodzić się nie mogą. Ani Grecja, ani Cypr, nie mają też interesu w tym, aby rezygnować z kontroli nad chociażby kilometrem Morza Egejskiego. Wobec jednoznacznych i usztywnionych stanowisk szanse na porozumienie jest niewielkie.
Artykuł został pierwotnie opublikowany w MILMAG D&S 10/2020