Dobry Pan Bócek w swojej niezmierzonej mądrości doświadczył wielu z nas ułomnościami. Mnie, za com Mu dozgonnie wdzięczny, doświadczył tylko jedną: astygmatyzmem. Nie jest to zwykle powód do wielkich zmartwień ani codziennego życia nie utrudnia to kalectwo. Jest jednak jeden aspekt, w którym szalenie przeszkadza: korzystanie z celowników kolimatorowych.
Sprzęt, o którym traktuje poniższy tekst, pozwoli nieco pokrzyżować boskie plany i zamiary.
Kolimatory
W największym skrócie celownik kolimatorowy to urządzenie optoelektroniczne, które za pomocą układu soczewek wyświetla na jednej z nich znak widoczny dla osoby patrzącej dokładnie (lub prawie dokładnie) na wprost przez ów układ optyczny. Za wygenerowanie wyświetlanego znaku odpowiedzialna jest dioda laserowa, a znak w większości przypadków ma postać kropki. Mimo iż źródło wiązki świetlnej nie znajduje się w osi optycznej urządzenia, to emitowane przezeń promienie świetlne po przejściu przez zwierciadło światłodzielące są do tej osi równoległe. Dla użytkownika efekt jest taki, że widzi wyświetlany znak na tle obiektów znajdujących się dokładnie w osi optycznej urządzenia. Łatwo zrozumieć teraz, jak celownik kolimatorowy może zastąpić mechaniczne przyrządy celownicze: jeśli wiemy, że widziany obraz wskazuje przedmioty na osi optycznej urządzenia, wystarczy skorelować odpowiednio tę oś z osią lufy (w ten sposób zgramy kolimator z celem w płaszczyźnie poziomej) oraz z z torem lotu pocisku tak, by przecinała się z nim w zadanej odległości – tak regulujemy celownik w płaszczyźnie poziomej.
Dlaczego tak wygodnie celuje się za pomocą kolimatora lub jego obecnie najbardziej zaawansowanej i powszechnie dostępnej odmiany: celownika holograficznego?
Celowanie przy użyciu klasycznych, mechanicznych przyrządów celowniczych wymaga sporo wprawy – trzeba ustawić w jednej linii muszkę, szczerbinę i cel. Nie zawsze da się to zrobić wystarczająco szybko lub wystarczająco precyzyjnie.
Kolimator w znacznym stopniu ułatwia to „odnajdywanie” celu: broń z prawidłowo przystrzelanym celownikiem strzela (na zadanej odległości) tam, gdzie strzelec widzi czerwony punkt. Szybko i łatwo. Ale niezbyt precyzyjnie.
Dodatkową zaletą kolimatora – tu w odniesieniu do lunet celowniczych – jest fakt, że stosując go nie trzeba pamiętać o zachowywaniu konkretnej, stałej odległości oka od obiektywu (pierwszej soczewki) celownika.
Wspomniana na wstępie ułomność, astygmatyzm, zacznie utrudnia korzystanie z celowników kolimatorowych. Nie wdając się w szczegóły biologiczne i patomorfologiczne, dość stwierdzić, że dotknięte tą wadą oko w pewnym stopniu neguje całe technologiczne wysiłki konstruktorów celowników kolimatorowych. Zamiast idealnej kropki (o zadanym rozmiarze) astygmatyk widzi nieregularną, rozlaną, niesymetryczną gwiazdkę – lub podobny, dziwny obraz, którego tylko jeden fragment wskazuje faktyczny cel. Oczywiście da się w ten sposób celować, ale nie jest to idealne.
Celownik pryzmatyczny
Astygmatykom w sukurs przychodzą lunety celownicze o powiększeniu minimalnym 1x i celowniki pryzmatyczne. Te pierwsze to nic innego jak klasyczna luneta celownicza z regulowanym powiększeniem (przybliżeniem). Z kolei celowniki pryzmatyczne to uproszczone lunety celownicze o stałym niskim powiększeniu – z reguły 1x, 3x lub 5x. W porównaniu z klasycznymi lunetami charakteryzują się niewielkimi wymiarami i odpowiednio niższą wagą. W wielu przypadkach mogą zastępować kolimatory.
Burris AR-1X i AR-332 to w zamyśle najbardziej standardowe, jeśli chodzi o powiększenia i funkcję, celowniki pryzmatyczne, jakie można sobie wymarzyć. Mniejszy to kompaktowe urządzenie o powiększeniu 1x; większy jest przeznaczony do strzelań na dalsze odległości, oferuje powiększenie 3x
Jednak celowniki pryzmatyczne znacznie różnią się od kolimatorów zasadą działania. Celownik pryzmatyczny, tak jak każdy inny celownik optyczny, ma fizyczny znak (krzyż lub bardziej skomplikowaną siatkę), który może być podświetlany. Drugą ważną z punktu widzenia użytkownika różnicą jest to, że podobnie jak w innych lunetach celowniczych optymalna odległość oka od okularu celownika pryzmatycznego jest określona w dość wąskim przedziale i zawiera się zwykle między 9 a 11 cm. Oczywiście w każdym przypadku jest to przedział odległości, nie ma więc potrzeby przygotowywać się do strzelania z taśmą mierniczą przy twarzy. „Rozpiętość” tego przedziału może być traktowana jako jedno z kryteriów doboru celownika.Te różnice między celownikami pryzmatycznymi i kolimatorami mają rozmaite konsekwencje, zarówno pozytywne, jak i negatywne. Do podstawowych wad trzeba zaliczyć zwiększoną względem większości kolimatorów wagę i rozmiary celowników pryzmatycznych – wymusza to budowa układu optycznego takiego celownika. Drugą wadą jest konieczność montażu celownika w miejscu umożliwiającym patrzenie przez niego z właściwej odległości. Podobnie jak w przypadku lunety trzeba dopasować miejsce mocowania pryzmatu do właściwego składu z bronią.
W przeciwieństwie do kolimatora, celownik pryzmatyczny ma z góry ustaloną odległość, a precyzyjniej: przedział odległości, z jakiej należy patrzeć przez niego. Dlatego montujemy go w określonym miejscu na broni. W taki sposób, by składając się zawsze mieć oko w tym „oknie odległościowym”, które pozwala na uzyskanie prawidłowego obrazu celu
Nie każdy celownik pryzmatyczny / luneta celownicza będzie pasowała do każdego modelu broni. Dodatkowo stała odległość oka od okularu celownika wymusza na użytkowniku pewną dyscyplinę i powtarzalność składu z bronią. To z kolei bywa utrudnione, jeśli strzela się z niestandardowych pozycji – ot choćby jak na zawodach dynamicznych, gdzie często tor wymusza strzelanie w konkretny sposób zza przesłony.
Zalety celowników pryzmatycznych też są niebagatelne. Po pierwsze i najważniejsze: astygmatyzm przestaje być problemem. Obraz znaku celowniczego staje się równie wyraźny i ostry zarówno dla osoby zdrowej, jak i astygmatyka.Po drugie: wyczerpana bateria w kolimatorze czyni go bezużytecznym. W przypadku celownika pryzmatycznego tracimy tylko podświetlenie, ale krzyż celowniczy wciąż jest na swoim miejscu. Celowanie być może staje się nieco mniej komfortowe, ale z pewnością wciąż możliwe.
Po trzecie – co do zasady, bo istnieją odstępstwa – celownik pryzmatyczny będzie w stanie znieść więcej fizycznego „znęcania się” niż kolimator, ale też więcej niż luneta. W pierwszym wypadku dotyczy to kolimatorów o otwartej budowie, gdzie siłą rzeczy optoelektronika jest narażona na zniszczenie, a w drugim – krótki krępy celownik pryzmatyczny mniej jest narażony na czynniki zewnętrzne niż długa luneta.
Meritum
Seria celowników, do których należą pryzmatyczne AR-1X i AR-332, to – jak sama nazwa wskazuje – urządzenia dedykowane platformie AR-15. Wskazuje na to nie tylko nazwa, ale też budowa obu celowników. Oś optyczna jednego, jak i drugiego znajduje się dość wysoko nad szyną montażową. W ten sposób projektuje się podstawy do każdego celownika przeznaczonego do amerykańskiego karabinka – zapewnia to właściwą ergonomię podczas strzelania. Nazwy obu modeli odnoszą się oczywiście także do stałego powiększenia każdego z nich: odpowiednio 1x i 3x.Z informacji podawanych przez Burrisa wynika, że .223 Remington nie jest jedynym dedykowanym dla celowników kalibrem. Siatki celownicze dostosowane są zarówno do strzelania tym klasycznym dla AR-ów kalibrem, jak i do 7,62×51 mm.
AR-1X i AR-332 są podobne konstrukcyjnie i co do idei, ale ich sylwetki są zasadniczo różne. Mniejszy to kompaktowe, lekkie, minimalistyczne urządzenie. Większy wyposażono w szereg dodatków, które dla niektórych będą błogosławieństwem, a dla innych wielką wadą: dodatkowe szyny montażowe, osłona przeciwsłoneczna
Budowa obu celowników jest dość podobna, ale tylko w ogólnym zarysie. Oba mają długie, masywne i zintegrowane na stałe podstawy, które wysokością są dostosowane do platformy AR-15. Nie ma możliwości demontażu podstawy i wymiany jej na niższą. Ciekawostką jest fakt, że w odmianie 3x podstawa składa się z dwóch elementów: większego na stałe połączonego z celownikiem, oraz mniejszego – obejmy na szynę montażową. Po odkręceniu obejmy celownik można zainstalować na rączce transportowej karabinka AR zamiast na szynie grzbietowej komory zamkowej. Jest to ukłon w stronę strzelców lubujących się w odmianach retro tych karabinków.
Oba celowniki wyposażono w plastikowe osłony zarówno okularów, jak i obiektywów. Są one osadzone na pierścieniach zakładanych „na wcisk” na tubus celownika: wystarczająco ciasno, żeby nie mogły się zgubić i wystarczająco lekko, żeby łatwo można było je zdemontować. Same osłony są utrzymywane w pozycji otwartej przez sprężyny – nie zamkną się same podczas strzelania.
Osłony są wymienne w ramach egzemplarza – przednią można zamienić z tylną, ale nie pomiędzy obydwoma modelami. Celownik o powiększeniu 1x ma średnicę szkła 20 mm, a odmiana 3x wyposażona jest w obiektyw 32 mm.
Burris AR-1X
Ten najmniejszy z serii celowników pryzmatycznych mierzy niemal idealnie 100 mm długości i 78 mm wysokości. Waga urządzenia – bez plastikowych osłon na szkła – to 380 g. Dużo jak na tak kompaktowy celownik, ale wydaje się, że przekłada się to na trwałość i odporność na dewastację.
Za mocowanie tego „klocka” do szyny RIS odpowiada uchwyt o długości około 55 mm wspierany pojedynczą śrubą na klucz „12-tkę”. Nie ma niestety mimośrodowego szybkozłącza, ale nie jest to wielki problem. Wbrew temu, co próbują nam wmawiać niektórzy producenci, optyki nie demontuje się zbyt często. Podświetlenie celownika realizowane jest za pomocą – to ciekawostka – baterii lub akumulatora AA (tzw. paluszek). To dość niespotykane rozwiązanie w optyce do broni palnej. Głównie ze względu na rozmiar tego ogniwa. Tu jednak umieszczono go sprytnie wzdłuż urządzenia w jego podstawie. Pokrywka przedziału baterii znajduje się w przedniej części celownika poniżej układu optycznego i jest zabezpieczona uszczelkami. Na samej podstawie, po lewej stronie, wygrawerowano kierunek montażu baterii.
Burris-1X zasilany jest z najpopularniejszej na świecie baterii: ogniwa AA. Takie rozwiązanie podnosi wagę celownika, ale upraszcza zdobycie nowego źródła zasilania podświetlenia. Warto pamiętać, ze w przeciwieństwie do kolimatorów, pryzmatyczny celownik działa również bez baterii
Użycie akumulatora AA jako źródła prądu to w mojej opinii dobre, chociaż ryzykowne rozwiązanie. Dobre – bo w przypadku utraty zasilania zapasową baterię można kupić za grosze na każdej stacji benzynowej czy w dowolnym „spożywczaku”. Można też użyć wielorazowych akumulatorów, które z kolei doładować da się nawet w samochodzie.
Z drugiej zaś strony akumulatory AA są dość ciężkie, co w jakiś sposób dokłada się do masy całości. Nie można też zapominać o marketingowym aspekcie: środowisko strzeleckie, w swojej bardziej zadufanej w sobie części jest wielce wrażliwe na punkcie używania „cywilnych” rozwiązań. Część bufonady strzelnicowej może poczuć się urażona zastosowaniem rozwiązania ogólnie dostępnego dla „proli”. Dostarczany przez akumulator AA-akumulator prąd odpowiedzialny jest w celowniku pryzmatycznym tylko za podświetlenie krzyża. Ww AR-1X jest ono do wyboru: zielone lub czerwone, a kolor zmienia się krótkim przyciśnięciem włącznika podświetlenia umieszczonego na grzbiecie celownika. Za zmianę jasności (bez względu na wybrany kolor) odpowiadają dwa kolejne przyciski umieszczone za włącznikiem. Stopni podświetlenia jest 7, przy czym pierwsze dwa nie są odróżnialne gołym okiem (przynajmniej moim). Moim gołym okiem – może w przypadku ludzkiej optyki o lepszej jakości takiego problemu nie ma.
Centrum sterowania jasnością. Poza przyciskami sterującymi widać też stalowe linki zabezpieczające pokrywki pokręteł regulacyjnych przed zgubieniem
Wyłączenie urządzenia następuje po długim wciśnięciu wyłącznika. Celownik nie pamięta na jakim ustawieniu został wyłączony, po ponownym włączeniu zawsze uruchamia się na pełnej jasności i w kolorze czerwonym.
Za regulację krzyża celowniczego odpowiadają dwa spore pokrętła, do których użycia niezbędne jest narzędzie – moneta, szeroki śrubokręt albo ewentualnie nóż. Trochę szkoda. Nawet w taniej chińszczyźnie często zdarzają się wieże obracane palcami… i zdecydowanie lepiej opisane. W Burrisie mamy tylko kierunek podnoszenia znaku celowniczego i przenoszenia go w prawo. Na plus należy zaliczyć, że obie wieże pracują pewnie, precyzyjnie i słyszalnie. Pokrywy wież są chronione przed zgubieniem za pomocą stalowej linki przewleczonej przez ucho w obudowie celownika. Wierzcie mi, próbowałem zerwać tę linkę palcami i nie jest to łatwe. Oczywiście jeśli odkręcona pokrywa zahaczy się w oporządzenie, a strzelec szarpnie bronią, żeby szybko złożyć się do strzału, to zapewne linka nie wytrzyma… Ale w większości przypadków faktycznie uchroni ona pokrywy przed zgubieniem.
Tak jak przystało na celownik porządnej jakości, Burris AR-1X ma na okularze oczywiście pokrętło pozwalające na wyostrzenie obrazu znaku celowniczego bez względu na wadę wzroku strzelca. Pokrętło to daje się obracać z silnym oporem – musi tak być, gdyż na nim właśnie opiera się osłona okularu. Nie może więc być mowy o przypadkowym rozregulowaniu ostrości przy montażu lub demontażu osłon.
AR-332
Większy brat Burrisa AR-1X, zapewniający użytkownikowi stałe powiększenie 3x, faktycznie jest od niego fizycznie większy i cięższy, a także jest wyposażony w dodatkowe akcesoria.
Po pierwsze waga: gotowe do pracy urządzenie ze wszystkimi dodatkami (poza osłonami szkieł) waży około 470 g. Demontaż osłony przeciwsłonecznej – długiej na około 37 mm tuby nakręcanej na obiektyw – pozwala oszczędzić około 20 g.
Podstawowe elementy Burrisa AR-332 na jednym ujęciu: pierścień, którym kompensujemy wadę wzroku, przedział baterii będący jednocześnie włącznikiem i regulatorem natężenia oraz koloru podświetlenia, dodatkowe szyny montażowe oraz osłona przeciwsłoneczna na ostatnim planie
Podobnie jak AR-1X, tu również mamy do czynienia z masywnie wykonanym celownikiem. Inaczej jednak niż w mniejszym urządzeniu tutaj tubus jest dwuczęściowy – okular wraz z pokrętłem regulacji ostrości przykręcony jest do właściwego tubusa za pomocą czterech śrub. Nie podejrzewam, żeby rozdzielanie obu części mieściło się w zakresie standardowych konserwacji dokonywanych przez użytkownika. Tak więc, mimo ciekawości, nie próbowałem przeprowadzić aż tak dokładnej „wiwisekcji” celownika .
Jeśli mowa o układzie optycznym, AR-332 dysponuje obiektywem o średnicy 32 mm. Czystość obrazu w obu celownikach jest bez zarzutu, jednak patrząc przez oba jeden po drugim nie sposób nie dostrzec różnicy jasności obu szkieł. „332-ka” jest oczywiście wyraźnie jaśniejsza. Większy obiektyw to oczywiście więcej światła, kosztem wagi ma się rozumieć. Już na pierwszy rzut oka widać, że producent próbował zminimalizować wagę celownika tak, by sporej średnicy szkło nie determinowało jednocześnie wagi na poziomie cegły. Z tego powodu zastosowano mniejszą, guzikową, baterię CR2032 oraz o wiele mniejsze niż w AR-1X pokrętła regulacji krzyża celowniczego. Wieżyczki mają mniejszą średnicę i tu również do obracania nimi potrzeba narzędzia. Tak jak w AR-1X pokrywy wież zabezpieczone są linką stalową przed zgubieniem. Zrezygnowano z panelu przycisków do regulacji podświetlenia krzyża na rzecz popularnego pierścienia wokół przedziału baterii pełniącego tę samą funkcję.
W AR-332 dostępne jest pięć poziomów jasności w dwóch wariantach kolorystycznych (czerwonym i zielonym). Wyłączenie podświetlenia dostępne jest tylko w dwóch pozycjach pierścienia, a nie tak jak w niektórych celownikach również pomiędzy kolejnymi nastawami.
Podstawa celownika jest proporcjonalnie dłuższa i mierzy prawie 90 mm. AR-332 przykręca się do szyny montażowej za pomocą dwóch śrub. Jak wspomniałem wcześniej, bazę montażową pod szynę RIS można odkręcić i montować celownik bezpośrednio na rączce transportowej – w stylu oldschool. Trzeba pamiętać, że tak zamontowany celownik będzie znajdował się bardzo wysoko ponad baką kolby (nawet jeśli strzelec wyposaży swój karabinek w akcesoryjną kolbę z wysoko regulowaną baką) i wymusi u każdego strzelca nieposiadającego groteskowej deformacji odcinka szyjnego kręgosłupa nienaturalną pozycję przy próbie złożenia się do strzału. Nie polecam.
Montaż celownika pryzmatycznego na rączce transportowej AR-15. Niewygodnie, aż w kościach łupie. Na zdjęciach wyraźnie widać jak w naturalnym, wygodnym złożeniu oko strzelca znajduje się na wysokości przyrządów mechanicznych karabinka. Na szczęście widać je także przez podstawę Burrisa i da się z nich normalnie korzystać. Również łatwo zauważyć, że by spojrzeć przez tak zamontowaną optykę, trzeba poważnie nadwyrężyć sobie kręgi szyjne. Jak mówi dzisiejsza młodzież: Twój fizjo lubi to
Za dodatkowe zwiększenie wagi celownika odpowiadają trzy krótkie odcinki szyny RIS zlokalizowane na grzbiecie i po bokach tubusa. Mogą one służyć do przykręcenia rezerwowego, malutkiego kolimatora, latarki lub wskaźnika laserowego. Dzięki temu system celowniczy wraz z oświetleniem i laserowym podświetleniem celu staje się jednym akcesorium, które w całości można zdemontować z broni.
Szyny można oczywiście odkręcić odejmując w ten sposób kolejne kilkadziesiąt gramów.
Krzyż(yczki) celownicze i podsumowanie
Muszę zaznaczyć na początku tego segmentu, że wielce lubię doszukiwać się wad w sprzęcie, który mam przyjemność trzymać w rękach. Trudno znaleźć oczywiste, cisnące się w oczy uchybienia w optyce Burrisa. Mimo, że naklejka na podstawie krzyczy Made in China!, to wykonanie i użyte materiały wydają się bez zarzutu. Ale… piętą achillesową obu celowników są – w mojej opinii – krzyże celownicze. Może po prostu jestem prostakiem i nie potrafię docenić ich finezji.
Moim zdaniem siatki celownicze obu pryzmatów są po prostu zbyt małe i zbyt skomplikowane. Tak małe, że w pierwszej chwili podejrzewałem, że trafił mi w ręce uszkodzony egzemplarz AR-332 i że będę mógł bezlitośnie zmiażdżyć go pisząc, jakiej jest paskudnej jakości i jak to jeszcze przed testami na strzelnicy rozpadł się w nim krzyż.
Po prostu cyfrę 4 opisująca belkę do celowania na 400 metrów wziąłem za fizyczne uszkodzenie siatki. Dopiero porównując obraz w okularze z instrukcją obsługi zorientowałem się, że mam do czynienia z elementem siatki, a nie paprochem na niej. Tak malutkie są owe znaczki.
Drugą, z mojego punktu widzenia, wadą obu siatek jest poziom ich skomplikowania. Oba wyskalowane są do 600 metrów. W przypadku montażu celowników na karabinku w kalibrze .223 Remington sens brania pod uwagę takich dystansów jest dyskusyjny. Zwłaszcza w odniesieniu do celownika bez powiększenia (AR-1X). Kto widział choć raz tarczę/sylwetkę z odległości ponad pół kilometra, ten rozumie w czym rzecz.
Dumnie prężące się naklejeczki niezbicie dowodzą skąd pochodzi testowana optyka. Ale nie to jest tematem zdjęcia: większy celownik rozmyślnie wyposażono w dłuższą, stabilniejszą szynę montażową. Widać również śruby, które należy odkręcić, by móc alternatywnie zamontować celownik na uchwycie transportowym AR-15
O ile poziom skomplikowania siatki celowniczej przestaje być problemem dopiero po odpowiednio długim treningu w jej używaniu, o tyle do jej rozmiaru można po prostu przywyknąć. Po kilku sesjach na strzelnicy i pewnej ilości czasu spędzonego na strzelaniu na sucho da się z obu testowanych celowników korzystać bez problemów. Jednak w warunkach, w których strzelam – czyli głównie rekreacyjnie i na odległościach zwykle nie przekraczających 100 m – siatki zwłaszcza w AR-332, są dla mnie bez potrzeby nadmiernie skomplikowane. W tym samym celowniku problem znika po podświetleniu krzyża. Jako że nie cała siatka jest podświetlana, a jedynie punkt centralny i podkowa wokół niego – celowanie staje się szybki i intuicyjne – jak przy korzystaniu z kolimatora. Przy zachowaniu oczywiście stałej i właściwej odległości oka od okularu.
Nie ma też żadnego problemu z prowadzeniem broni bez przymykania drugiego oka.
Mając do wyboru Burrisa AR-1X i AR-332 na karabinek w kalibrze .223 Remington wybrałbym oczywiście ten mniejszy. Gdyby podstawa na to pozwalała – gdyby istniała możliwość obniżenia osi optycznej względem lufy – ten sam celownik zastosowałbym nawet do „4-takta” lub „lewara” w mocniejszych kalibrach do celów myśliwskich. Oczywiście przy założeniu strzelania na dość krótkie dystanse, co w polskich warunkach jest najczęstsze. Pod żadnym natomiast pozorem nie chciałbym być zmuszony do korzystania z Burrisa (lub jakiegokolwiek innego celownika o podobnej budowie) montowanego na rączce transportowej AR-15. Nie dość, że skład jest kuriozalnie niewygodny, to umieszczenie blisko półkilogramowego celownika tak wysoko przenosi w górę środek ciężkości broni i dodatkowo utrudnia jej użytkowanie. Lepiej już polegać na mechanicznych przyrządach celowniczych.
Pomijając więc dziwaczne montażowe pomysły oba celowniki będą stanowiły dobrą inwestycję, zwłaszcza, że nie jest to inwestycja odbierająca przeciętnemu człowiekowi chleb od ust i zmuszająca do oddania do lombardu sreber rodowych i najmniej udanego dziecka. Do tego dochodzi – dotycząca każdego kolejnego właściciela – gwarancja wieczysta opatrzona klauzulą „bez pytań”, co dodatkowo zwiększa opłacalność zakupu.
Fotografie: Anna Mielczarek, Bartosz Szymonik
Komentarze
Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.