Optyka w zestawie
Zanim przyjrzymy się szczegółom zestawu Burris RT-6 Tactical Kit, zastanówmy się, jaka idea przyświeca jego twórcom.
Zestaw składa się z trzech podstawowych elementów: lunety o zmiennym powiększeniu od 1 do 4, 6 lub 8 w zależności od wersji i producenta, niewielkiego prostego kolimatora oraz wspólnej dla obu urządzeń podstawy montowanej na szynę karabinka. Takie zestawy można albo kupić, albo samodzielnie złożyć z dostępnych elementów. W naszym przypadku kolimator zamontowano bezpośrednio nad lunetą.
Optyka o zmiennym, niewielkim powiększeniu (LMVO – low magnitude, variable optic) stosowana była powszechnie przez myśliwych (początkowo bez możliwości zmiany krotności powiększenia) i nazywana jest lunetą biegową albo lunetą do polowań pędzonych. Niewielkie powiększenie ułatwia odnalezienie celu i podążanie za nim na niewielkich odległościach, dając jednocześnie możliwość wygodniejszej i precyzyjniejszej niż w przypadku celowników mechanicznych identyfikacji celu.
Wykorzystują ją również często strzelcy sportowi w zawodach dynamicznych dwu- i trzybroniowych.
Burris Rt-6 Tactical Kit na karabinku AR-15 – trochę nietypowym, bo zasilanym nabojem 7,62×39
Jeszcze kilka lat temu kpiono, że to gadżet wyłącznie dla osób wykorzystujących broń do zabawy. Okazało się jednak, że – jak to często ma miejsce – sprzęt sportowy świetnie sprawdza się w poważniejszych zastosowaniach i lunety o tej konstrukcji trafiają do użytku wojskowego. Armia amerykańska wprowadza na szeroką skalę lunety SIG Sauer Tango6T (zarówno w odmianie z krzyżem na pierwszym jak i na drugim planie) jako akcesorium do karabinków M4.
Skąd taka zmiana? Ano stąd, że ktoś zamiast kpić z myśliwych i sportowców, zaczął troszkę przyglądać się temu, co robią. Zwłaszcza sportowcom, którzy strzelają w ruchu, wykonując czasami karkołomne strzeleckie zadania i ostrzeliwując cele z najróżniejszych pozycji na bardzo różnych dystansach w czasie jednego przebiegu. To ostatnie jest najważniejsze. Zmiany dystansu w czasie jednego przebiegu wymuszają używanie takich urządzeń celowniczych, które pozwalają ostrzelać zarówno cel znajdujący się kilka metrów od strzelca, jak i ten będący na odległości kilkuset.
Do oddania pierwszego strzału przydałyby się przyrządy mechaniczne (mniej chętnie) lub kolimator, do oddania tego drugiego fajnie byłoby mieć lunetę o rozsądnym powiększeniu. Rozsądnym – to jest najwyżej ośmiokrotnym, gdyż strzela się do relatywnie dużych celów, które trzeba w możliwie najkrótszym czasie zlokalizować i oddać strzał. Luneta o aspiracjach wyborowych nie bardzo się do tego nadaje. Na upartego można zastosować lunetę o stałym powiększeniu x8 i dołączyć kolimator. Ale to rozwiązanie nieoptymalne. Poza tym są też cele na dystansach pośrednich – wtedy wygodnie (w teorii) użyć pośrednich krotności powiększenia.
Nieco skomplikowana na pierwszy rzut oka siatka celownika jest podświetlona tylko tam, gdzie potrzeba – dzięki temu na minimalnej nastawie powiększenia można śmiało korzystać z niej prawie jak z kolimatora / Zdjęcie: burrisoptics.com
Z własnego doświadczenia wiem, że ten akurat teoretyczny aspekt z praktyką się rozmija: wajchą krotności powiększenia wachluje się zwykle na szybko od 1 do maksymalnej krotności. Bo czas, czas, czas…
Troszkę inaczej może być w przypadku wojskowego zastosowania, zwłaszcza jeśli (jak to wybrały niektóre jednostki wojskowe) zastosuje się optykę o krzyżu na tak zwanym pierwszym planie. Wtedy bez względu na odległość i nastawę powiększenia bez problemu można oceniać odległość do celu czy jego prędkość. Dla mundurowych może to być dość istotne.
Wracając do naszych zastosowań: dobrej jakości luneta LMVO charakteryzuje się tym, że najniższa krotność powiększenia jest faktycznie bliska jego brakowi, a sam zestaw soczewek wzbogaconych o różnego rodzaju powłoki dobrze przepuszcza światło, nie powodując zmian ani w kształcie, ani w barwie obserwowanych przedmiotów. Te cechy są coraz powszechniejsze. Różnice w jakości obrazu widzianego w tanich i drogich lunetach są oczywiście zauważalne, jednak jeśli strzelec ma czas na doszukiwanie się ich, to przebieg już przegrał, bo cenne sekundy uciekają…
Zakres powiększeń lunet LMVO to zwykle 1-6 lub 1-8. Coraz rzadziej producenci oferują w tym zastosowaniu lunety o powiększeniu zmiennym 1-4
W LMVO ważne jest nie tylko powiększenie i jego zakres, ale też dwie inne cechy: podświetlenie wraz z jego regulacją i zakres dopuszczalnych odległości oka od okularu lunety. Ta pierwsza cecha kuleje zwykle w najtańszych (ale naprawdę najtańszych) chińskich lunetach. Regulacja jest mizerna lub maksymalne podświetlenie okazuje się zbyt słabe do operowania bronią w słoneczny dzień. Często zdarza się też, że punkt świetlny jest zbyt mały (np. Vector Optics – tragedia). Druga z wymienionych cech to sprawa konstrukcji lunety. Celowniki z krzyżem na drugim planie co do zasady, wybaczają większe niechlujstwo przy zachowaniu właściwej odległości oka od okularu. Te z krzyżem na pierwszym planie wymagają w tej kwestii większej precyzji.
Dlaczego to ważne? Spróbuj zachować właściwy układ oko‒policzek‒kolba‒luneta, strzelając w pozycji leżącej, na boku, przez otwór w przesłonie umieszczony kilka/kilkanaście centymetrów nad ziemią do celu na wysokości półtora metra. Powodzenia.
W tym przypadku najwygodniejszy byłby kolimator: tu jeśli w ogóle widzisz punkt świetlny, to widzisz, gdzie strzelasz.
Z rozwlekłego wywodu powyżej powoli zacząć wnioskować, po co luneta LMVO jest potrzebna: przyspiesza i ułatwia strzelanie na zmiennych dystansach. Przy okazji fajnie wygląda…
W skład zestawu wchodzi jeszcze kolimator – niewielki, można powiedzieć: pistoletowy.
Ten dodatkowy celownik zamontowany jest bądź to na tym samym montażu co luneta (szyna bądź szyny R.I.S. wbudowane w montaż), bądź też na dodatkowym pierścieniu montażowym montowanym do tubusu optyki i wyposażonym we własną szynę montażową.
Kompletny zestaw z zamontowanym na sztywno nad lunetą kolimatorem
Ten ostatni sposób pozwala na zoptymalizowanie pozycji celownika do własnych preferencji, ale w przypadku niektórych niewielkich lunet jest niemożliwy do zastosowania – zwyczajnie luneta jest za krótka i nie ma gdzie przykręcić pierścienia.
Kolimator na lunecie spełnia potrójną rolę – może ułatwiać strzelanie w wyjątkowo niekorzystnych pozycjach, może całkowicie zastąpić lunetę, jeśli ta ulegnie uszkodzeniu (sytuacja w której oba celowniki przestaną działać, jest wielce nieprawdopodobna) oraz – co równie ważne, o ile nie najważniejsze – dodaje strzelcowi kilka punktów taktyczności i poklask kolegów.
Ostatnim elementem zestawu jest montaż: jedno- lub dwuczęściowy. O tym, jaki jest cel jego istnienia i dlaczego raczej nie warto pomijać go przy zakupie optyki, z szacunku dla Czytelnika pisał nie będę.
Garść faktów
Burris RT-6 to luneta celownicza z powiększeniem zmiennym w zakresie 1 do 6. Średnica tubusu to 30 mm a długość całej lunety – około 261 mm (10.3 cala według danych producenta). Średnica jej obiektywu to 24 mm a okularu – 46. Wnętrze tubusu wypełniono azotem. Waga (całego zestawu, wraz z kolimatorem i montażem): 825 g.
Optykę wyprodukowano na Filipinach – zakładam, choć nie jest to oznaczone, że kolimator również. Montaż jest oczywiście produktem chińskim. To częsta praktyka u producentów najróżniejszego sprzętu: najmniej skomplikowane elementy, te, które najtrudniej wykonać źle, zleca się Chińczykom. Obniża to w pewien sposób koszty, ale skutki delegowania produkcji do tego kraju odczuwa obecnie cały cywilizowany świat.
Osoby niezadowolone z takiego stanu rzeczy powinny w miarę możliwości bojkotować firmy, które takie praktyki stosują.
Użytkowe elementy zestawu: luneta wraz z montażem jednoczęściowym oraz kolimator z ogromną plastikową osłoną
Montaż – mimo że chiński – jest naprawdę solidny. Może nawet za bardzo, przez co niepotrzebnie zwiększa wagę zestawu. Jego konstrukcja daje tak zwany offset, co w tym wypadku oznacza, że luneta jest przesunięta nieco do przodu broni. Podczas używania jej na karabinku AR-15 ułatwia to właściwe umiejscowienie – takie które pozwoli zachować wymaganą przez producenta odległość oka do okularu na poziomie 3,3-4 cale (84-101 mm). Jak widać, dopuszczalny zakres odległości jest dość spory, ma to znaczny wpływ na komfort strzelania w niesprzyjających okolicznościach.
Solidny aluminiowy montaż. Na śrubach nie zapomniano o sprężystych nakrętkach utrudniających samoistne luzowanie się śrub
Nie jest to oczywiście tak wygodne jak korzystanie z kolimatora – ale coś za coś.
Okular oczywiście wyposażono w regulację ostrości – obracając pierścień (oporny), dopasujemy bez problemu sprzęt do swojej wady wzroku. Kiedyś lekce sobie ważyłem tę funkcję, obecnie potrzebna jest mi coraz bardziej.
Po wyregulowaniu ostrości można zabrać się za dostosowanie powiększenia do warunków. Dźwignia na pierścieniu regulacyjnym jest wyjątkowo duża i – co może okazać się istotne – regulowana. Można ją przesuwać zarówno wzdłuż lunety, jak i po samym pierścieniu. Nie jest bowiem kołkiem wkręcanym w niego, a elementem mocowanym za pomocą szyny – jaskółczego ogona. Tych szyn na obwodzie lunety jest kilkanaście – można decydować. Warto pamiętać, że pełen zakres ruchu pierścienia powiększenia to grubo powyżej 180 stopni (bliżej do 240 – dwóch trzecich kąta pełnego). Istnieje więc spore prawdopodobieństwo, że przestawiając dźwignię, zadecydujemy źle i stracimy możliwość korzystania ze skrajnych nastaw.
Dźwignia pierścienia regulacyjnego odpowiadającego za powiększenie lunety jest duża… i sama ma możliwość regulacji położenia – zarówno na obwodzie lunety, jak i w pewnym zakresie wzdłuż jej osi
Pomiędzy pierścieniami jednoczęściowego montażu mamy trzy wieżyczki: dwie regulują umiejscowienie krzyża w osi poziomej i pionowej, a trzecia (skrajna lewa) jest odpowiedzialna za poziom podświetlenia oraz stanowi miejsce na baterię (CR 2032). Absolutny standard.
Jasność podświetlenia krzyża można regulować w 10 poziomach. Pomiędzy każdymi dwiema kolejnymi nastawami jest miejsce, w którym podświetlenie gaśnie. Świetny pomysł – wyłączenie i ponowne włączenie wraz z powrotem do wybranego wcześniej poziomu podświetlenia to jedno kliknięcie. Prosta sprawa, a nie każdy producent stosuje takie rozwiązanie.
Wieże regulacyjne są spore i w miarę wygodnie nimi operować. Zakres regulacji to 80 MOA w pionie i tyleż samo w poziomie, a pojedyncze kliknięcie przesuwa punkt celowania o 0,5 MOA. Na plus można zaliczyć sposób zerowania wież – niewielkie pierścienie z cyferblatem obracają się na wieżach i blokowane są tylko siłą tarcia. Łatwo więc wyzerować ich ustawienia, ale istnieje obawa, że z czasem staną się zbyt luźne. Co istotne – o ile zerowanie wież przestanie być w takim wypadku możliwe, o tyle utrzymanie zera lunety będzie wciąż trwałe.
Wieżyczki regulacyjne poprawnie opisane. Nie trzeba pamiętać ani kierunku, ani wartości jednego klika. Zerowanie wież również jest poprawne. Same kliknięcia mogłyby być bardziej słyszalne i wyraźniejsze – twardsze. Ale to drobiazg
Nieco irytujący jest fakt, że kliknięcia wież nie są – jak na mój gust – wystarczająco wyraźne. Liczenie klików wymaga nieco więcej uwagi, niż chciałoby się poświęcić.
Sam znak celowniczy to dość skomplikowany krzyż pozwalający na szacowanie odległości do celu oraz jego prędkości i nanoszenie odpowiednich poprawek przy dobieraniu punktu celowania. Centrum to oczywiście punkt otoczony podkową – te dwa elementy są podświetlane. Poziome ramiona krzyża z podziałkami pozwalają na kompensację prędkości celu, a pionowe – dystansu.
Centralny punkt krzyża służy do celowania na dystansie do 100 m (dla ścisłości: 100 jardów, nie ma to jednak większego znaczenia). Kolejne znaki naniesione na pionową belkę oznaczają kompensację opadu pocisku na odpowiednio 200 (początek belki), 300, 400, 500 i 600 m – kolejne krótkie poziome belki. Jedna z belek jest dłuższa – to odległość 400 m.
Jak widać po schemacie, sprawne posługiwanie się tak rozbudowaną siatką celowniczą niekoniecznie należy do łatwych zadań. Na pewno wymaga sporo treningu
Dla utrudnienia: inaczej korzysta się z siatki na pierwszym planie, a inaczej z tej na drugim.
Znak celowniczy jest umieszczony na tak zwanym drugim planie. To oznacza, że wszystkie pomiary mogą być dokonywane wprost i bez przeliczeń tylko na jednym konkretnym powiększeniu. Tak jak to zwykle bywa: dedykowane do obliczeń i szacunków jest największe powiększenie lunety. W naszym wypadku sześciokrotne.
Jak pisałem, krzyż jest podświetlany, a podświetlenie regulowane. Ale wiem to tylko z broszurki dołączonej do sprzętu. Dlaczego? Ano pokrywa wieżyczki, w której znajduje się miejsce na baterie, została fabrycznie dokręcona z taką siłą, że palcami nie sposób jej odkręcić. Nie zamierzam używać w tym celu narzędzi. Po pierwsze mógłbym uszkodzić urządzenie, a po drugie – jeśli nie da się tego zrobić palcami, to producent popełnił błąd i optyka powinna trafić do sklepu na wymianę gwarancyjną.
Nie mam możliwości sprawdzenia, czy problem dotyczy tylko mojego egzemplarza, czy może jest to przypadłość całej serii produktowej.
Pokrywa dodatkowej wieży będącej jednocześnie miejscem na baterię i pokrętłem regulacyjnym podświetlenia krzyża nie dała się żadną miarą otworzyć. Przy próbie otwarcia za pomocą plastikowego narzędzia powstały zarysowania na powłoce aluminiowego pokrętła
Brak możliwości używania podświetlenia dość mocno zmniejsza wartość użytkową Burrisa RT-6, jako że przy najniższej nastawie powiększenia ma służyć jako zamiennik kolimatora.
Jeśli już mowa o kolimatorze…
W zestawie Burrisa znajdziemy malutki kolimator FastFire 3. Celowniczek jest maleńki: niecałe 50 mm długości, a szerokość i wysokość to jedynie 25 mm. Okno, przez które obserwować można cel, ma 21x18mm. To sporo przy takiej wielkości całego urządzenia.
Zasilane jest baterią CR1632. Tak, dobrze pamiętacie – to nie to samo źródło energii, co w przypadku lunety. Tego nie można już potraktować inaczej niż jako zwykłą złośliwość ze strony producenta.
Malutki FastFire 3 staje się o wiele potężniejszy po zamontowaniu plastikowej pokrywy. Może ona skutecznie ochronić go przed uszkodzeniem. Ale niewątpliwie odbiera urok.
Baterię zakłada się od góry – bez konieczności demontowania celownika z szyny. Bardzo dobrze. Wymaga to trochę ekwilibrystyki, bo zarówno bateryjka, jak i pokrywka, która ją utrzymuje, są malutkie. Normalna męska dłoń nie pasuje do takich operacji, ale od czego jest w domu osoba o większej cierpliwości i drobniejszych palcach.
FastFire 3 ma cztery tryby pracy: automatyczny (dostosowuje się do warunków oświetleniowych), oraz trzy ręcznie nastawiane poziomy jasności. Wszystko obsługiwane jest dużym przełącznikiem po lewej stronie.
Jedyny przycisk regulacyjny FastFire znajduje się po lewej stronie i jest dostępny nawet po założeniu ochronnej obudowy
Do zerowania celownika potrzebny jest śrubokręt zegarmistrzowski. Ale tu oczywiście nie narzekamy: chcieliśmy mały kolimator, to tak musi być.
Producent nie informuje, jaka jest żywotność baterii – najwyraźniej nie ma się czym chwalić. Dodaje za to funkcję mrugania punktu celowniczego, kiedy bateria się wyczerpuje.
W Tactical Kit Burrisa kolimator montuje się nad lunetą, na wybranym z pierścieni montażowych. Dzięki temu rozwiązaniu punkt celowniczy tego celownika jest prawie 45 mm ponad osią optyczną lunety, która z kolei znajduje się w optymalnych warunkach około 65-68 mm nad osią lufy. Łącznie daje to ponad 110 mm różnicy.
Tu doskonale widać, jak wysoko ponad baką znajduje się kolimator zestawu. Korzystanie z niego w ten sposób jest trudne, o ile nie niemożliwe
Przy założeniu, że kolimatora używamy na niewielkich odległościach, taka różnica pomiędzy osią optyczną celownika a osią lufy jest gigantyczna i wymaga stałego brania poprawki przy strzelaniu. Prosty przykład: przy strzelaniu do częściowo przysłoniętej no-shootem tarczy IPSC umiejscowionej na 10-15 m od strzelca, nie biorąc 10 cm (sic!) poprawki, ostrzeliwujemy karny cel.
O wygodzie składania się do celownika znajdującego się nad lunetą nawet nie wspomnę.
Z sensem czy bez sensu...?
Z kilkoma kosmetycznymi poprawkami wcale nie. Luneta (o ile działa podświetlenie) jest warta swojej ceny i godna zarekomendowania. Jednoczęściowy montaż troszkę ciężkawy, ale przy założeniu, że używamy broni głównie na strzelnicy – jak najbardziej w porządku. Zwłaszcza że producent dodaje dodatkowe półpierścienie bez szyny pod kolimator.
Montaż ma też tę zaletę, że wbudowano w niego offset, który pozwala zamontować krótką optykę wystarczająco daleko od oka.
Kolimator sam w sobie też jest w porządku.
Moim skromnym zdaniem najlepszy sposób zagospodarowania Burris Tactical Kit. Luneta na karabinku, a kolimator na krótkiej broni
…tylko nie na tym montażu. Rozsądniej byłoby go zainstalować na dodatkowej szynie z boku karabinka i używać, przekaszając broń – jeśli w ogóle chcemy mieć go na karabinie.
Bo ja kupiłbym ten zestaw, wzbogacił o płytkę montażową i zainstalował kolimator na Glocku. Albo bez dodatkowej płytki na S&W TRR8. Swoją drogą byłby to ciekawy eksperyment: który pistoletowy kolimator wytrzyma, powiedzmy, 1000-2000 strzałów mocną amunicją 357 Magnum.
FastFire 3 na rewolwerze w kalibrze 357 Magnum. Wytrzyma?
Reasumując: sprawny zestaw Burrisa można kupić, jeśli cena jest rozsądna. A następnie rozparcelować go na dwie sztuki broni – i jazda na strzelnicę.