Od godziny 18.00 cztery brytyjskie bataliony czołgów i piechoty znajdowały się już pod nieustannym, silnym ostrzałem niemieckiej artylerii polowej, do której wkrótce dołączyły Stukasy, a następnie Panzer Regiment 25. Brytyjskie pododdziały miały zbierać się w rejonie Beaurains i Agny. Tak dobiegała końca bitwa, która definitywnie przekreślała nadzieje na połączenie się północnego zgrupowania Aliantów z resztą sił bardziej na południe. Od tej chwili Brytyjczycy i Francuzi będą walczyć już tylko o to, by jak największa liczba ich żołnierzy dotarła na wybrzeże Kanału La Manche.
Niniejszym, kończymy serię artykułów poświęconych tej bitwie: Arras, 21 V 1940. Cztery brytyjskie bataliony kontra dywizja Rommla i dywizja SS Totenkopf, cz. 3, Arras, 21 V 1940. Cztery brytyjskie bataliony kontra dywizja Rommla i dywizja SS Totenkopf, cz. 2 i Arras, 21 V 1940. Cztery brytyjskie bataliony kontra dywizja Rommla i dywizja SS Totenkopf, cz. 1.
Pozbawiony gąsienicy czołg piechoty A12 Matilda porzucony na typowej brukowanej flandryjskiej szosie / autor
Atak pod Arras był najbardziej skuteczny spośród wszystkich alianckich przeciwuderzeń podczas kampanii 1940 roku. Z zeznań feldmarszałka von Rundstedta podczas Procesu Norymberskiego
Pierwotny plan osiągnięcia brzegów rzeki Sensee nie powiódł się. Czołgi 7th RTR prowadzące kolumnę zachodnią, zostały zatrzymane pod Wailly. Wozy 4th RTR z wschodniego ramienia natarcia utknęły pod Beaurains i Mercatel. Pojawienie się niemieckiego lotnictwa, które uaktywniło się około godziny 18.15 jednocześnie nad okolicami Beaurains i Warlus, o czym zgodnie informują brytyjskie relacje (liczbę samolotów oceniano na około stu, a nalot miał trwać około dwudziestu minut) oraz przeciwuderzenie Panzer Regiment 25. jeszcze bardziej skomplikowały sytuację. Straty czołgów nie były może wielkie, jednak wiele z nich było uszkodzonych, jeszcze inne borykały się z usterkami mechanicznymi, będącymi efektem przemarszów, które były ich udziałem w ciągu ostatnich dni.
W samym mniej więcej czasie poległ adiutant Rommla, porucznik Most, co pokazuje jak blisko pierwszej linii znajdował się dowódca 7. Panzer Division.
Jedna z armat Flak padła łupem majora Kinga i sierżanta Doyle’a. Czołg A12 majora został trafiony niemieckim pociskiem, który spowodował zacięcie się wieży i zranił celowniczego. Nie przebił jednak pancerza. Wówczas obydwa czołgi napotkały niemiecką armatę 88 mm. Czołg majora manewrował tak, by kaem z unieruchomionej wieży mógł razić niemieckie stanowisko. W tym samym momencie czołg sierżanta Doyle’a otworzył z kaemu ogień do niemieckiej obsługi szukającej ukrycia i wyeliminował ją całkowicie. Z dziennika bojowego 7th Battalion, Royal Tank Regiment
Te dwa czołgi zaawanturowały się najdalej. Obydwie załogi spędziły wojnę w niewoli. Dopiero po ich powrocie okazało się, że obydwa wozy zniszczyły jeszcze kilka armat przeciwpancernych, gniazd kaemów oraz cztery czołgi. Sieżant Doyle otrzymał Distinguished Conduct Medal, a kapral Holland, ranny celowniczy czołgu majora Kinga – Military Medal.
Odwrót
W pierwszej części tekstu publikowaliśmy uproszczony szkic poglądowy ilustrujący przebieg bitwy. Tym razem bardziej szczegółowa mapa / „Arras 1940” w: AFV-G2 Vol. 3
Pierwotnym zamiarem generała Martela – przypomnijmy, teoretycznego dowódcy natarcia – było utrzymanie sprzyjających obronie okolic Beaurains i Duisans. Cały czas liczył on na działanie mających nadejść z kierunku południowego Francuzów, postanowił więc utrzymać zdobyty teren. Z uwagi na bardzo silny ostrzał artylerii, bombardowanie z powietrza i omawiany w poprzedniej części kontratak Panzer Regiment 25. okazało się to niewykonalne. W ogniu niemieckiej artylerii zginął pułkownik Fitzmaurice, dowódca 4th RTR. Uszkodzonych zostało także wiele czołgów. Dotyczyło to szczególnie A11, których nieosłonięty układ jezdny był bardzo wrażliwy na ostrzał.
Powróćmy do relacji podporucznika Vaux, który tak zapamiętał te chwile:
Zupełnie nie wiedziałem, co robić, więc próbowałem wywołać przez radio pułkownika. Wołałem i wołałem – bezskutecznie. Wówczas na sieci usłyszałem glos adiutanta batalionu, Roberta Cracrofta ‘ruszaj i podjedź do mnie’. Gdy zbliżałem się do niego, zauważyłem, że wjeżdża na skraj jakiegoś pola ziemniaków i zaczyna strzelać. Po chwili i ja zobaczyłem cel – niemieckie działa ppanc. z widocznymi jak na dłoni obsługami. Jednak z lasku na wzgórzu, które nazywaliśmy Telegraph Hill oraz z za pagórków po jego prawej i lewej stronie szedł na nas ogień artylerii polowej większych kalibrów, znacznie cięższy niż wszystko to, co przeżyliśmy dotąd. I kiedy tak przejeżdżałem obok wozów kompanii A i B wydało mi się dziwne, że ich wieże są poobracane w każdą stronę, a każda lufa wycelowana gdzie indziej. Wtedy zrozumiałem, co się stało. Z włazów zwieszały się ciała zabitych czołgistów. Wokół czołgów leżeli kolejni polegli i ranni. W trawie dostrzegłem czarne berety ludzi usiłujących wyczołgać się spod ostrzału. Wszystkie te czołgi, około dwudziestu, padły ofiarą ostrzału ciężkiej artylerii polowej. Zacząłem wtedy na ślepo strzelać w stronę lasku. Ku mojemu zaskoczeniu, z drzew zaczęli spadać Niemcy i jakieś nieokreślone kształty. Pewnie ich artylerzyści mieli tam swoje punkty obserwacyjne. Ostrzał jednak nie ustawał. Była najwyższa pora wynosić się stamtąd. Wtedy ponownie usłyszałem w radiu glos adiutanta: ‘zawracaj i do tyłu’. W oddali widziałem całkowicie rozbity czołg pułkownika, w którym pozostały ciała jego samego i kaprala Moorehouse’a (…) Adiutant wysłał mnie w stronę grupy naszych czołgów, żebym przekazał im rozkaz wycofania się na Achicourt. I wtedy przydarzyła mi się najbardziej idiotyczna historia w całej tej wojnie. Jakiś niemiecki pocisk pancerny trafił w lewy pancerz wieży mojego Vickersa, przeleciał za głową celowniczego, potem za moją i spokojnie wyleciał na zewnątrz. Mój celowniczy bez słowa schylił się do swojego chlebaka, wyjął parę bardzo śmierdzących skarpet i jedną wepchał w dziurę po pocisku po swojej stronie, a drugą dał mi, żebym zrobił to samo po swojej. I obydwaj od razu poczuliśmy się bezpieczniej…
Niedaleko podporucznika Vaux znajdował się starszy sierżant Armit, którego także poznaliśmy wcześniej:
Zobaczyłem dwóch naszych, którzy prowadzili rannego. Ich czołg wjechał wprost pod lufę jakiegoś działa i skończył z wielką dziurą w pancerzu. Rannego opatrzyłem i umieściłem w czołgu, a dwom pozostałym wskazałem drogę w kierunku, gdzie mniej więcej mogli znajdować się nasi. Dobrze mi poszło, bo bezpiecznie dotarli na Wyspę. W tym samym momencie mój kierowca podniósł wrzask, że o trzysta metrów od nas widać mrowie niemieckiej piechoty. Rzuciłem się do Vickersa. Jednak po kilku strzałach zagotowała się w nim woda. Przeciekał jeden z przewodów, a wrzątek kapał na kucającego w dole rannego chłopaka. Mimo wszystko Niemcy zniknęli. Wtedy pojawił się w swoim lekkim czołgu nasz dowódca brygady, który próbował zbierać czynne jeszcze czołgi. Mieliśmy się zgromadzić około mili dalej. Miała tam tez być piechota z DLI. Brygadier uważał, że niedługo nastąpi niemiecki kontratak. Po dotarciu na miejsce okazało się, że czołgów mamy w sumie siedem, w tym Vickers adiutanta batalionu Cracrofta. Niektóre bez amunicji. Rozdzieliliśmy między siebie po równo to, co zostało. Wyszło po 50 nabojów na każdego. A my tu czekamy na kontratak! Nadszedł już po zmroku, o 21.00-21.30. Najpierw usłyszeliśmy ich silniki. Adiutant pojechał w tamtą stronę. I wtedy najpierw pał strzał z pistoletu, potem jeden z armaty, zapaliła się jakaś ciężarówka po lewej i rozpętało się piekło. Nie wiem ile to trwało, ale raczej niedługo. Z 50 nabojami nie mogło być inaczej. Skończyło się tak samo nagle, jak się zaczęło. Jeden z oficerów rozkazał, by pojedynczo zawracać w kierunku drogi i trzymać się razem.
Tak oto wyglądał widziany przez uczestników zdarzeń odwrót uszczuplonej już znacznie kolumny wschodniej spod Beaurains i Mercatel śladami swojego własnego natarcia sprzed kilku godzin na pozycje pod Dainville. To podczas tego ruchu właśnie doszło do boju 4th RTR z czołgami Panzer Regiment 25., o którym już opowiadaliśmy i o którym opowiadał powyżej st. sierż. Armit. Niespodziewanie odnalazł się także adiutant batalionu, który pojechał spotkać nadchodzące czołgi. Jak się potem okazało, spodziewał się zobaczyć A12 z bratniego 7th RTR. Widząc majaczące o kilkadziesiąt metrów sylwetki czołgów, wysiadł ze swojego Vickersa, podszedł do pierwszego z nich i zastukał mapnikiem w peryskop kierowcy. Ten zrozumiał polecenie i otworzył swój właz. I tak oko w oko stanęli ubrany na czarno czołgista Panzerwaffe i brytyjski kapitan w jasnobeżowym trench-coat. Tylko zamieszaniu, które potem nastąpiło kapitan Cracroft zawdzięcza uratowanie życia. Jednak zagubili się w nim zastępca dowódcy batalionu major Fernie i ppor. Vaux. Po wielu przygodach dołączyli oni jednak do batalionu już w Anglii, a to, co zostało z 4th RTR kapitan Cracroft poprowadził z powrotem na Vimy Ridge, zbierając nocą po drodze pojedyncze czołgi batalionu i czołgistów bez maszyn.
Czołg A12 z 7th Battalion, RTR, nazwa „Gloucester”, porzucony gdzieś na zachód od Arras. Na lewym błotniku naniesiony kredą napis „Heil Fritz” / BA
Zwracała uwagę niewielka wartość niemieckich żołnierzy. Byli bardzo młodzi. Wielu z nich leżało twarzą do ziemi udając martwych. Inni z rękami w górze otaczali nasze czołgi. Z raportu spisanego po bitwie przez dowódcę 1st Army Tank Brigade, brygadiera Pratta
Na odcinku 7th RTR nie było lepiej. Tu – jak pamiętamy – natarcie także musiało utknąć. W tym przypadku przeszkodą nie do przebycia okazała się wieś Wailly. Dotarły tu czołgi wspominanych już kapitana Kinga i sierżanta Doyle’a. Efektowny pojedynek stoczył także podporucznik Craig, poruszający się czołgiem A12:
Około 500 metrów od wioski otrzymałem ostrzał z dużego samochodu pancernego, uzbrojonego jednak w niewielką armatę, która nie robiła nam krzywdy. Wystrzeliłem raz i samochód stanął w płomieniach. Jeden z Niemców musiał być odważnym człowiekiem, bo choć ranny, cały czas prowadził ogień. Gdy podjechałem bliżej, zobaczyłem go, jak dźwigał się z włazu wieży i ciężko poparzony upadał na ziemię. W samej wsi zobaczyłem mnóstwo piechoty i artylerii. Strzelała do mnie jakaś trzydziestkasiódemka, a gdy zbliżyłem się do zabudowań, zza muru rzucono na mnie wiązkę granatów. Byłem zupełnie sam, więc wolałem wycofać się nieco na północ, na wysokość płonącego samochodu. Pozostałem tam do momentu, gdy podjechał do mnie Vickers z plutonu rozpoznawczego z rozkazem wycofania się do Achicourt.
Natarcie kolumny zachodniej zatrzymało się około 18.00. Zarówno dowódca 7th RTR, pułkownik Heyland jak i jego adiutant, kapitan Kauter polegli. Choć na prawym skrzydle Brytyjczyków pojawiły się francuskie czołgi z 3e DLM ich ruch był – jak opisywaliśmy w poprzedniej części – powolny, a współdziałanie nieskuteczne. Na dodatek, na towarzyszącą czołgom 7th RTR piechotę 8th DLI, rozciągniętą między Duisans, Walrus i Baumetz, spadło uderzenie Panzer Regiment 25. Szczególnie ciężką walkę dwie kompanie 8th DLI odcięte w Warlus. Dopiero nocą, przy wsparciu kilku francuskich czołgów udało im się oderwać od przeciwnika i dotrzeć do własnych linii. Pozostałości 7th RTR dotarły w okolice Petit Vimy i Vimy Ridge około północy.
Jeden z naszych czołgów otrzymał 14 bezpośrednich trafień pociskami artyleryjskimi. Inny z kolei aż 24, w tym 2 z armaty niemieckiego czołgu napotkanego w zapadających ciemnościach. Dzialo się to na dystansach od 150 do 250 metrów. Czołgiści wewnątrz wozów obserwowali wówczas trwające kilka sekund rozżarzanie się pancerza do czerwoności. Inny nasz czołg został trafiony pociskiem z armaty francuskiego wozu Somua. Zostawił on tylko dwudziestokilkumilimetrowe wgłębienie w pancerzu. Z raportu brygadiera Pratta
Odwrót obydwu batalionów czołgów spowalniały ciemności i brak map w odpowiedniej podziałce. Na dodatek wielu czołgistów miało za sobą 10-12 godzin spędzonych bez przerwy w swoich maszynach.
W tym samym czasie, daleko na wschodnim skraju pola bitwy, dopełniał się ostatni akt dramatu. Pod Wancourt nad rzeczką Cojeul umierała kompania „Y” 4th Battalion, Royal Northumberland Fusiliers. Ten pododdział motocyklistów, wspartych kilkoma samochodami zwiadowczymi “Dingo”, który wysforował się tego dnia najdalej, do końca osłaniał odwrót kolegów z RTR i DLI.
Bilans strat
Kolejny A12 z 7th RTR o nazwie „Glanton”, porzucony obok „Gloucestera” / BA
Dla przypomnienia – 1st Army Tank Brigade wchodziła do bitwy z następująca liczbą czołgów: 58 Infantry Tank Mk. I A11, 16 Infantry Tank. Mk. II A12 oraz 12 Vickers Light Tank Mk. VIB. Rankiem 22 maja w 4th RTR doliczono się już tylko czterech czołgów lekkich Vickers, z których jeden był niesprawny oraz dwunastu czołgów A11, spośród których niesprawnych było cztery. W 7th RTR zebrało się trzynaście wozów A11 i sześć A12 (23 maja dotarł kolejny A12).
Straty osobowe w brygadzie były następujące: 4th RTR – 176 poległych, rannych i zaginionych, 7th RTR – 50 poległych, rannych i zaginionych.
W batalionach piechoty 6th i 8th DLI stany osobowe wynosiły po około 50% stanów wyjściowych. W tym miejscu warto wspomnieć, że byli to żołnierze Armii Terytorialnej. maksymalny wzrost dla żołnierza lekkiej piechoty to 1,57 m. jako pochodzący z Durham górnicy, ich głównym zadaniem miało być kopanie stanowisk. Nikt nie przewidywał użycia ich w walce. Plutony dowodzone były przez podporuczników tuż po szkole średniej, lub czterdziestoletnich urzędników… Bataliony nie dysponowały dostateczną liczbą podoficerów – większość z nich to weterani Wielkiej Wojny, ani też etatowa liczbą broni maszynowej. 4th Royal Northumberland Fusiliers meldował o stracie łącznie szesnastu „pojazdów”, czyli samochodów zwiadowczych „Dingo” i motocykli z wózkiem bocznym Norton. Brak danych odnośnie strat w towarzyszącej piechocie artylerii przeciwpancernej.
Pozostawieni samym sobie ruszyliśmy na południe. Napotkaliśmy niemiecki czołg, który strzelał we wszystkich kierunkach. Niedaleko stał nasz, opuszczony. Razem z sierżantem wskoczyliśmy do wieży. Ja załadowałem, sierżant wystrzelił. Niemiec zapalił się (…) Rano 22 maja wzięli nas do niewoli. Nasza grupkę eskortował jeden Niemiec. Chłopaki próbowali do niego zagadać, ale nie znał angielskiego. Wtem któryś z naszych wyrwał mu karabin i zastrzelił go. Rozbiegliśmy się we wszystkich kierunkach. Relacja starszego szeregowego Davida Parkera, 8th Battalion, Durham Light Infantry
Wspólne zdjęcie „Glantona” i „Gloucestera”. Widać na nim płomienie ogarniające tego drugiego, został zatem podpalony przez własną załogę / BA
7. Panzer Division meldowała o 89 poległych (7 oficerów, 17 podoficerów, 65 szeregowych), 116 rannych oraz 173 zaginionych. Nie ma natomiast dokładnych danych odnoszących się do stratach w sprzęcie, z wyjątkiem cytowanych już stratach czołgów poniesionych podczas starcia w pobliżu koty 74. Analizując przebieg działań dywizji dnia 21 maja i porównując relacje obydwu stron można założyć, że utraciła ona około trzydziestu czołgów. Natomiast zupełnie nie sposób oszacować strat materialnych w artylerii i środkach transportu. Na podstawie znanego nam już przebiegu wydarzeń możemy przyjąć, iż były one bardzo duże.
Całkowicie odmiennie prezentuje się sytuacja w przypadku SS Division „Totenkopf”. Chaos i zamęt spowodowany paniką, jaka ogarnęła tę dywizję sparaliżował prawdopodobnie jej funkcjonowanie na jakiś czas, albowiem nie są znane żadne pochodzące z jej sztabu dane dotyczące poniesionych strat. Pojawiają się jedynie tu i ówdzie wzmianki o stu poległych i rannych oraz o dwustu zaginionych. Co do strat w artylerii i środkach transportu można z dużą dozą prawdopodobieństwa przyjąć, że były one równie wysokie, co straty 7. DPanc.
Francuskie koszty operacji po stronie 3e DLM są okryte zupełną tajemnicą. Jedynym wyjątkiem jest 11e RDP (regiment de dragons portees), którego pobitewny raport wymienia „kilku lekko rannych” w 2. batalionie oraz dwóch zabitych i „licznych rannych, tym trzech oficerów” w przypadku 3. batalionu.
Gdyby dostępna była większa liczba czołgów, wspierana przez silniejsze kolumny zmotoryzowane, można było osiągnąć wielki sukces. Sir Giffard le Q. Martel, „Our Armoured Forces”
Sprawa jeńców
Czołg A12 z 7th RTR o niezbyt fortunnej w tym przypadku nazwie „Good Luck”… / BA
Wspominaliśmy już o bardzo licznych jeńcach niemieckich wziętych podczas natarcia. Dowódca 1st Army Tank Brigade brygadier Pratt ocenia ich liczbę na czterystu. Ilu ich było naprawdę, nie wiadomo. Same czołgi, szczególnie podczas boju, nie są w stanie ich pilnować, a piechota pozostawała w tyle, zajęta walkami o miejscowości. Odsyłano ich więc do tyłu z minimalną eskortą, lub w ogóle bez niej. Ilu zdołało skorzystać z okazji i zbiec – nie wiemy. Nic nam nie wiadomo również o jeńcach przejętych przez Francuzów, a mówiliśmy przecież, że pewna ich liczba im właśnie została przekazana.
Stosunkowo niedawno pojawiły się informacje, które znalazły się – o dziwo – w publikacjach brytyjskich, ze pewna liczba wziętych do niewoli esesmanów z „Totenkopf” została rozstrzelana przez żołnierzy z DLI. Jako pierwszy rewelacje te ogłosił Nicholas Harman w swojej pracy „Dunkirk. The Necessary Myth” z 1980 roku. Powołuje się on na rozmowy z niewymienionymi z nazwiska żołnierzami DLI, którzy mieli mu powiedzieć, że wycofując się nie mogli zabrać jeńców ze sobą, a nie chcąc zwrócić im wolności, zabili pewną liczbę esesmanów. Tę samą informację powtarzają następnie w 1990 roku Ronald Aitkin („Pillar of Fire. Dunkirk 1940”) oraz w roku 1991 Angus Calder („The Myth of the Blitz”).
Informację tę podchwyciła brytyjska prasa bulwarowa, pisząc o masakrze czterystu jeńców z „Totenkopf” dokonanej przez DLI na cmentarzu w Dusians… Przypomnijmy, że 400, to najprawdopodobniej całkowita liczba niemieckich jeńców przejętych podczas bitwy…
Sprawę cmentarzyka wyjaśnia chyba ostatecznie oficjalna historia 8th DLI, która podaje że: kompania ‘C’ przy wsparciu francuskich czołgów zdobywała cmentarzyk w Duisans, gdzie schroniła się ponad setka Niemców. Czołgi ostrzelały cmentarz z broni maszynowej. Kompania znalazła tam zaledwie 18 żywych Niemców. Zostali oni przekazani Francuzom, którzy kazali im rozebrać się do naga, położyć twarzami do ziemi i czekać na eskortę. Poza tym, pominąwszy sam fakt, ze niemiecka propaganda zrobiłaby z takiej masakry doskonały użytek, bo przecież zwłok nie dałoby się ukryć ani pochować, trudno zrozumieć, dlaczego Nicholas Harman, Brytyjczyk, „usprawiedliwia” niejako dokonaną 27 maja w Le Paradis egzekucję 97 jeńców z 2nd Royal Norfolks oraz 21 z 1st Royal Scots, podczas gdy jej prawdziwy sprawca SS Hauptusmfuehrer Fritz Knoechlein z „Totenkopf” podczas swojego procesu, wcale nie wymienił rzekomych zajść pod Arras jako powodów dokonania swojego czynu… W tym świetle można uznać sprawę za jeden z wielu stworzonych wiele lat po wojnie mitów i przywołujemy ją jedynie dla porządku.
Esesmani z pododdziału rozpoznawczego dywizji „Totenkopf” na skraju flandryjskiej drogi / „Waffen-SS Im Westen”, Monachium, 1941 (autor)
Podsumowanie
Gdzieś we Flandrii / „Waffen-SS Im Westen”, Monachium, 1941 (autor)
Ze strategicznego punktu widzenia, sytuacja Aliantów 22 maja, nazajutrz po bitwie, jest katastrofalna. Francuska dywizja piechoty zmotoryzowanej, wsparta batalionem czołgów, próbuje jeszcze nacierać pod Cambrais, lecz na próżno. Niemieckie czołgi są już pod bramami Boulogne, Armia Belgijska znajduje się w pełnym odwrocie, a BEF i 1. Armii Francuskiej pozostaje już tylko rozpaczliwa walka na dwóch frontach, by uratować jeszcze, ile się da.
Choć Niemcy szybko wrócili do równowagi, brytyjskie uderzenie pod Arras miało jednak daleko idące konsekwencje, które odbiją się na dalszym przebiegu tej części kampanii. Od tej pory w umysłach niemieckich sztabowców i wyższych dowódców stale obecna była obawa przed alianckim uderzeniem z północy, lub południa, które mogłoby doprowadzić do odcięcia i w rezultacie do pobicia nadmiernie rozciągniętych sił niemieckich w północnej Francji. W efekcie, dążenie do podciągnięcia pozostającej z tyłu piechoty doprowadziło do spowolnienia marszu niemieckich czołgów, a to z kolei zwiększyło na pewno liczbę alianckich żołnierzy, których udało się ewakuować najpierw z Boulogne i Calais, a następnie z portów i plaż Dunkierki, La Panne i Malo Le Bains.
Bitwa pod Arras jest także omawiana w szkołach oficerskich nie tylko w Wielkiej Brytanii, Francji czy Niemczech. Jej przebieg zawiera bowiem szereg wniosków aktualnych także i na współczesnym polu walki. Pierwszy z nich dotyczy łączności i komunikacji pomiędzy różnymi komponentami nacierających wojsk. O tym, że łączność radiowa w 1st Army Tank Brigade z różnych powodów szwankowała, o czym pisaliśmy tu wielokrotnie, wiedziano już na kilka godzin przed natarciem. Nie uczyniono jednak nic, by zapewnić choćby prowizoryczną łączność z mająca towarzyszyć czołgom piechotą. Do tego również dodać trzeba niewłaściwą strukturę dowodzenia, którą przyjęli Brytyjczycy. Jak przecież widzieliśmy, ani dowódca sił brytyjskich wokół Arras, generał Franklyn, ani tez nominalny dowódca natarcia, generał Martel, z racji swojego oddalenia od decydujących wydarzeń tego dnia, nie mieli właściwie żadnego wpływu na przebieg bitwy. To samo można powiedzieć o teoretycznych dowódcach obydwu atakujących kolumn, którymi mianowano dowódców batalionów piechoty, bo te niemal od samego początku uwikłały się w oczyszczanie terenu i utraciły kontakt z poprzedzającymi je czołgami.
W efekcie, cały ciężar decyzyjny prowadzenia bitwy spoczął na dowódcach obydwu batalionów czołgów, a po ich śmierci na młodszych oficerach, których osobista odwaga nie mogła zastąpić braku koordynacji działań. W jaskrawej sprzeczności stoi tu aktywność Rommla. Można z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że to jego obecność na pierwszej linii przyczyniła się w znacznej mierze do przezwyciężenia wyraźnego po stronie niemieckiej kryzysu bitwy.
I wreszcie na koniec zwrócić należy uwagę na konieczność przeprowadzenia właściwego rozpoznania ugrupowania przeciwnika. To właśnie jego brak spowodował, że uderzenie czterech brytyjskich batalionów trafiło na aż dwie niemieckie dywizje, a kontakt bojowy nawiązany z ich pododdziałami niemal natychmiast po wyruszeniu do natarcia, zdezorganizował plan działań i przesądził o niemożliwości zrealizowania założonego celu.
Bohaterem dnia był na pewno czołg piechoty A11 i A12 „Matilda”. Wóz starszego sierżanta Armita – „Dauntless” z 4tyh RTR – otrzymał aż 36 trafień pociskami różnych kalibrów. Mimo to dotarł aż do samych przedmieść Dunkierki i dopiero wstrząsy na brukowanych ulicach Flandrii spowodowały, że jego wieża pękła dokładnie wzdłuż linii wyznaczonej przez osiem niemieckich pocisków przeciwpancernych…
Wyczerpani żołnierze na pokładzie okrętu ewakuującego ich na Wyspę… Zwracają uwagę dwa detale – pistolet maszynowy Thompson z magazynkiem bębnowym oraz tzw. Trade & Proficiency Badge, czyli oznaka specjalności, stosowana tylko do roku 1941. W tym przypadku oznacza ona specjalność kierowcy / autor