Przejdź do serwisu tematycznego

IWI Zion 15 – izraelskie podejście do amerykańskiego snu

Na Bliskim Wchodzie jest jedno państwo, które powstało po II wojnie światowej i od swojego zarania toczy wojny praktycznie ze wszystkimi dookoła. Państwo, w którym z służby wojskowej zwolnieni są tylko ortodoksi, a i oni mogą do armii wstąpić, jeśli chcą. Kraj zamieszkiwany przez ludzi, dla których zupełnie jak w książce Roberta Heinleina służba w wojsku to nie tylko obowiązek, ale i powód do dumy.

Mój znajomy profesor specjalizujący się w tematyce Bliskiego Wschodu zwykł mawiać: „Tam wszyscy są w kamaszach, właśnie z nich wyszli, albo zaraz w nie idą”. Spowodowane jest to faktem, że do 54. roku życia w przypadku mężczyzn, a 52. w przypadku kobiet każdy obywatel jest rezerwistą zobowiązanym do odsłużenia trzech miesięcy w roku. Mowa tu oczywiście o Państwie Izrael.

Trudno się wobec tego dziwić, że w takim kraju temat ogólnie pojętego przemysłu zbrojeniowego jest tematem priorytetowym. Izraelczycy przodują w wielu nowoczesnych technologiach – poczynając od broni strzeleckiej i pancernej, a na cyberwojnie kończąc. Przykładem tego ostatniego niech będzie stworzony przez NSO Group Pegasus, o którym dość głośno było niedawno w polskich mediach. W tym artykule nie skupimy się jednak na podsłuchach zakładanych mniej lub bardziej legalnie tym czy tamtym, ale na czymś bliższym tematyce naszego magazynu. Chociaż o polityce też trochę będzie.

Bohaterem, a w zasadzie bohaterami dzisiejszego odcinka będą dwa karabinki ze stajni IWI. W jednym z poprzednich artykułów (TEST: IWI MASADA. Izraelski bezkurkowiec) znaleźć możecie garść informacji o spółce, więc nie będę się powtarzał. Szybko przejdziemy do mięsa, napomykając tylko, że oprócz opisywanych tu Zion 15 IWI w ofercie „small arms” produkuje też Uzi, Galile, Tavory, Caramele, Arady, X95, Negevy i parę innych. Trzeba przyznać, że jest to interesujące portfolio.

Polityka

Teraz będzie trochę polityki. Bo powiecie: „hola, hola, mości panie, piszesz, że IWI to izraelska spółka, a ślepy by zauważył, że na korpusie napisano Middletown, PA – to nie brzmi jak izraelskie miasto”. Już spieszę z odpowiedzią. Ziony 15 w rzeczy samej produkowane są w USA przez amerykański oddział IWI. Spółka córka posiadają fabrykę właśnie w Pensylwanii, co jest sprytnym zabiegiem tych jakże przedsiębiorczych biznesmanów. Ale dlaczego? Otóż, jak pokazuje przykład z początku listopada dotyczący MR223, zakaz importu nadany przez amerykańskie ATF może spaść na producenta jak grom z jasnego nieba. Kruczki prawne, interpretacje i ogólne rzucanie kłód pod nogi zarówno cywilnym posiadaczom broni, jak i producentom, w czym specjalizuje się ATF, nie może jednak być powodem, by ilość szekli przestała się zgadzać. Na to prawdziwy biznesman nie pozwoli. Wobec tego łatwiej jest, zamiast drzeć koty z biurokratami, po prostu zainwestować i zbudować sobie fabrykę w Stanach. Zakazem importu nie można przecież objąć czegoś, co powstało w kraju. A amerykański rynek jest bardzo chłonny – zwłaszcza jeśli produkt oferowany jest w bardzo dobrej cenie, cechując się jednocześnie wysoką jakością. Tym bardziej, jeśli masowy konsument jest do niego bardzo przyzwyczajony – nie ma chyba nic bardziej amerykańskiego niż AR15. No, może hamburgery i grube dziewczyny… Ale koniec dygresji. Mało tego, fabryka na miejscu pozwala na produkcje modeli już objętych limitem. Tego akurat IWI USA nie potwierdza otwarcie, ale to oczywistość. I tak się robi biznes, moi drodzy. Droga na amerykański rynek dla Tavora czy Arada powoli się otwiera.

Podobnie uczyniła z resztą Czeska Zbrojovka – chociaż nasi bracia z południa zamiast zakładać własny zakład wykupili upadającego Colta i w jego halach powstają cezetki na rynek amerykański.

Na naszym rodzimym podwórku, mimo że wojna za wschodnią granicą, broń można jednak nadal kupić – rzecz jasna, jeśli jest dostępna. Światełkiem w tunelu jest to, że WPA nie ma aż takiej mocy sprawczej jak ATF. Mając na uwadze lawinowy wręcz wzrost liczby obywateli nabywających prawo do posiadania broni, warto kolejny raz zadać sobie pytanie, jaki karabinek na początek i czy akurat IWI Zion 15 to dobry wybór. Postaram się na nie odpowiedzieć w tym tekście.

Pierwsze wrażenia

Dwa karabinki Z15 (bo i taka nazwa funkcjonuje), jeden z lufą 12,5 cala nazywany SBR, drugi Rifle z lufą 16 cali, otrzymaliśmy do testów od Strefy Celu. W ofercie jest jeszcze wersja 12,5 cala Pistol, i limitowana 10,5. W polskiej dystrybucji obecnie kosztują one 7500 złotych. Do mnie dotarły w pokrowcu od SAG, więc nie mogę ocenić, czy normalnie opakowane są w coś więcej niż kartonowe pudełko. W zestawie otrzymujemy jeden magazynek PMAG 3gen z okienkiem kontrolnym. Innych dodatków brak. Na pierwszy rzut oka – a i po dokładniejszej inspekcji – oba modele różnią się tylko długością luf, więc automatycznie wszystkie moje uwagi dotyczące jednego z nich dotyczą też drugiego, chyba że zaznaczę inaczej. Karabinek jaki jest, każdy widzi: najzwyklejszy AR15, zgodny z obecnymi standardami. Diabeł jednak tkwi w szczegółach.

Front

Konstrukcja AR15 ma już ładnych parę lat. Nie licząc wprowadzenia standardu Picatinny, wszystkie inne zmiany są dla mnie raczej ewolucją. Ot, producent wprowadzi parę bajerów, by strzelało się lepiej i wygodniej. W przypadku IWI tych bajerów raczej nie ma. Analizując broń od lufy, pierwszym, co widzimy, jest zwykły tłumik płomienia A2 nakręcony na gwint 1/2×28, którym zakończono grubościenną lufę o skoku 1:8 i sześciu bruzdach wykonaną ze stali 4150 z domieszką wanadu, zgodną z dokumentacją MIL-B-11595E. I to już w zasadzie wskazuje, z czym mamy do czynienia. Zion w zamyśle konstruktorów to broń, której bojowego pochodzenia nie da się niczym zastąpić. Ukłon w stronę cywili to chyba tylko wybranie akurat tego skoku gwintu, bo ciut lepiej od wojskowego 1:7 stabilizuje on najlżejszą (a przez to najtańszą) amunicję.

Tłumik płomienia, który tu zastosowano, to z kolei najlepszy kompromis między ceną, podmuchem i sygnaturą świetlną. Czy są na rynku lepsze? Owszem, na przykład SureFire, jednak są one znacznie droższe, a o hamulcach typu Lantac Dragon nawet nie wspomnę, bo ich przeznaczenie jest inne. Strzelając z IWI, nie wzbudzicie podmuchem z lufy nienawiści u kolegów na stanowisku obok, a z hamulcem już tak. Lufa opakowana jest w pływające łoże, w którym wycięto otwory standardu M-LOK. Mocowane jest ono do nakrętki lufy przy pomocy dwóch klinów, przez które przechodzą śruby. Dobry system, bo nie wymusza uginania aluminium, z którego wykonano łoże. Samo łoże jest wąskie i wygodne, a umiejscowiona na godzinie dwunastej szyna pozwala na bezproblemowy montaż akcesoriów. Otwory M-LOK umieszczono co 45 stopni i to też zasługuje na pochwałę. W zasadzie jedynym, czego mi brakuje w łożu, jest wycięcie do bączka QD. Blok gazowy jest niskoprofilowy i nieregulowany.

Środek

Komora spustowa i zamkowa w przypadku IWI Z15 to pełny milspec. Nie ma tu żadnych odstępstw. Manipulatory są dokładnie takie, jak je stworzył pan Stoner w swej mądrości, co oznacza, że leworęczny strzelec będzie miał tu zwykłe problemy. Po lewej stronie komory spustowej na gnieździe magazynka znajdziemy logo IWI, nazwę karabinka, informacje o wielkokalibrowości oraz numer seryjny. Między przyciskiem zwalniania zamka a bezpiecznikiem umieszczono napisy „IWI USA”, „INC” oraz miejsce produkcji. Wszystkie napisy są ładne, wyraźne i takie, jak powinny być. Oksydowanie jest równe i estetyczne. W karabinku użyto jednak bezpiecznika jednostronnego – i to już jest bieda. No, ale w końcu milspec. Na pocieszenie dodam, że działa tak, jak powinien – nie jest ani za lekki, ani za twardy, ma też wyraźne kliknięcie przy przełączaniu. Do komory spustowej zamontowano chwyt pistoletowy amerykańskiego producenta B5 Systems. I nad nim warto się pochylić. Pierwsze chwyty w karabinkach AR miały niewygodny kąt nachylenia. Stopniowa ewolucja uwzględniła jednak ergonomię ludzkiej ręki i kąt ten zmniejszał się coraz bardziej. B5 w swoim chwycie zastosował bliższy pionowi układ, który dla mnie nie jest wygodny, ale znam też ludzi, którzy są nim zachwyceni. Każdy musi sprawdzić to sam. Plusem chwytu jest bardzo dobra tekstura, minusem brak zaślepki na spodzie, co nie pozwala na noszenie w nim np. baterii. Dźwignia przeładowania jest… I tyle można o niej powiedzieć. Jednostronna, wykonana z aluminium 7075 – całkowity milspec.

Tył

IWI podjęło z kolei bardzo dobrą decyzję w wyborze kolby. Pochodzi ona od tego samego producenta co chwyt i jest najnowszą, teksturowaną wersją. Kolby tego typu zostały spopularyzowane na początku programu MK18 przez amerykańskich komandosów SEAL, a oni znają się na broni. Odmienny od standardowego profil kolby wyrażony przez wystające na bok powierzchnie pozwala na znacznie lepsze złożenie się do strzału i przyciśnięcie policzka. Miłym dodatkiem jest to, że zaślepki tworzonych przez te występy tuneli to tak naprawdę pojemniczki do przenoszenia na przykład baterii. Bardzo odpowiada mi też prosta stopka kolby z gumową nasadką. Gniazdo szybkiego montażu to już standard, nad którym nie ma sensu się rozwodzić. Wystarczy powiedzieć, że jest, podobnie jak dwa otwory na wylot: pionowy i poziomy, gdyby ktoś jednak wolał klasyczne mocowanie pasa nośnego. Prowadnica kolby wykonana z aluminium 7075 pozwala na zablokowanie kolby w jednym z sześciu położeń. Nakrętka prowadnicy jest prawidłowo zabita. Tutaj żadnych uwag.

Wnętrze

Pora na najważniejsze w aspekcie wykonania – serce karabinka. Producent zastosował azotowane suwadło typu full auto na bocznej ściance, gdzie znajduje się logo. Mieści ono testowany MP zamek, co znaczy, że przeszedł on dodatkową inspekcję w celu wykrycia uszkodzeń lub pęknięć. Wykonano go zgodnie z milspec ze stali narzędziowej i również jest azotowany. Na plus zaliczam zastosowanie gumowego o-ringa pod pazurem wyciągu. Klucz gazowy jest prawidłowo zabity. Znów, tak jak oczekiwałem, wszystko jest na odpowiednim poziomie.

Nie ma również rozczarowania, jeśli chodzi o samą komorę zamkową. Producent nie zapomniał o ślizgach m4 odpowiedzialnych za bezproblemowe podawanie amunicji i to oczywiście się chwali. Uwagę przykuwa jednak fakt, że sama komora wygląda na stal bez azotowania. Różnica niewielka, ale ciekawe, czemu akurat tak.

Interesującym dodatkiem jest system niwelowania luzów między komorami, którego zastosowanie pozwala na wyeliminowanie tej nieznacznej, choć irytującej przypadłości AR15.

Strzelanie

Po tym przydługim wywodzie o częściach i estetyce nie mogę nie podzielić się wrażeniami ze strzelania. Z kronikarskiego obowiązku wspomnę jeszcze, że IWI zdecydowało się na pośredni system gazowy i był to strzał w dziesiątkę. Dzięki umiejscowieniu otworu w lufie w odległości 9 cali od jej początku karabinek strzela miękko i wrażenie odrzutu jest znacząco zminimalizowane. W odróżnieniu od stosowanej w innych modelach długości Carbine 7 cali, gdzie mam wrażenie ostrzejszego kopnięcia, tutaj impuls jest delikatny. Decyzja, jaką długość systemu gazowego wybrać, jest jedną z najistotniejszych dla producenta. Wiąże się z nią cały szereg konsekwencji, w tym dobór odpowiedniego rozmiaru otworu gazowego w lufie. Złoty środek pozwala na uniknięcie przegazowania broni. Kula, przesuwając się przez lufę, tworzy bowiem swego rodzaju korek, za którym podążają gazy prochowe. Magia polega na takim wybraniu parametrów, by nie było ich zbyt dużo – co spowoduje mocny odrzut, a w konsekwencji szybkie zużycie elementów broni – ani zbyt mało – by cykl pracy broni nie został zaburzony. W Zion 15, który strzelał bez zacięć każdą podaną mu amunicją, producent dokonał kolejnego dobrego wyboru.

Drugim istotnym parametrem jest celność karabinka. Obecna technika sprawia, że karabin jest w zasadzie tak celny jak strzelec, który go używa. Nie inaczej jest tym razem. W obu karabinkach różnice w strzelaniu dynamicznym były pomijalne, przy strzelaniu bardziej precyzyjnym na większy dystans przewagę uzyskał model Rifle ze względu na dłuższą lufę. Przy zastosowaniu odpowiedniej ciężkiej amunicji, na przykład 69 gr Match można uzyskać wyniki zbliżone do 1MOA, czyli 1 cal na 100 jardach. Wynik przyzwoity, zwłaszcza że mówimy o broni bojowej. Karabinki testowałem z widocznymi na zdjęciach celownikami i o ile otwarty Cmax w ogóle mi się nie spodobał, o tyle o zestawie złożonym z kolimatora i powiększalnika od Mepro spodziewajcie się osobnego materiału.

Mechanizm spustowy

W moim prywatnym BCM mam założony lepszy spust, a do dobrego szybko się człowiek przyzwyczaja. Kłopot z tym taki, że potem ciężko ocenić to, co nowe. Mimo tego milspecowy spust IWI to chyba jeden z lepszych spustów z pudełka, jakie zdarzyło mi się wypróbować. Jest dobrze wyczuwalny, z płynnie narastającym oporem. Przełamanie występuje w zasadzie od razu. Tym, co zasługuje na pochwałę, jest bardzo dobry reset średniej długości –  wyraźny i charakteryzujący się wyraźnie słyszalnym kliknięciem. Opór typowy dla milspecowych spustów, około 3kg. Podsumowując, jak wszystko w tym karabinku, spust to milspec, tylko taki trochę lepszy.

Wybór

Życie to sztuka wyboru. Strefa Celu, udostępniając Ziona w dwóch długościach, dołożyła mi powodów do przemyśleń, co wybrać. Tutaj nie ma jednoznacznej odpowiedzi. W przeciwieństwie do amerykańskiego rynku w Polsce nie mamy bzdurnych ograniczeń długości. Nie musimy opłacać podatku i czekać na zgodę, by kupić SBR. Jeden kłopot mniej. Jednak w tym temacie każdy musi złożyć się do karabinka sam i przetestować, co jest dla niego wygodniejsze. Osobiście wybrałbym 12,5 cala. Argumentem przemawiającym za tą opcją jest mniejsza waga, lepsza poręczność. Na dystansach, na jakie strzelam, dłuższa lufa nie robi żadnej różnicy oprócz tego, że gorzej się nią manewruje. A jeśli dołożę do karabinka tłumik, to już w ogóle będzie muszkiet.

Podsumowanie

IWI Zion15 na amerykańskim rynku po swojej premierze był przebojem. Popyt był tak duży, że był okres, w którym suwadła nie miały loga, by uprościć i przyspieszyć proces produkcji. Co było tego powodem? Odpowiedz jest tak prosta, jak to tylko możliwe. Zion to solidny karabinek wykonany w normie milspec. Wszystko, co powinno tam być, jest: niezła lufa, dobry system gazowy, nowoczesne łoże, kolba dobrej firmy. Nic to, że nie oferował bajerów typu obustronne manipulatory czy regulowane bloki gazowe. Zamiast tego po prostu działał – i to za sugerowaną cenę detaliczną 899 amerykańskich dolarów. To właśnie dało tej konstrukcji takie mocne wejście na rynek: akceptowalna jakość połączona z więcej niż akceptowalną ceną. I pamiętajcie, że rozmawiamy tu o kraju, w którym na 1000 dolarów nie pracuje się jak w Polsce parę tygodni, tylko parę dni.

W tym miejscu pozwolę sobie na jeszcze trochę prywaty. Gdy w 2014 roku szykowałem się do zakupu pierwszego karabinka AR, wiedziałem już, że chcę smukłe łoże bez risów. Wtedy temat był ąwieży – M-LOK nie było, keymod raczkował. Troy miał w swojej ofercie łoże bez szyn za jakieś 200-220 dolarów. Po sprowadzeniu (transport, cło, VAT…) koszt był prawie dwa razy większy. I był to koszt, nad którym poważnie się zastanawiałem. Jeden z moich przyjaciół był wtedy w Stanach i zarabiał jako pracownik fizyczny 21,5. Mógł sobie pozwolić na takie łoże po dniu pracy. W Polsce trzeba byłoby na podobnym stanowisku pracować na to ponad tydzień – a bezczelni kapitalistyczni Amerykanie narzekali, że 200 to drogo. Dekadę później niewiele się zmieniło. Przeciętny Amerykanin kupi IWI za, powiedzmy, 800 dolarów, na które będzie pracował 3 dni. Przeciętnemu Polakowi braknie miesiąca. I dlatego to oni są „land of the free”. Chociaż może już niedługo. Tak czy inaczej, w kategorii karabinków do 8 tysięcy IWI to mocny konkurent.

 

Dziękujemy spółce Jammas, dystrybutorowi IWI w Polsce i właścicielowi sklepu Strefa Celu, za użyczenie broni do testów.

Sprawdź podobne tematy, które mogą Cię zainteresować

Komentarze

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.

Dodaj komentarz

X