Najważniejsze osiągnięcia
Bartek Szczęsny (Rysiu vel Dzik) rocznik 1987. Wrocławianin, przedsiębiorca, menedżer, strzelec dynamiczny startujący w barwach klubu WSS Wrocław.
Najlepsze wyniki w pistolecie IPSC: Mistrzostwo Polski 2018 w klasie Production, Puchar Polski 2018 w klasie Production, pierwsze miejsce na zawodach Ragnarök 2018 w Estonii w klasie Production, pierwsze miejsce na Asia Pacific Extreme Open 2018 w Tajlandii w klasie Standard, 27. miejsce na Mistrzostwach Świata 2017 we Francji w klasie Production.
Najlepsze wyniki w strzelbie IPSC: Mistrzostwo Polski 2018 w klasie Standard, Puchar Polski 2018 w klasie Standard.
Najlepsze wyniki w formule 3GUN: Wicemistrzostwo Polski Ligi Sportera 2018 w klasie Tactical Plus, Mistrz Polski Liga Sportera 2017 w klasie Tactical, 1. miejsce 3Gun Puchar Południa klasa Tactical
Strzela z:
– pistoletu CZ Shadow 2 w klasie Production,
– pistoletu CZ 75 TS Orange w klasie Standard,
– strzelby Breda Fucili B12i,
– karabinka Daniel Defense DDM4V7PRO z 18-calową lufą z celownikiem optycznym Vortex Razor HD Gen II 1-6×24 i kolimatorem Shield SIS.
Rozmowa z Bartoszem Szczęsnym
Trening czyni mistrza? A może jak twierdzą niektórzy trening czyni rzemieślnika, ale mistrzem trzeba się urodzić?
Nie, zdecydowanie trening czyni mistrza. Praca, praca, praca i zasuwanie. Widzę to po sobie. Zacząłem strzelać na zawodach rankingowych w połowie sezonu 2014 i choć nie wiedziałem jeszcze, że coś z tego będzie w przerwie zimowej postanowiłem się przyłożyć. Zacząłem zasuwać codziennie rano na strzelnicy. Dzień w dzień trening o 7.30. Na początku sezonu 2015 okazało się, że to przyniosło rezultaty. Zająłem drugie miejsce na pierwszych zawodach rankingowych w sezonie, zaraz za Marcinem Tausiewiczem.
A może jednak wystarczy strzelecki talent? Naprawdę trzeba regularnie ćwiczyć?
Tak. Obserwuję to także u moich kursantów. Jeżeli przychodzą na zajęcia tylko raz w tygodniu to nie rozwijają się w takim tempie, jak ci, którzy w międzyczasie suszą i ćwiczą na strzelnicy. Rozwój tych drugich od samego początku jest nieporównywalnie większy. Skutki braku treningu odczuwam, kiedy na przykład odpuszczę sobie na dwa tygodnie. Wtedy pojawiają się błędy na zawodach, trochę wypadam z formy. Ludzie mówią o talencie? Wątpię w to. Według mnie – ćwiczenie, ćwiczenie i jeszcze raz ćwiczenie. Po prostu.
W 2013 po raz pierwszy zapisałeś się do klubu strzeleckiego. Skąd wziął się pomysł, by spróbować?
Zaczęło się od tego, że zawsze interesowałem się militariami, wojskowością i bronią – tak ogólnie. Po zmianie przepisów dotyczących dostępu do broni w 2011, od razu postanowiłem zdobyć pozwolenie. Oczywiście przeanalizowałem zapisy nowej ustawy i poszedłem do Wydziału Postępowań Administracyjnych KWP z mocnym nastawieniem, że teraz muszą mi dać pozwolenie.
Od razu udało się je dostać? Czy może KWP robiło jakieś problemy?
Uparcie odmawiałem dostarczania im dokumentów, które nie wynikały z ustawy o broni i amunicji. Dlatego dopiero w 2013 zacząłem strzelać, ponieważ dwa lata zajęła mi walka o pozwolenie, łącznie z otarciem się o Naczelny Sąd Administracyjny. Mniej więcej w tym samym czasie Robert Koliński otworzył sekcję strzelectwa dynamicznego przy WKS Śląsk Wrocław. Postanowiłem spróbować. Pojechałem na trening i odkryłem IPSC.
W którym momencie postanowiłeś przejść z rekreacyjnego strzelania na typowo sportowe, wręcz wyczynowe?
W mojej głowie nie było takiego przestawienia. Tak naprawdę cały czas strzelam dla siebie i cały czas robię to rekreacyjnie. Nie odbieram tego jako strzelania wyczynowego. Od samego początku strzelałem na wynik. Wszyscy mamy przecież swojego króliczka, którego ścigamy. Każdy ma jakiś cel, kogoś z lepszymi wynikami, kogo chce dogonić. Ze mną było tak samo. Od początku kogoś próbowałem przeskoczyć. Najpierw mojego trenera – Roberta Kolińskiego. Potem goniłem Marcina Tausiewicza. Teraz, po przejściu do klasy Standard, wybrałem sobie zawodników z czołówki europejskiej i to ich staram się dogonić.
Pierwszy określiłem twoje strzelanie jako wyczynowe?
Tak, nikt tego wcześniej tak nie nazwał. W związku z tym, że mam sponsorów co najwyżej próbowano używać słowa półprofesjonalne.
Możemy mówić o początkach profesjonalnego uprawiania tego sportu w Polsce, czy jednak ciągle jesteśmy w półprofesjonalnym strzelaniu dynamicznym?
Myślę, że ciągle możemy mówić tylko o półprofesjonalnym. Kiedy trzeba jeszcze zarabiać na życie poza sportem, to trudno o pełny profesjonalizm. W zawodowym sporcie pojawiają się także specjaliści od rehabilitacji, układania treningu, makro- i mikrocykli, układania całego sezonu z uwzględnieniem przygotowania do najważniejszych zawodów i odpoczynku przed nimi. Jakiś czas temu przedsiębiorstwa zauważyły, że w czołowych zawodników warto inwestować. Pojawiło się sporo teamów sponsorowanych.
Kto najbardziej pomaga? A może czas na zawodowstwo?
Chyba nie ma w Polsce poważnego sklepu z bronią, który nie miałby swoich zawodników. Najlepsi strzelcy generują im większe obroty – to naturalne i opłacalne. Do pełnego zawodowstwa jeszcze nie doszliśmy, ale są na to nadzieje. Na świecie jest kilku, może kilkunastu zawodników, którzy faktycznie żyją ze strzelania dynamicznego. Zatem ktoś z Polski musi do tej czołówki dojść. A mamy kilku zawodników, którzy mają takie szanse. Wtedy być może jakiś producent broni czy amunicji –
nie tylko sklep – zainwestuje w polskich zawodników i okaże się, że się liczymy.
Czyli nie da się z tego utrzymać?
Nie, w tej chwili nie jestem w stanie utrzymać się ze strzelania. Ale też w sezonie 2018 nie dołożyłem do tego. Przejechałem niemal 50 tysięcy kilometrów samochodem, kilka razy leciałem samolotem, wystrzelałem bardzo dużo amunicji i wielokrotnie spałem w hotelach. Jednak dzięki temu, że otrzymałem mocne wsparcie od sponsorów udało mi się nie dołożyć do strzelania. VISMAG wsparł mnie amunicją, a Gunfire Shooting finansował wpisowe na zawody, paliwo i hotele. Do tego kilku mniejszych sponsorów, od których też otrzymywałem różne wsparcie. W porównaniu do sezonu 2017, w którym na ten sport wydałem prawie 50 tysięcy złotych netto, różnica jest spora.
Po tak udanym sezonie zgłaszają się kolejni sponsorzy?
Tak, jednak nie z wszystkimi mogę współpracować. Już ogłosiłem z kim działam w tym sezonie i to generuje pewne ograniczenia. Moim głównym sponsorem jest VISMAG – dystrybutor i sklep z bronią. Gdyby inni handlujący takim sprzętem chcieli ze mną współpracować, byłby to konflikt interesów. Ciągle współpracuję z Gunfire Shooting. W tym przypadku konfliktu nie ma. Do tego jest kilka mniejszych podmiotów. Niestety, ponieważ nie będę w tym sezonie strzelał ze strzelby, musiałem odmówić na przykład Fabryce Amunicji Myśliwskiej Pionki. Nie mógłbym ich zaspokoić. Ponadto sam staram się rozwijać i korzystać z własnych wyników sportowych – produkuję tarcze strzeleckie i prowadzę kursy, a zyski przeznaczam na strzelanie.
Ktokolwiek proponował już występ w reklamie?
Wyobraziłem sobie siebie w reklamie płatków śniadaniowych. Ale rynek strzelecki taki nie jest. Reklamy pojawiają się tylko w mediach społecznościowych w Internecie. I w takich produkcjach można mnie zobaczyć. Wraz z Celiną Pawlik i Marcinem Gałązką wystąpiliśmy w ponad czterdziestu filmach nagranych dla Gunfire Shooting i to chyba trzeba nazwać reklamą. Część z nich była poradnikami dla strzelców, jednak to też forma promocji. Za coś nam ten sponsor w końcu płaci – nie za to, że nas lubi. Sponsoring sportowca, niezależnie od dyscypliny, polega właśnie na kupowaniu u niego reklamy.
Bez sponsorów doszedłbyś do miejsca, w którym teraz jesteś?
Nie sądzę, ponieważ nie byłoby mnie stać żeby strzelać tyle ile chcę. Niemal każdy weekend od kwietnia do października spędzam na zawodach. Koszt zagranicznych zawodów Level 3, łącznie z przelotem, dochodzi do 5000 złotych. Nie da się ukryć, że – poza treningami – od pewnego poziomu kluczowy jest sam udział w zawodach. Przechodzi wtedy stres, a strzelanie staje się normalne, czyli zaczyna się strzelać na swoim poziomie. Bez sponsorów nie wystarczyłoby mi środków.
Co ciebie motywuje do tego wzmożonego treningu – sukcesy, czy raczej porażki?
Jedno i drugie. Po pierwsze – niezależnie od tego, czy idę na trening, z grupą na strzelnicę komercyjną, czy na zajęcia indywidualne, strzelanie sprawia mi przyjemność. Wychodzę zawsze uśmiechnięty i zrelaksowany. Zwycięstwa natomiast dają takiego kopa, że już następnego dnia wyrywam się na strzelnicę. Z kolei porażki, a przegrywałem z Marcinem Tausiewiczem, sprawiały że dążyłem do tego, aby go dogonić. Każda z takich sytuacji mnie motywuje. Kolejną motywacją są ludzie, z którymi jeżdżę – Marcin Gałązka i Celina Pawlik. Wspieramy się nawzajem i to też jest istotne.
Dlaczego w sezonie 2019 przeszedłeś z klasy Production do klasy Standard?
Najważniejszy powód jest taki, że z Production zniknął mi podstawowy motywator: Marcin Tausiewicz przeszedł do klasy Open. Cały czas chciałem wygrać z nim Puchar Polski lub Mistrzostwa Polski. To się nie udało, bo nie startował w tej klasie. Ponadto uznałem, że na Mistrzostwach Europy 2019 i Mistrzostwach Świata 2020 będę miał większe szanse osiągnąć dobry wynik w klasie Standard. I to używając pistoletu na amunicję z wyższym współczynnikiem mocy (Major), co przekłada się na wyższą punktację na tarczy. Dla większości ludzi broń w czterdziestce jest trudniejsza do opanowania, a mnie ze względu na predyspozycje nie sprawia problemu. Może nie strzelam z podobnego pistoletu jak z dziewiątki, ale radzę sobie z bronią. I to właśnie chcę wykorzystać.
Jakie masz cele sportowe na najbliższy czas?
Najpierw pierwsza dziesiątka na Mistrzostwach Europy 2019. Potem pierwsza dziesiątka na Mistrzostwach Świata 2020. Ułożyłem sobie dwuletni plan, w którym przede wszystkim postanowiłem skupić się na pistolecie. Wykluczyłem zawody strzelbowe, karabinowe i 3GUN. Uznałem, że jeżeli mam się dobrze przygotować do Mistrzostw Europy i Mistrzostw Świata, to lepiej pojechać na dobre zawody pistoletowe, niż na Mistrzostwa Polski w strzelbie. Trochę żałuję, ponieważ nadal ciągnie mnie do strzelby i karabinu, jednak postawiłem na pistolet. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Panuje przekonanie, że aby wejść na wysoki poziom w strzelectwie dynamicznym trzeba wystrzelać wiadra amunicji. To rzeczywiście się sprawdza?
To jest jeden ze sposobów i ja go wybrałem. Wystrzeliwuję prawie 50 tysięcy nabojów rocznie. Praktycznie nie wykonuję treningów na sucho. Wiem, że to się trochę kłóci z całą teorią treningu strzeleckiego. Jednak kiedy zaczynam każdy dzień rano od strzelnicy, to wieczorami po prostu nie mam już sił, aby zrobić jeszcze jeden trening w domu. U mnie takie podejście zadziałało. Znam jednak osoby, które sporo trenują na sucho i osiągają bardzo dobre wyniki. Wydaje się zatem, że to przekonanie jest błędne, choć sam wybrałem inną drogę.
Czy zawodnik z takimi sukcesami dostaje jakiekolwiek wsparcie od Polskiego Związku Strzelectwa Sportowego (PZSS)?
Wsparcie od PZSS!? To jest oksymoron. Słyszałem jednak, że przedstawiciel Rady Regionu IPSC Polska próbuje zorganizować w Polskim Związku Strzelectwa Sportowego jakąś formę dofinansowania udziału kadry narodowej w Mistrzostwach Europy. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Żadnej oferty wsparcia od PZSS nigdy nie otrzymałem. Jak wszyscy strzelcy muszę być członkiem klubu i uzyskać licencję zawodniczą. Na tym kończy się moja współpraca z PZSS.
Jak myślisz, dlaczego PZSS nie zauważa strzelców dynamicznych?
Pierwszym problemem jest, że nie jesteśmy osobnym związkiem. Mamy przy PZSS jakąś radę lub ciało, którego nazwy nie znam. W zasadzie w takiej sytuacji trudno nawet zarządzać Regionem. Wydaje mi się, że Dyrektor Regionu i niedawno utworzona Rada Regionu ciągle się uczą zarządzania tym wszystkim.
Polski Związek Strzelectwa Sportowego rozumie w ogóle ideę IPSC?
Dla PZSS strzelectwo dynamiczne jest ciągle czymś nowym. Może nie traktują nas jako zagrożenie, ale nadal nie rozumieją o co w tym chodzi. Często słyszę z ust dolnośląskich działaczy twierdzenie, że ganiamy po strzelnicy i to w ogóle nie jest sport. Przeszkadzamy im – zajmujemy osie, hałasujemy i robimy błoto. Najlepiej, gdybyśmy płacili składkę członkowską i nie pojawiali się na strzelnicy. Wydaje się, że konieczna jest zmiana. Ten proces trwa od 20 lat, ale bardzo powoli. Wszyscy się boją zmian – działacze PZSS też. Do tego musieliby się z nami dzielić przyznaną pulą pieniędzy, co pewnie również im się nie podoba.
Czy widzisz szansę na ewolucję podejścia do strzelectwa dynamicznego?
Przeszkadza brak dyscyplin strzelectwa dynamicznego na igrzyskach olimpijskich. Dla związku sport zaczyna się od igrzysk, ponieważ wtedy pojawiają się pieniądze. Kluby sportowe często utrzymują się z młodych zawodników, których wyniki przekładają się na budżet. U nas za wyniki nie ma pieniędzy.
Wyobrażasz sobie strzelectwo dynamiczne na igrzyskach olimpijskich? Może teraz są na to szanse, odkąd u sterów organizacji strzelectwa sportowego zasiada dwóch Rosjan: pełniący swoją rolę od 2017 prezes IPSC Witalij Kriuczin i wybrany pod koniec 2018 przewodniczący ISSF Władimir Lisin.
Na pewno obaj Rosjanie są bardzo wpływowi. To ludzie z niesamowitymi pieniędzmi i kontaktami, więc być może coś z tego będzie. Problemem są na pewno zasady olimpijskie, które definiują, że dana dyscyplina musi być widowiskowa. Na zawody Ragnarök w Estonii zabrałem kilkoro znajomych, którzy chcieli zobaczyć czym jest IPSC. Śledzili rywalizację na dwóch torach i w zasadzie widzieli już wszystko. Przestało być to dla nich atrakcyjne. Kolejny tor, kolejne tarcze, szybkie strzelanie, ale nie znając zasad dyscypliny nie potrafili ocenić, kto strzelił bardzo dobrze, a kto słabiej. Nie rozumieli, że strzał z 20 metrów do tarczy przesłoniętej tarczą no shoot, oddany przez okno z wychylenia – jest naprawdę trudny. Gdybym oglądał gimnastykę na wysokim poziomie, to też nie potrafiłbym ocenić, który element występu danego zawodnika był skomplikowany, skoro wszystko robi z taką łatwością. W strzelectwie dynamicznym byłoby podobnie.
Statyczne strzelectwo jest bardziej widowiskowe?
Statyczne jest tradycyjne. Dlatego ludzie to oglądają, bo jest na igrzyskach olimpijskich od lat. Trudno wyobrazić sobie transmisję telewizyjną z zawodów IPSC Level 3. Przecież my głównie czekamy. Przez całe zawody stoimy i czekamy, żeby co jakiś czas pobiegać po torze przez 20 sekund. Nie wiem, jak to przełożyć na transmisję. To specjaliści od telewizji musieliby wymyślić, jak ze strzelectwa dynamicznego zrobić widowisko. Dobrym przykładem są Amerykanie, którzy robią program 3GUN Nation. Wydaje się zatem, że to problem możliwy do rozwiązania.
A może czas na biznes związany ze strzelectwem? Planujesz coś w tym kierunku?
Postanowiłem rozszerzyć działalność. Obecnie prowadzę szkolenia, produkuję tarcze i parę innych rzeczy pod marką Bartosz Szczęsny i Range Solutions. Pod tą ostatnią nazwą będzie funkcjonował sklep na Dolnym Śląsku. Jest szansa, że ludzie akurat u mnie będą chcieli kupować broń i naboje. Myślę także nad elaboracją na większą skalę. Skoro ja strzelam z tej amunicji, to i inni będą chcieli ją u mnie kupić. Nie planuję jednak rozwijać tego biznesu do niebotycznej skali. To ciągle będzie działalność hobbystyczna, pewien dodatek do głównych obowiązków zawodowych.
Coraz bardziej zbliżasz się do tego profesjonalizmu. Będziesz jak polski Saul Kirsch?
Na pewno bardzo dużo radości sprawia mi każda rolka sprzedanych tarcz i każdy zadowolony klient. Obecnie staram się skorzystać z kontaktów, które zdobyłem na zagranicznych zawodach i wypchnąć moje tarcze poza Polskę. Jak już mówiłem – sam jestem także swoim sponsorem, a wyniki mi w tym pomagają, co również promuje Range Solutions. Może faktycznie będę polskim Kirschem?
Z Robertem Kolińskim (instruktor strzelectwa) i Adamem Pańko (trener personalny) trenujesz od dłuższego czasu, jednak dopiero niedawno opublikowałeś ich wspólne zdjęcie z podpisem sztab trenerski Bartosza Szczęsnego. Rzeczywiście ich tak nazywać?
Zdjęcie zostało opisane z przymrużeniem oka, jednak – mówiąc poważnie – rzeczywiście postanowiliśmy zgrać treningi fizyczne ze strzeleckimi. Robert przeprowadził analizę w których elementach tracę w stosunku do najlepszych zawodników w klasie. Okazało się, że nie na punktach, ale na czasie. Następnie szukał, w którym momencie dochodzi do tej straty. Pierwszym było przemieszczanie się: po prostu jestem od nich wolniejszy na torze. Drugim problemem okazała się stabilizacja przed wejściem na pierwsze cele. Adam potem przełożył te informacje na moje treningi fizyczne. Nad tymi elementami zaczęliśmy pracować, aby poprawić dynamikę ruchu: szybkie starty, szybkie zatrzymania, szybkie poruszanie się i stabilizacja. Można zatem powiedzieć, że tak powstał mój sztab trenerski.
Twoi trenerzy dają w kość?
Zdecydowanie. Trenuję fizycznie trzy razy w tygodniu, a dla mnie to dużo. Są to powolne opuszczenia i szybkie wypchnięcia, co rozwija dynamikę mięśni. Dużo motoryki. Uwielbiam treningi poprawiające motorykę. Półtorej godziny takiego treningu i można już tylko wsiąść do samochodu, pojechać do domu i iść spać. Do tego wszystkiego dokładam bieganie, żeby trochę zejść z masy, co też mi pomoże w poprawie szybkości.
Czy organizm sportowca w jakikolwiek sposób odczuwa intensywny sezon? To 41 startów w zawodach w siedmiu krajach, przejechane 50 tysięcy kilometrów, a do tego codzienne treningi.
Zdecydowanie tak. Dla mnie największym obciążeniem były przejazdy. Zrywasz się w piątek z pracy, żeby przejechać 600 kilometrów, dojechać na noc i jeszcze się wyspać, bo rano trzeba wystartować. Następnie chcesz zostać na niedzielne ogłoszenie wyników albo w niedzielę strzelasz drugie zawody w innym miejscu. Wracasz do domu w środku nocy, a w poniedziałek rano idziesz na trening i do pracy. Podstawowym obciążeniem był zatem brak snu.
Czy takie intensywne podróżowanie odbija się na wynikach?
Największy maraton jaki zrobiliśmy to wyjazd na Pomorze Open, stamtąd do Estonii na Baltic Storm, wracając zahaczyliśmy o Vilnius Open na Litwie, po czym dojechaliśmy na Śląsk na pierwsze zawody na strzelnicy Target Alfa Silesia w Przyszowicach. Ten maraton dał nam solidnie w kość i odbiło się to na wynikach. Już na Litwie strzeliliśmy po prostu źle. Zabrakło koncentracji i siły. Po całym sezonie byłem zmęczony. Grudniowe zawody w Tajlandii poprzedziła przerwa, która pozwoliła odpocząć i znowu pojawił się głód strzelania. Natomiast problemów ze stawami nie zauważyłem, choć i tak regularnie raz w miesiącu korzystam z pomocy fizjoterapeuty, który sprawia mi dużo bólu. Jak sam twierdzi – ilość bólu, który człowiek w życiu doznaje jest stała, a różnica sprowadza się do tego, czy odczuwasz ten ból w czasie fizjoterapii, czy podczas urazu.
Wspomniałeś o Tajlandii. Kiedy dotarło do Ciebie, że możesz tam wygrać?
Jechałem z nastawieniem, że na pewno mam szanse na podium, ale nie wiedziałem jak strzelają Tajowie. Starałem się prześledzić jakieś rankingi, ale Azjaci rzadziej jeżdżą do nas niż my do nich. Trudno było ocenić swoje szanse. Problemem był także wcześniejszy wypadek na skuterze. Miałem pękniętą kość policzkową, spuchnięte oko i aż do pierwszego dnia zawodów nie byłem w stanie zginać palców środkowych obu dłoni. To zdecydowanie pogarszało chwyt. Przed zawodami moje nastawienie było gorsze i postanowiłem tylko przetrwać, strzelić i niczego nie oczekiwać. Paradoksalnie to mi pomogło: strzelałem swoje i z nikim się nie ścigałem. Po pierwszym dniu zawodów byłem drugi, z wynikiem 99% pierwszego zawodnika. To był właśnie moment, w którym pomyślałem, że mogę powalczyć o zwycięstwo. Udało się.
Byłeś też w Rosji. Filmy z zawodów w Jekaterynburgu robią wrażenie. Jak wygląda to w rzeczywistości?
Ze strzelnicą w Jekaterynburgu wiąże się ciekawa historia. Pół żartem, pół serio: był sobie człowiek, który postanowił zrobić najlepsze zawody na świecie. I wiesz co? Zrobił. Zatrudnił jednego z najlepszych zawodników na świecie – Eduardo de Cobosa. Ten zamieszkał w Rosji i zaczął uczyć strzelać tego oligarchę i jego ochronę, taką prywatną armię. Potem postanowili zorganizować zawody. Tylko jak na imprezę w Jekaterynburgu ściągnąć najlepszych zawodników na świecie? To banalnie proste – przyznać nagrody pieniężne dla zwycięzców. Tak też zrobili.
To była jednorazowa impreza, czy nadal jest rozwijana?
Zawody na strzelnicy klubu Michała Archanioła w Jekaterynburgu są już bardzo popularne. W 2019 również się na nie wybieram. To są bardzo dobre zawody: strzelnica przygotowana jest typowo pod sport dynamiczny, a organizacja perfekcyjna. Spotkałem się jednak ze sporą niechęcią niektórych polskich zawodników do promowania czegokolwiek co rosyjskie. Słyszałem też zarzuty, że wrzucając filmy z tych zawodów promuję reżim. Nie zgadzam się z tym. Sport, to sport. Na te zawody jeździ całą światowa czołówka i ja też ponownie tam się pojawię.
Biorąc pod uwagę tak intensywny sezon masz jeszcze czas na życie?
To jest moje życie i wszystko jest podporządkowane strzelaniu. Na szczęście moja dziewczyna od początku była tego świadoma i zaakceptowała strzelanie. Jest moją największą fanką i choć sama nie strzela to już mówi w liczbie mnogiej: jedziemy na zawody, strzelamy i wygraliśmy. Bardzo się w to angażuje i pomaga, na przykład prowadząc samochód przez wiele godzin w drodze na imprezę. Życie jest dostosowane do strzelania, co potwierdza także mój rozpisany już w styczniu kalendarz. Wiem, gdzie będę w każdy weekend od kwietnia do października, mam zarezerwowane hotele, opłacone wpisowe i wiem, kto będzie prowadził samochód.
Kogo typujesz na zwycięzcę klasy Production w sezonie 2019?
Wydaje mi się, że Marcin Jurkowski wygra. Jednak dużo zależy od decyzji Marcina Gałązki, który dzięki zmianie przepisów mógłby powalczyć pistoletem Stryk B, przy którego projektowaniu brał udział. Lubi strzelać z tego pistoletu i świetnie mu to wychodzi. Jeżeli zatem zdecyduje się strzelać w klasie Production, to Marcin Jurkowski będzie miał niemały problem. O ile mi wiadomo – decyzja nie została jeszcze podjęta.
Czego ci życzyć?
Byłbym bardzo zadowolony, gdyby strzelectwo dynamiczne pojawiło się na igrzyskach. W końcu moglibyśmy współpracować z PZSS i znalazłyby się pieniądze na ten nasz sport. Sukcesów na mistrzostwach na pewno można życzyć, ale – przede wszystkim – kluczowe w tym sporcie jest poprawne działanie całego sprzętu. Po prostu.
Dziękujemy za rozmowę.
Rozmawiał: Adam Koper