Krzyż Wiktorii, najwyższe brytyjskie odznaczenie wojskowe, nie ma odpowiednika w polskim systemie odznaczeń. Melchior Wańkowicz – można się naturalnie spierać co do Jego przeszłości – w swoim Monte Cassino, w rozdziale Wellington czy Mierosławski, pisał słusznie naszym zdaniem, że pomiędzy Krzyżem Walecznych a tchórzostwem jest w sumie niewielka przestrzeń, podczas gdy u Brytyjczyków, mocno osadzonych od wieków w tradycji armii zawodowej, tę przestrzeń wypełnia coś, co nazywa się duty, czyli obowiązek. Dlatego najprawdopodobniej noszą oni na mundurach o wiele mniej odznaczeń, niż jakakolwiek inna armia tego świata.
Krzyż Wiktorii
Krzyż ustanowiła, a jakże, królowa Wiktoria, która wręczyła go po raz pierwszy 26 czerwca 1857 roku. A historia jego powstania wygląda w skrócie tak oto. Wojna Krymska była pierwszym brytyjskim konfliktem, który mogli obserwować z bliska reporterzy i fotografowie. To, co widzieli na wzgórzach nad rzeką Almą, czy wokół Bałakławy, i co przekazywali opinii publicznej, stało w jaskrawej sprzeczności z dotychczasowym powszechnym wyobrażeniem, jakie miała ona o swojej armii. Oto na czele wywodzących się przecież z biedoty, źle ubranych i wyekwipowanych, ale bardzo walecznych żołnierzy, stali często zupełnie niekompetentni i brutalni oficerowie. A tylko im przysługiwały wysokie odznaczenia, z których najwyższym był Order of the Bath (Order Łaźni). Nawet młodsi oficerowie czy też starsi podoficerowie zadowolić się musieli nagrodami w postaci tymczasowych awansów (brevet ranks), a już szeregowi żołnierze liczyć mogli tylko na medal za kampanię, otrzymywany przez każdego, niezależnie od jego postawy w boju. W tym stanie rzeczy, dwór królewski nie miał innego wyjścia, jak tylko zupełnie zmienić obowiązujące przepisy. I trzeba przyznać, że zarówno królowa jak i jej mąż, książę Albert, zabrali się do sprawy bardzo energicznie, wnikliwie ingerując nawet w projekt plastyczny nowego odznaczenia.
Argentyńscy jeńcy. Po prawej widoczny fragment pojazdu Bv-202
W większości przypadków, Victoria Cross przyznawano i nadal przyznaje się pośmiertnie… Ogółem wręczono Krzyż 1357 razy, przy czym od zakończenia Drugiej Wojny Światowej zaledwie dziesięciokrotnie. Sierżant Ian McKay jest na tej liście numerem ósmym. Po nim otrzymali VC jeszcze dwaj żołnierze za walki w Afganistanie. Także pośmiertnie…
Sierżant Ian McKay, luty roku 1982
Spadochroniarze przygarnęli opuszczony przez miejscowego farmera ciągnik
W 1970 roku siedemnastoletni Ian McKay przeszedł wstępne szkolenie unitarne w Centrum Wyszkolenia Wojsk Powietrznodesantowych, a w roku następnym wcielony został do pierwszego batalionu Pułku Spadochronowego, czyli 1 PARA. I tu dygresja, czytamy to, jako one para, podobnie jak two para oraz three para. Służył z nim w Niemczech i w Irlandii Północnej. Brał więc prawdopodobnie udział w tragicznych wydarzeniach Krwawej Niedzieli w Bogside, Derry… W latach 1976-78 szkolił rekrutów we wspomnianym wyżej Centrum, by zostać przeniesionym do 3 PARA już w stopniu sierżanta. Ostatecznie, w lutym 1982, czyli na kilka miesięcy przed wybuchem wojny falklandzkiej, znalazł się w ewidencji 3 PARA jako zastępca dowódcy 4 plutonu kompanii B. I to z tego właśnie okresu pochodzi jedno z towarzyszących artykułowi zdjęć.
Nie czas i miejsce na rozpatrywanie wszystkich aspektów konfliktu o Falklandy. Każdy Czytelnik ma na pewno jakąś wiedzę na ten temat oraz wyrobioną opinię co do racji obydwu stron. Dość powiedzieć, że po zajęciu archipelagu przez Argentyńczyków, nastąpiła zdecydowana reakcja Brytyjczyków. Naprzeciw 8500 umocnionym już na wyspach Argentyńczykom, na pokładach brytyjskiej floty płynęło 4800 brytyjskich żołnierzy, osiem batalionów. Wśród nich także 3 PARA.
Archipelag składa się z dwóch głównych wysp – West oraz East Falkland. Ta druga posiada jeszcze południową odnogę zwaną Lafonia. Broniona była jedynie wschodnia wyspa. Argentyńczycy usadowili się mocno w stolicy archipelagu, Port Stanley, leżącym na wschodnim skraju East Falkland. Obsadzili także łańcuch wzgórz, będących naturalną barierą, oddzielającą stolicę od reszty wyspy, leżących na zachód od Port Stanley. Były to Mount Kent, Mount Challenger oraz Mount Longdon. Wszystkie wysokości około 450 m.n.p.m. Trzymali także mocno przesmyk łączący East Falkland z Lafonią, pod Goose Green. Zachodnia część wyspy była słabo obsadzona. Wykorzystując wiedzę na temat rozmieszczenia sił argentyńskich, pochodzącą zarówno od własnych sił specjalnych (SAS i SBS), jak też z amerykańskiego wywiadu satelitarnego, Brytyjczycy wpłynęli w cieśninę pomiędzy obydwiema wyspami w rejonie porciku o nazwie San Carlos. Royal Navy zbierała tam srogie cięgi ze strony licznych i odważnych argentyńskich lotników, jednak skromnym siłom inwazyjnym udało się bez przeszkód wylądować.
Początkowy plan spalił jednak na panewce. Śmigłowce, którymi miano etapami przerzucać żołnierzy na wschód, znajdowały się na pokładzie kontenerowca Atlantic Conveyor, wcielonego na czas wojny do służby i zaadoptowanego do transportu śmigłowców. Został on jednak trafiony dwoma rakietami Exocet. Wraz z nim na dno poszły cztery śmigłowce Chinook oraz pięć Westland Wessex. Nie było więc innego wyjścia aniżeli maszerować ponad sto kilometrów ku łańcuchowi wzgórz na wschodzie.
Ranni spadochroniarze spod Mount Longdon
3 PARA przypadło do zdobycia kluczowe wzgórze spośród trzech oddzielających Brytyjczyków od Port Stanley – Mount Longdon. Paradoksalnie jednak, do dziś w powszechnej świadomości lepiej funkcjonuje bitwa o Goose Green, czyli o przesmyk do Lafonii, stoczona przez bratni 2 PARA. Na pewno dlatego, że podczas tej ciężkiej bitwy zginął dowódca batalionu oraz z powodu spektakularnie wysokiej liczby wziętych do niewoli żołnierzy argentyńskich, niewspółmiernej wobec niespełna siedmiuset nacierających Brytyjczyków. Jednak to Mount Longdon był kluczową pozycją obrony. Kto panował nad tym wzgórzem, panował nad Port Stanley. Kto miał w ręku Port Stanley – trzymał Falklandy. Szturm 3 PARA na Mount Longdon miał mieć miejsce podczas mroźnej i wietrznej nocy 12 czerwca. Na półkuli południowej zima w pełni. Tego wieczora poprzedzającego szturm McKay miał podobno odezwać się do jednego z kolegów w ten sposób: Pamiętasz, co ci mówiłem? Nie wrócę z tego. Ruszyli parę minut po ósmej wieczorem. W pierwszym impecie natarcia, Brytyjczycy wzięli z zaskoczenia południową część wzgórza. Pozostawała jeszcze część północna, gdzie czekali już zaalarmowani Argentyńczycy. Było to zadanie 4 plutonu. Jego dowódca, porucznik Andrew Bickerdike, padł ranny w nogę. Sierżancie McKay, jestem ranny! Bierzecie pluton!. Dwudziestodziewięcioletni McKay od tej chwili dowodził. Żołnierze zalegli pod ogniem Argentyńczyków. Szczególnie dawał się we znaki ostrzał z Browninga 0.50 cal. Sytuacja była patowa. Co chwilę rozlegał się krzyk któregoś z trafionych żołnierzy. Należało natychmiast przerwać ten impas. Jak wspomina kapral Ian Bailey, McKay krzyknął wtedy do niego coś w rodzaju: Ty, ty i ty! Walimy na tę pięćdziesiątkę! Za długo nas trzyma!. Poderwał się, pociągając za sobą kaprala Baileya i jeszcze dwóch spadochroniarzy, z których jeden niemal natychmiast padł zabity, a drugi ranny. Kapral Bailey doskonale pamięta – Za chwilę dostałem trzy kule. W szyję, w nogę i w rękę. I wtedy ostatni raz go widziałem, jak wpadał z granatem do ich okopu. Potem zobaczyłem wybuch. I jeszcze następny. I cisza. Pomyślałem, że dorwał tę pięćdziesiątkę. Pierwszym, który wpadł do okopu był dobry kolega McKaya, starszy sierżant Sammy Dougherty. O tym, co zobaczył, opowiadał tak: Jego prawa ręka właściwie zniknęła. Musiał w niej trzymać granat. Dostał i nie zdążył rzucić. Teraz myślę, że Ian wiedział, że to jedyny sposób. Wpaść do tego ich okopu z granatem w ręku. Cały czas do niego potem mówiłem. Spokojnie, Ian, chłopie… Tak jakby wciąż żył. Zdjąłem mu ostrożnie ekwipunek, wziąłem nieśmiertelnik. Potem zawinęliśmy go z chłopakami w jakieś argentyńskie ponczo i znieśliśmy w dół.
Mount Longdon – brytyjscy spadochroniarze na przewciwstoku
Prowizoryczne groby argentyńskich i brytyjskich poległych na Mount Longdon
Argentyńscy jeńcy w Port Stanley. Jest 17 czerwca 1982 roku
Porzucona broń Argentyńczyków, Port Stanley, 16 czerwca 1982 roku
Stalowe hełmy pozostawione przez argentyńskie siły zbrojne
W domu została żona Marica, córka Melanie oraz syn Don. Marica McKay pamięta, że kilka dni później usłyszała pukanie do drzwi. Była to żona dowódcy batalionu z butelką brandy w ręku. Zapytała tylko: Ranny czy zabity?. Zabity – usłyszała.
Informacja o przyznaniu sierżantowi Ianowi McKay Krzyża Wiktorii ukazała się w London Gazette (odpowiednik Monitora Polskiego) No. 49134 z 8 października 1982. Opisuje się jego czyny bardziej oficjalnie. Mówi się na przykład o nie zważaniu na własne bezpieczeństwo oraz o tym, iż McKay uratował pluton z bardzo niebezpiecznej sytuacji, a wreszcie o tym, że jego działanie musiało być przezeń na zimno przemyślane, a całe ryzyko było dla niego od samego początku oczywiste.
„I never blamed soldiers who shot Ian…” (nigdy nie winiłam żołnierzy, którzy strzelali do Iana) Freda McKay, matka
Zdjęcia pochodzą z archiwów The Daily Mirror, The Daily Telegraph, The Sun, BBC oraz ze zbiorów autora.