Od początku lata 2022 roku stało się pewne, że wojna na Ukrainie przekształca się z wojny manewrowej w pozycyjną. Żołnierze ukryli się za liniami umocnień, zza których co jakiś czas wyprowadzane są ciosy. Tym samym ciężar walk przejęła artyleria, która generuje ponad 60 proc. strat osobowych każdej ze stron.
Zdjęcie: 37. Samodzielna Brygada Piechoty Morskiej
Od pierwszych dni wojny obie strony doświadczają narastającego niedoboru amunicji wszystkich kalibrów. Obie nie będą mogły go przezwyciężyć bez pomocy sojuszników. Tylko Stany Zjednoczone dostarczyły Ukrainie w 2022 ponad milion sztuk pocisków, drenując swoje zapasy do dna.
Problemem może być zwiększenie produkcji amunicji. Rocznie Pentagon zamawiał 70-140 tys. sztuk pocisków. Taka skala produkcji wystarczyłaby maksymalnie na dwa tygodnie walk! Obecnie Departament Obrony planuje zwiększyć produkcję aż o 500 proc. w ciągu najbliższych dwóch lat. W dodatku Amerykanie planują zainwestować w europejskie fabryki, produkujące amunicję wschodnich kalibrów. W tym przypadku Ukraina w ogromnym stopniu jest zależna od pomocy z zewnątrz. Własne fabryki nie są w stanie produkować odpowiednich ilości.
Podobne problemy mają Rosjanie. Według oficjalnych danych latach 2014-2021 Rosja wyprodukowała około 3,5 miliona pocisków najpopularniejszego kalibru 152 mm. Zważywszy na skalę użycia artylerii, tyle Rosjanie prawdopodobnie zużyli w ciągu pierwszych sześciu miesięcy wojny. Ostatecznie nawet Rosjanie zaczęli kupować amunicję zagranicą, w Korei Północnej i Iranie.
Dlatego tak istotna jest krajowa produkcja amunicji artylerii lufowej i rakietowej, a także pocisków przeciwlotniczych. Niezwykle dobrym krokiem było podpisanie umów na produkcję pocisków do Homarów, Krabów, czy Wisły w Polsce, aby przynajmniej częściowo zaspokoić potrzeby armii. Jest to o tyle ważne, że przy pierwszym zamówieniu na 20 wyrzutni HIMARS zamówiono zaledwie 300 pocisków.
Wojna w okopach
Żołnierze chronią się przed ogniem artylerii w okopach pełnych wody. Front przypomina obrazki spod Verdun w 1916. Ziemia jest przeryta pociskami, życie toczy się pod ziemią, a strefę walk można rozpoznać z daleka po tysiącach kikutów rozerwanych drzew. Niewielu żołnierzy było szkolonych do tego typu działań.
Ukraińcy w 2023 narzekali, że sojusznicy szkolą ich rekrutów, przygotowując do wojny zgodnej z doktryną NATO, a nie z rzeczywistymi potrzebami ukraińskiego frontu. Walki manewrowe są rzadkością, a częściej prowadzone są wypady przez ziemię niczyją do okopów przeciwnika i ich oczyszczanie.
Przy czym ukraińscy żołnierze podkreślają, że w wojnie okopowej kluczowy okazał się łańcuch aprowizacyjny, który jest znacznie lepiej zorganizowany niż u Rosjan. Zachodnie armie dostarczają przede wszystkim posiłki liofilizowane, które po dodaniu płynu i podgrzaniu stanowią pełnowartościowy posiłek. Rosjanie również je stosują, ale traktują bardziej jako formę żelaznej racji, którą należy spożyć dopiero, kiedy logistyka nie dostarczy posiłków gotowanych na zapleczu. Ta u Rosjan zawodzi ze względu na większe skomplikowanie.
Wojna bezzałogowców
Podczas wojny na Ukrainie niezwykle wzrosło użycie bezzałogowców. Zwłaszcza dotyczy to najtańszych cywilnych dronów, które są wykorzystywane bezpośrednio nad frontem. Obecnie najpopularniejszym modelem jest DJI Mavic, który kosztuje nie więcej niż 2000 dolarów.
Stanowi podstawowe narzędzie rozpoznania obrazowego nad linią frontu. To z nich najczęściej pochodzą nagrania publikowane przez ukraińską armię w mediach społecznościowych. Ze względu na spory udźwig wykorzystywane też są do przenoszenia na podwieszeniach nieco zmodyfikowanych pocisków kal. 40 mm z granatników automatycznych.
Wiele tego typu przeróbek zostało wprowadzonych przez cywilną grupę Aerorozwidka, która już w 2019 roku zajęła się dostosowywaniem komercyjnych dronów do zadań militarnych. Modernizacje obejmują przede wszystkim przedłużenie zasięgu i zainstalowanie odpowiedniej optyki, w tym systemów termowizyjnych. Wkrótce po wybuchu pełnoskalowej wojny pojawiły się wyrzutniki drukowane w 3D. To one odpowiadają za zrzuty granatów z oszałamiającą wręcz precyzją.
Tak powszechne wykorzystanie bezzałogowców spowodowało olbrzymie problemy z ukryciem żołnierzy i sprzętu na polu walki. Żołnierze krakowskiej 6. Brygady Powietrznodesantowej od 2015 testowali różne rozwiązania dotyczące pałatek i tarpów. Faktycznie w przypadku osoby, która nie poruszała się, a różnica temperatur pomiędzy nią, a otoczeniem nie była zbyt duża, udawało się całkiem nieźle ukryć nawet na otwartym terenie. Gorzej jeśli różnica temperatur była zbyt duża.
Badania i wdrożenie tego typu rozwiązań, wraz z innym wyposażeniem indywidualnym żołnierza, jak zimowymi kurtkami, czy ochroną balistyczną powinny stać się obecnie priorytetem dla MON. Rozpoznanie obrazowe na najbliższym dystansie, środki zaradcze oraz wyposażenie indywidualne żołnierza było w ostatnich latach zaniedbywane. Pora by to zmienić.
W resorcie został powołany zespół, który ma się zająć doborem oporządzenia indywidualnego żołnierza, które ma być dostosowane do wymogów współczesnego pola walki z wzięciem pod uwagę wniosków wyciągniętych z walk na Ukrainie. Jakie będą efekty zależy przede wszystkim od tego, czy specjaliści przebiją się przez beton.
Komentarze
Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.