Aby zrozumieć sytuację polityczną w danym państwie, w tym nastroje społeczne i powody, dla których ludzie protestują, należy rozpocząć od wskazania zasadniczych problemów. W przypadku Libanu jest ich tak wiele, że nie wiadomo, gdzie zacząć i w jakiej kolejności je przedstawić. To między innymi kwestia uchodźców, którzy w Libanie szukają schronienia, ale przyczyniają się do nadwyrężania i tak niewydolnego systemu gospodarczego państwa (1,5 miliona uciekinierów z Syrii i około 300 tysięcy z Palestyny). Ten jest w ruinie, co przyczynia się do słabości władzy centralnej, która niezmiennie pozostaje w cieniu Hezbollahu (szyickie ugrupowanie polityczno-wojskowe, wspierane przez Iran), który stanowi w Libanie swoiste „państwo w państwie”.
Słaba gospodarka tego państwa opiera się nie na surowcach, lecz nieruchomościach, systemie bankowym oraz turystyce. Wszystkie te elementy w ostatnim czasie legły w gruzach. Rządzenia tym państwem nie ułatwia skomplikowany system religijny – w Libanie działa osiemnaście oficjalnych grup wyznaniowych – oraz będący tego efektem system polityczny, który wymusza osiągnięcie porozumienia w każdej strategicznej kwestii, zarówno dotyczącej polityki wewnętrznej, jak i w polityce zagranicznej. Nie trzeba nadmieniać, że o ile takie rozwiązanie było konieczne, to jest niepraktyczne i prowadzi do decyzyjnej indolencji, z którą Liban mierzy się od lat.
Liban – pacjent w stanie krytycznym
Współczesny Liban można bez cienia przesady określić nieco publicystycznym terminem „państwo upadłe”, a więc takie, które formalnie istnieje, ale nie funkcjonuje i nie sprawuje władzy na własnym terytorium. Libańczycy borykają się z hiperinflacją, bezrobociem i racjonowaniem dostaw prądu. Wiarygodność finansowa Libanu jest oceniana na równi z Wenezuelą. Nie ma żadnej siły, która byłaby w stanie wprowadzić i zrealizować gruntowne i niezbędne reformy. Brak też pieniędzy, zarówno w kasie państwa, jak i w lokalnych bankach, które zbankrutowały. Większość oszczędności znikła podczas kryzysu finansowego w 2019 roku, a system oparty na przyciąganiu wysokimi odsetkami depozytów w dolarach, które następnie były pożyczane rządowi, załamał się. Libański funt stracił około 85% swojej wartości.
Szacuje się, że odbudowa zniszczonego w eksplozji Bejrutu, nazywanego kiedyś „bliskowschodnim Paryżem”, to koszt nawet 15 miliardów dolarów, co stanowi równowartość około 30% PKB tego państwa. W rzeczywistości, biorąc pod uwagę skalę korupcji w kraju, koszt będzie kilkukrotnie wyższy. Liban już teraz nie ma środków na odbudowę, a według IIF (Institute of International Finance) PKB spadnie z 52 miliardów dolarów w 2019 roku do 33 miliardów dolarów w tym roku. Wynika to w dużej mierze z faktu, iż połowa dochodu państwa pochodzi z turystyki, a w obecnej sytuacji mało kto chce to państwo odwiedzić. Nawet gdyby udało się otrzymać pomoc finansową, co w czasach pandemii i światowego kryzysu gospodarczego jest wątpliwe, w Libanie nie ma sił, które mogłyby tymi funduszami sprawnie i uczciwie zarządzać. Wymóg reform jest warunkiem koniecznym otrzymania pomocy ze strony Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego. Prowadzone od wielu miesięcy negocjacje na temat pożyczki nie zostały zakończone, o co oskarża się między innymi Hezbollah.
Z tonącego okrętu wydostał się premier Hasan Diab, który w sierpniu podał się do dymisji. Na stanowisku urzędował od stycznia, co było możliwe dzięki poparciu szyitów i chrześcijan, podczas gdy przeciwko niemu występowali sunnici. Jak stwierdził odchodząc, „systemy korupcyjny” w Libanie jest „większy niż państwo”. To głównie dlatego wszystkie wcześniejsze plany pomocowe, które zakończyły się wsparciem finansowym dla Libanu, nie doprowadziły do niezbędnych reform. To właśnie frustracja wobec nieudolności systemu zainicjowała w październiku 2019 roku ogólnonarodowe protesty. Ich źródłem było oczywiście również poczucie głębokiej beznadziei i niesprawiedliwości – według Forbesa górne 1% społeczeństwa Libanu zarabia 25% całego PKB kraju.
Przeklęte położenie
Być może gdyby nie położenie geograficzne, Liban nie ściągałby na siebie zainteresowania mocarstw współczesnego świata. Problemem tego państwa jest to, że jest wciśnięte pomiędzy rywalizujące między sobą potęgi, co sprawia, że nie jest w pełni samodzielne. Liban jako państwo został stworzony do zabezpieczenia interesów maronitów (chrześcijan), którzy przed II wojną światową mieli wsparcie Francji. Ta otrzymała bowiem mandat nad tym obszarem od Ligi Narodów. Liban został napadnięty przez Brytyjczyków w 1941 roku, którzy pokonali wówczas Francuzów z Vichy. Niepodległość uzyskano dwa lata później. Po wojnie Liban był względnie stabilny, a równowaga wynikała z porozumienia o podziale władzy pomiędzy wspólnotami religijnymi. W latach pięćdziesiątych zaczęło dochodzić do aktów przemocy ze strony zwolenników zacieśnienia przez Liban związków z krajami arabskimi i zerwania sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi. Efektem była raczej mało znana interwencja wojsk amerykańskich w 1958 roku, co doprowadziło do tymczasowego załagodzenia sytuacji.
Szybko jednak pojawił się kolejny problem – Palestyńczycy, których około 150 tysięcy wygnano z domów w czasie izraelskiej wojny o niepodległość 1948 roku. Z czasem zaczęli oni tworzyć grupy zbrojne, atakujące Izrael. Armii libańskiej, chociażby w 1969 roku, nie udało się zneutralizować baz palestyńskich. Chaos wybuchł w 1975 roku, kiedy to kraj objęła wojna, a z czasem pojawili się żołnierze syryjscy, irańscy, amerykańscy i francuscy. W tym okresie w Libanie walczyły ze sobą milicje z ponad 25 różnych grup religijnych i organizacji politycznych. Ścierali się między innymi muzułmanie z chrześcijanami, libańscy sunnici (sprzyjający OWP) z szyitami prosyryjskimi (partia Amal), szyitami proirańskimi (Hezbollah) i druzami Walida Dżunbulata (Socjalistyczna Partia Postępowa). To również walka armii libańskiej z Palestyńczykami i Palestyńczyków z Izraelem. Znamiennym wydarzeniem było oblężenie Bejrutu w 1982 roku, w efekcie którego OWP (Organizacja Wyzwolenia Palestyny) została wygnana przez Izraelczyków z tego państwa.
Tak jak kiedyś Liban znajdował się na granicy wpływów francuskich i brytyjskich, tak teraz musi radzić sobie jako państwo zaangażowane w dwa wielkie bliskowschodnie konflikty: izraelsko-irański oraz sunnicko-szyicki. Co do tego pierwszego konfliktu to Liban niezmiennie stanowi państwo kluczowe z perspektywy Izraela, bowiem jest ono buforem chroniącym przed infiltracją ze strony Iranu, dla którego obecność w tym państwie daje możliwość generowania zagrożenia w stosunku do dwóch swych wrogów – Izraela (bezpośrednio) i Stanów Zjednoczonych (pośrednio, jako sojusznikowi Izraela). Jest to działanie spójne z irańską geostrategiczną koncepcją „osi oporu”, ciągnącą się od Wzgórz Golan poprzez Syrię, Irak aż do Iranu.
Chociaż władze Syrii ciągle są skoncentrowane bardziej na walce o własną przyszłość, również i one pozostają żywo zainteresowane sytuacją w sąsiednim Libanie. Wojska syryjskie obecne były w Libanie w latach 1976-2005. 29-letnia okupacja zakończyła się dopiero w wyniku tak zwanej cedrowej rewolucji, a więc masowych protestów Libańczyków po zamordowaniu w Bejrucie byłego premiera Libanu Rafika Haririego. W krótkim czasie wybory wygrał blok antysyryjski, a premierem został sunnita Fouad Siniora. Niemniej jednak Syria nadal obecna jest w Libanie, aczkolwiek mowa tutaj o współpracy gospodarczej, szczególnie ważnej dla syryjskich biznesmenów, realizujących transakcje przez bejruckie instytucje finansowe. Teraz, gdy wiele syryjskich i irańskich instytucji finansowych znalazło się na amerykańskiej czarnej liście – chociażby na mocy wprowadzającej sankcje ustawy Caesara – znaczenie Libanu rośnie, aczkolwiek wspomniana fatalna kondycja libańskiego sektora finansowego nie ułatwia Syryjczykom dalszego prowadzenia swych interesów za ich pośrednictwem.
Syryjska obecność w Libanie była wspierana przez wspomniany Iran, dla którego Liban stanowił – jak ujął to ówczesny najwyższy przywódca ajatollah Ruhollah Chomejni – punkt na drodze zbliżającej Teheran do Jerozolimy. Obecność Irańczyków w południowym Libanie, czy to by zrealizować hasła ideologiczne (eksport rewolucji), czy to pragmatyczne (zwiększenie presji na geostrategicznego wroga Iranu, jakim jest Izrael), wymagało wsparcia Syrii, dla której również było to korzystne – Damaszek zyskiwał w ten sposób wsparcie w walce z Izraelem o odzyskanie Wzgórz Golan oraz głębie strategiczną w ówczesnej rywalizacji z Irakiem. Sojusz z Hafizem Al-Asadem (ojcem obecnego prezydenta), który z perspektywy duchownych w Teheranie nie był idealnym przywódcą muzułmańskim, był niewielką ceną do zapłacenia. Zyski były dużo większe – bez wsparcia Damaszku Iran nie byłby w stanie przyczynić się w latach osiemdziesiątych do stworzenia w Libanie Hezbollahu, a już na pewno nie w takiej formie i skali, jaką organizacja uzyskała. Nie trzeba dodawać, że o interesy Libanu i jego mieszkańców ani Damaszek, ani Teheran, nie dbały.
Co dalej?
Faktyczny upadek Libanu, zarówno w wymiarze gospodarczym jak i politycznym, sprawia, że staje się on łatwym kąskiem dla innych państw. Przed taką ingerencją Liban nie jest w stanie się w żaden sposób obronić, a wręcz przeciwnie – kolejne rządy mogą być bardziej skore, aby przyjąć pomoc zewnętrzną, aczkolwiek trudno jest wskazać kandydata na uzyskanie w Libanie pozycji dominującej. Intencji zainwestowania w Liban nie wyrażają państwa europejskie, które nie widzą w tym dla siebie żadnych korzyści, a które od dawna nie posiadają szerszych ambicji geostrategicznych. Prezydent Emmanuel Macron oraz minister spraw zagranicznych Jean-Yves Le Drian odwiedzili co prawda Bejrut, ale jednoznacznie dano do zrozumienia, że bez gruntownych reform Liban nie może liczyć na znaczącą pomoc finansową. Jeszcze kilka lat temu w Libanie mógłby zainwestować Katar, który w 2019 roku zadeklarował chęć zakupu libańskich obligacji za 500 milionów dolarów, ale obecnie nie przejawia on takich aspiracji.
Przynajmniej niektórzy niezadowoleni Libańczycy, postrzegający tragiczną eksplozję w porcie jako zwieńczenie lat korupcji i nieudolności władzy, za swoje problemy obarczają Hezbollah, a więc także Iran, co nie zwiększa szans tego państwa na poszerzenie wpływów w Libanie, a to jest kluczowe ze względu na wspomnianą wcześniej strategię „osi oporu”. Iran sam pogrążony jest w licznych problemach wewnętrznych, w tym w kryzysie finansowym, a jego pozycja w Syrii również poddawana jest presji. Co do Hezbollahu, to upadek rządu Diaba jest porażką zarówno tej formacji, jak i szyitów, którzy – jak zostało wcześniej nadmienione – popierali jego sformowanie. Na nieszczęście dla Hezbollahu, w połowie sierpnia obradujący w Holandii specjalny trybunał uznał, że za zamordowaniem w 2005 roku sunnickiego, wieloletniego premiera Rafika Haririego stała ta właśnie organizacja.
Również Arabia Saudyjska nie wyraża większego zainteresowania Libanem – razem z innymi państwami Zatoki Perskiej w latach 2003-2015 była odpowiedzialna za aż 76% wszystkich bezpośrednich inwestycji zagranicznych w tym państwie. W przeszłości Rijad utrzymywał bardzo bliskie relacje z rodziną Haririch (prócz Rafika Haririego premierem Libanu był w latach 2009-2011 i 2016-2020 jego syn Saad). Później jednak zaangażowanie zmalało, a z czasem zostało wstrzymane, co wynikało ze wzrostu napięcia pomiędzy Rijadem a Teheranem. Nie to jednak stanowiło główny powód wstrzymania inwestycji w Libanie, bowiem Arabia Saudyjska, podobnie jak Zjednoczone Emiraty Arabskie, przez lata wykorzystywały swoje wydawałoby się nieograniczone fundusze do wypychania irańskich wpływów z różnych państw (głównie w Afryce). Ważniejszy powód to spadek cen ropy naftowej, który ograniczył środki, jakie państwa arabskie mają do dyspozycji. Po trzecie, Rijad nie dostrzega szansy na osiągnięcie celu kluczowego, to jest trwałego zneutralizowania wpływów Hezbollahu w Libanie. Saudowie od dłuższego czasu krytycznie podchodzą bowiem do sytuacji w tym kraju, co sprowadza się do przekonania, że jakakolwiek pomoc (poza humanitarną, wysłaną po eksplozji) trafiłaby do Hezbollahu, a więc wzmacniałaby głównego wroga Rijada, jakim jest Iran. Można sądzić, że Saudowie kalkulują w następujący sposób – im gorsza sytuacja w Libanie, tym bardziej społeczeństwo będzie oskarżać o swoją niedolę Hezbollah i szyitów, co w ostatecznym rozrachunku będzie działać na niekorzyść Iranu, a tym samym będzie korzystne dla Arabii Saudyjskiej, która w 2016 roku wstrzymała planowaną pomoc o wartości 3 miliardów dolarów dla libańskich sił zbrojnych i miliarda dolarów dla libańskich służb bezpieczeństwa.
Na trudnej sytuacji w Libanie oraz nieobecności Arabii Saudyjskiej jako „obrońcy sunnitów” zyskać może Turcja, która pod rządami Recepa Tayyipa Erdogana przejawia ambicje, odbierane przez niektórych komentatorów jako próba restauracji imperium osmańskiego. W ramach budowy wpływów w regionie Bliskiego Wschodu i Afryki, w ostatnich latach Turcja zwiększyła swoje polityczne, militarne i gospodarcze zaangażowanie w takich państwach jak Irak, Syria, Katar, Somalia i przede wszystkim Libia. W odniesieniu do Libanu Turcja, prócz chęci stania się obrońcą spraw sunnitów, może próbować osłabiać Hezbollah, a tym samym jednego ze swoich regionalnych konkurentów, jakim jest Iran (pomimo deklaracji o współpracy na osi Ankara-Moskwa-Teheran). Celem Ankary jest bowiem wspomniane zwiększenie wpływów libańskich sunnitów, a można to uczynić właśnie kosztem szyitów. Nie jest przypadkiem, że po eksplozji w porcie Erdogan wysłał do Bejrutu swoich przedstawicieli, w tym wiceprezydenta Fuada Oktaya oraz ministra spraw zagranicznych Mevlüta Çavuşoğlu. Fakt, że Ankara występuje przeciwko prezydentowi Syrii Baszszarowi al-Asadowi zwiększa reputację Turcji w oczach libańskich sunnitów.
Według niepotwierdzonych informacji w Libanie aktywnie działają tureckie służby specjalne. Chociaż nie ma na to dowodów, to takie operacje wydają się bardzo prawdopodobne i z perspektywy interesów Ankary zrozumiałe. Miejscowe media sugerują, że Turcja przygotowuje się do rozpoczęcia finansowania środowisk religijnych (sunnickich) i renowacji starych budynków z czasów imperium osmańskiego. Mówi się również o udostępnieniu tureckiego portu Mersin, zanim ten w Bejrucie zostanie odbudowany, a działający w Trypolisie mniejszy ewentualnie rozbudowany. Liban ma teraz bowiem problem z importem towarów – zarówno porty izraelskie, jak i syryjskie, są dla Libańczyków niedostępne. Pytaniem otwartym pozostaje jednak jak niemająca lądowego połączenia z Libanem Turcja miałaby dostarczać towary do Bejrutu, ale jest to kwestia bardziej techniczna niż polityczna.
Potencjalnym kandydatem do wykorzystania trudnej sytuacji Libanu są Chiny, które od lat systematycznie zwiększają swoją obecność na Bliskim Wschodzie, aczkolwiek kierując się głownie kwestiami gospodarczymi, a mniej politycznymi. Liban znajduje się pomiędzy dwoma pasami chińskiego „Nowego Jedwabnego Szlaku” – morskiego przez cieśninę Bab Al-Mandab, Morze Czerwone i Kanał Sueski oraz lądowy przez północny Iran i Turcję. Po drugie, zwiększona obecność w Libanie dałaby Chińczykom możliwość dalszej dekonstrukcji wpływów Stanów Zjednoczonych w regionie, a także nawiązania bliższej współpracy z Izraelem, co w przyszłości mogłoby być istotnym elementem w relacjach chińsko-rosyjskich (jako że Rosja blisko współpracuje z Izraelem), a przede wszystkim chińsko-amerykańskich. Warto dodać, że w ramach projektów infrastrukturalnych Chiny rozbudowują już izraelskie porty w Hajfie i Aszdodzie.
Aż do lat dwutysięcznych Liban nie znajdował się w sferze zainteresowania Pekinu, który dopiero w 2006 roku wsparł modernizację libańskiego sektora bezpieczeństwa. Chiny mają swoich żołnierzy w Libanie w ramach misji ONZ UNIFIL. Niedawno zostali oni wysłani do Bejrutu, aby wesprzeć działania humanitarne. Aż 40% libańskiego importu pochodzi z Chin, które według prasowych doniesień są zainteresowane wykorzystaniem portu w Trypolisie oraz odbudową linii kolejowej łączącej to miejsce z Bejrutem. W obecnej sytuacji, gdy bejrucki port jest zniszczony, libańskie władze mogą być dużo bardziej otwarte na chińskie inwestycje w Trypolisie. Mowa także o zainteresowaniu Chin libańskim przemysłem energetycznym, a także rozbudową pobliskiego lotniska (a jednocześnie bazy wojskowej), znajdującą się przy granicy z Syrią. Liban mógłby być zainteresowany chińskim wsparciem w stworzeniu przemysłu wydobywczego naturalnego gazu z dna Morza Śródziemnego (aczkolwiek ostatnie prace zakończyły się niepowodzeniem – nie odnaleziono znaczących pokładów gazu).
Pekin miałby wybudować w Libanie elektrownie – zapewne posłużyłyby do tego chińskie kredyty, a elektrownie byłyby reklamą chińskich technologii, którymi mogłyby wówczas zainteresować się inne państwa w regionie. Co więcej, Chiny mogą być dostawcą używanej broni dla libańskiej armii. Widać wyraźnie, że Pekin jest zainteresowany zbudowaniem długofalowej obecności w Libanie, który jednocześnie z punktu widzenia Chin może w przyszłości służyć jako bezpieczna baza dla projektów infrastrukturalnych przy odbudowie Syrii. Według dziennika „Al Achbar” łączna wartość dyskutowanych inwestycji w Libanie to 12 miliardów dolarów.
Pozytywnie do chińskich inwestycji w Libanie odniósł się Hasan Nasrallah – przywódca Hezbollahu, który jednocześnie sprzeciwia się planom pomocy ze strony Międzynarodowego Funduszu Walutowego, jako że wymagane przez niego reformy stanowiłyby zagrożenie dla pozycji Hezbollahu w Libanie. Z perspektywy Hezbollahu wsparcie Chin jest mile widziane, bowiem z jednej strony dałoby ono zastrzyk funduszy, przedłużających stan wegetatywny Libanu, a z drugiej stanowiłoby element walki z Amerykanami – inwestycje nie byłyby rozliczane w dolarach, a współpraca z Pekinem oznaczałaby ochłodzenie relacji libańsko-amerykańskich, co jest w interesie tak Hezbollahu, jak i Iranu (aczkolwiek premier Diab stwierdził przed swym odejściem, że o ile Liban liczy na chińskie inwestycje, to nie chce odwracać się od Zachodu). Co ważne dla Hezbollahu, inwestujące Chiny nie patrzą na kwestie praw człowieka i etykę swoich partnerów handlowych.
Wymiar humanitarny
Jeżeli chodzi natomiast o przewidywania rozwoju sytuacji wewnętrznej to trudno być optymistą. Obecny system rządów, oparty na religijnych parytetach, zapewnia jedynie minimum stabilności, ale nie daje szansy na rozwój. By wyjść z kryzysu Liban musiałby zmienić swój system polityczny i decyzyjny, a to najpierw wymaga uwolnienia się od rywalizacji poszczególnych grup religijnych i przezwyciężenia braku zaufania pomiędzy nimi, a na to się nie zanosi – rywalizacja „sekciarska” to bowiem problem całego Bliskiego Wschodu. Chociaż ostatnie wydarzenia i gniew Libańczyków jest problemem dla Hezbollahu, to nie można wykluczyć, że Hezbollah będzie próbował wykonać „skok przed siebie”, a więc wykorzystać chaos do zwiększenia swoich wpływów w Libanie.
Rozważania co do przyszłości Libanu nie byłyby pełne bez wymiaru humanitarnego. Według IMF na koniec roku 75% Libańczyków znajdzie się poniżej progu ubóstwa (obecnie to około 50%). Szacuje się, że aż 80% wszystkich produktów w Libanie pochodzi z importu, z czego 60% trafiało do kraju przez port w Bejrucie. Tak dramatyczne pogorszenie stopy życiowej najpewniej doprowadzi do wzrostu przestępczości i ogólnej przemocy, także w formie zamieszek, a być może fali głodu – ta z lat 1915-1918 zabiła w regionie około 200 tysięcy osób (spadek populacji o około 50%). Według Światowego Programu Żywnościowego ONZ ceny żywności wzrosły pomiędzy październikiem 2019 roku a czerwcem 2020 roku o 109%.
Nie można wykluczyć, że wielu Libańczyków zdecyduje się na emigrację, i chociaż jest ich mniej niż Syryjczyków (5-6 mln Libańczyków oraz około 15 milionów osób w diasporze), to mogą oni zwiększyć presję na zewnętrznych granicach Unii Europejskiej. Zadziałać może także efekt domina – część może wyjechać do Jordanii, która co prawda jest państwem względnie stabilnym (a na pewno dużo stabilniejszym niż Liban), ale stanowi beczkę prochu. Słaba jordańska gospodarka nie wytrzyma zwiększonego obciążenia w postaci ewentualnych uchodźców libańskich i wówczas prozachodnia monarchia upadnie. Ten czarny scenariusz, którego wykluczyć nie można, bowiem w ostatnich latach w Jordanii dochodziło do społecznych protestów, oznaczałby dalsze pogorszenie sytuacji na Bliskim Wschodzie.