Sukcesy Blitzkriegu i taktyki niemieckich wojsk pancernych zmusiły wszystkie liczące się armie świata do próby przedefiniowania metod obrony przeciwpancernej. Dotyczyło to także US Army. Na początku roku 1941 generał George C. Marshall powiedział: Wydaje mi się, że najlepszym sposobem walki ze zmechanizowanym przeciwnikiem będzie utworzenie jednostek wyposażonych w działa na podwoziach samobieżnych, przy czym nacisk kłaść należy na widoczność ze stanowiska celowniczego, ruchliwość, silne uzbrojenie oraz względnie lekkie opancerzenie.
Jeden z eksperymentów – armata 37 mm zamontowana bezpośrednio z tyłu łazika Bantam BRC oraz Willysa MA. To szybkość miała być w tej doktrynie dominującym czynnikiem
Amerykańscy sztabowcy analizowali równocześnie dwa sposoby walki z tym nieznanym dotąd na taką skalę zagrożeniem. Pierwszy z nich zakładał wzmocnienie siły ognia, a więc wzbogacenie tradycyjnego tandemu piechota-artyleria czołgami i wsparciem lotnictwa pola walki. Drugi z kolei zakładał utworzenie obok tradycyjnych rodzajów broni, formacji zorganizowanej specjalnie z myślą o zwalczaniu broni pancernej przeciwnika. Gorącym orędownikiem tej drugiej koncepcji był Lt. Gen. Lesie McNair, w owym czasie Szef Sztabu US Army. Za jego to przyczyną 1 grudnia 1941 roku powołano w Fort Meade, Maryland ośrodek zwany Tank Destroyer Center.
Szczęśliwie, ktoś jednak poszedł po rozum do głowy i osadził armatę 37 mm na podwoziu Dodge’a, wyposażając ją w tarczę, mająca zapewnić iluzoryczną ochronę dla obsługi. Prędkość nadal pozostawała najważniejsza
Według wstępnych założeń zadaniem niszczycieli czołgów było zwalczanie wrogiej broni pancernej, natomiast misją własnych czołgów pozostawało wykorzystywanie wyłomów w liniach obrony nieprzyjaciela i dezorganizacja jego zaplecza.
Koncepcja
O narodzinach idei niszczycieli czołgów przesądziły duże manewry w Luizjanie we wrześniu 1941 roku oraz w Północnej i Południowej Karolinie dwa miesiące później. W tych pierwszych udział wzięły 2. Armia, w skład której wchodziły m.in. dwie dywizje pancerne, a po przeciwnej stronie 3. Armia z mobilnymi jednostkami przeciwpancernymi – czterema batalionami wyposażonymi armaty 37 mm i pięcioma batalionami z armatami 75 mm. Pododdziały przeciwpancerne działać miały ofensywnie. Dzięki dobremu rozpoznaniu, ruchowi i skoncentrowanej sile ognia zniszczyć miały czołgi przeciwnika, zanim te zdołałyby się rozwinąć. O ile jednak w trakcie manewrów luizjańskich większość „ofiar” po stronie czołgów padła łupem organicznej artylerii przeciwpancernej należącej do dywizji piechoty, nie zaś mobilnych niszczycieli czołgów, to już na poligonach Północnej i Południowej Karoliny proporcje te zmieniły się diametralnie na korzyść tych ostatnich. Nastąpiła wówczas konfrontacja „czerwonych” z I. Korpusem Pancernym oraz „niebieskich” z trzema ofensywnymi grupami ppanc. („Tank Attacker”): TA-1, TA-2 oraz TA-3. Wśród nich znajdował się 93. batalion ppanc., wyposażony eksperymentalnie w transportery półgąsienicowe uzbrojone w armaty 75 mm oraz Dodge z armatami 37 mm, czyli 37 mm Gun Motor Carriage M6. Jednostce tej udało się zaskoczyć przeciwnika w postaci 69. Pułku Pancernego o świcie podczas likwidacji nocnego biwaku i przygotowań do rozpoczęcia ruchu. Dowódca pułku uchodzić musiał samolotem łącznikowym… Ogółem, podczas tych sześciodniowych manewrów „czerwoni” stracili 844 czołgi, przy czym obowiązywała zasada, że czołg „zniszczony” wracał do linii po północy dnia następnego. Rezultaty tych teoretycznych zmagań nie pozostawiały więc żadnych wątpliwości.
Prototyp półgąsienicowego niszczyciela czołgów T12 z pierwotnym wzorem tarczy armaty
W międzyczasie, zadecydowano o sformowaniu aż 220 batalionów przeciwpancernych. Po jednym miała otrzymać każda z dywizji, 55 miało być batalionami armijnymi lub korpuśnymi, zaś pozostałe 110 podlegać miało bezpośrednio naczelnemu dowództwu. Wówczas także, po raz pierwszy zastosowano nazwę „batalion niszczycieli czołgów”. Podobno ze względów psychologicznych.
Dla porównania, wersja ostateczna
Z początkiem grudnia zapadła decyzja o podporządkowaniu wszystkich batalionów niszczycieli czołgów naczelnemu dowództwu. Jednak ich rodowód widoczny był w numeracji jednostek. I tak bataliony wywodzące się z dywizji piechoty nosiły numerację „600”, z dywizji pancernych „700”, a z artylerii „800”. Efektem tej rewolucji był fakt, że na szczeblu dywizji nie było już żadnego pododdziału przeciwpancernego. Pozostały jedynie organiczne kompanie ppanc. w pułkach piechoty. Powstał zatem nowy rodzaj broni, który nie dorobił się jeszcze ani doktryny ani nawet dedykowanych pojazdów. Bataliony niszczycieli czołgów miały mniej niż rok czasu by przygotować się do czekającej je ciężkiej próby.
Na seryjnym egzemplarzu GMC M3 75 mm zamontowano eksperymentalnie przeciwlotniczy Browning .50 cal M2HB. Słusznie jednak skonstatowano, że nie będzie dla niego miejsca w akcji. Zdjęcie pochodzi z 4 kwietnia 1942 roku
Pojazd
Sformułowano założenia taktyczno-techniczne niszczyciela czołgów – miał to być wysoce mobilny, silnie uzbrojony gąsienicowy pojazd. Pracy projektowej było jednak mnóstwo, więc stawało się jasne, że upłynie sporo czasu, zanim z założeń projektowych wyłoni się gotowy do walki pojazd.
Fotografia z Aberdeen Proving Ground, która miała ilustrować, jak w pełni wyposażeni żołnierze będą mieścić się w Gun Motor Carriage M3
Jak zwykle w takich sytuacjach, rozpoczęto od próby wykorzystania już istniejącego sprzętu. Rezultatem pierwszego eksperymentu był 75 mm Gun Motor Carriage M3 na podwoziu półgąsienicowym. Na samym początku sięgnięto do magazynów uzbrojenia. Okazało się, że w dostatecznych ilościach występuje jedynie 75 armata M1897A4. W tym samym czasie do produkcji seryjnej wchodziły półgąsienicowe transportery M3. Rzozwiązanie narzucało się samo. Najpierw zatem powstał wóz prototypowy (T12), a następnie szybkie zamówienie na 86 wozów we wrześniu 1941 roku, z których 50 w trybie nagłym przetransportowano na Filipiny, jeszcze pod nazwą T12. Produkcja seryjna 75 mm GMC M3 i M3A1 (na podwoziu transportera M5) to łącznie 2116 egzemplarzy wyprodukowanych pomiędzy lutym 1942 a kwietniem 1943 roku.
Niejako przy okazji, wykorzystując to samo jarzmo, skonstruowano 105 mm haubicę samobieżną T19. Na zdjęciu bateria 59th Armored Field Artillery Battalion, podczas inspekcji w Camp Chaffee, 31 października 1942 roku. Tuż przed wyruszeniem do Afryki Północnej
Jako pierwszy w klasie pojazdów gąsienicowych pojawił się prototyp wozu zbudowanego na podstawie czołgu średniego M3, który pozbawiono wieży i armaty 75 mm w sponsonie, umieszczając w otwartym od góry kadłubie 3-calową przeciwlotniczą armatę M2A2. Całość otrzymała oznaczenie 3 inch Gun Motor Carriage T24. Kolejny prototypowy niszczyciel – T40 – powstał już po Pearl Harbor. Kadłub został przekonstruowany tak, by osadzić jarzmo armaty niżej, obniżając sylwetkę pojazdu i jednocześnie zwiększając kąt ostrzału. Uzbrojenie stanowiła armata 3-calowa armata plot. M1918. W kwietniu 1942 roku wóz został oficjalnie przyjęty do wyposażenia jako 3 inch Gun Motor Carriage M9.
W roli „niszczycieli czołgów” występowały także zwykłe half-tracki z holowaną armatą ppanc. 37 mm. Sidi bou Zid, Tunezja, 14 lutego 1943 roku
Jednak powstały w międzyczasie Tank Destroyer Board, czyli organ zarządzający tym nowym rodzajem uzbrojenia, już wkrótce potem zakwestionował szybkość i mobilność pojazdu, które miały być podstawowymi cechami niszczycieli czołgów. Poza tym okazało się, że dostępnych jest tylko 27 armat M1918, a i to bez gwarancji, że wszystkie zdatne są do użytku. Poza tym w tym samym mniej więcej czasie dobiegały końca testy innego niszczyciela czołgów – M10.
To nie transportery półgąsienicowe miały być jednak zasadniczym komponentem batalionów niszczycieli czołgów. Na zdjęciu widoczny prototyp T40, który otrzymał nawet seryjną nazwę M9. W tekście omawiany jest jego poprzednik – T24. W stosunku do niego, trzycalowa armata w T40, posadowiona jest znacznie niżej. Aberdeen Proving Ground, marzec, 1942 roku
Pojazd ten rozpoczął żywot jako prototyp T35 z kadłubem czołgu M4 Sherman oraz T35E1 o zmienionej konfiguracji pancerza. Mając już doświadczenia z pierwszymi czołgami Sherman, w przypadku niszczyciela czołgów uznano, że najistotniejszą jego cechą – obok uzbrojenia – ma być ruchliwość. To mobilność miała być głównym orężem defensywnym niszczyciela czołgów. Zredukowano zatem znacznie pancerz pojazdu, rekompensując to zwiększeniem stopnia jego nachylenia. Ponadto, wieżę odlewaną zastąpić miała konstrukcja z walcowanych, a następnie spawanych blach pancernych. Brak górnego pancerza wieży także był kompromisem polegającym na zwiększeniu ruchliwości wozu kosztem jego masy. Na wszelki wypadek na kadłubie i na wieży umieszczono zaczepy służące do zamocowania pancerza dodatkowego, gdyby zachodziła taka potrzeba. Nowy pojazd pod nazwą 3 inch Gun Motor Carriage M10 został oficjalnie przyjęty w lipcu 1942 roku. Pierwsze 105 wozów M10 znajdowało się w linii już we wrześniu tego samego roku. Do grudnia następnego roku wyprodukowano łącznie 4993 M10. Do tego dla porządku doliczyć należy 1713 wozów M10A1 na podwoziu Shermana M4A3, które jednak z racji nie występowania na północnoafrykańskim teatrze działań wojennych nie interesują nas w tym wypadku bezpośrednio.
Na tym prototypie zaczynają być już widoczne pochyłe płyty lekkiego pancerza, tak charakterystycznego dla całej serii wozów M10. Ten eksperymentalny pojazd nosił oznaczenie T35E1
3 inch GMC M10 zaczęły stopniowo wypierać w jednostkach frontowych półgąsienicowe M3 począwszy od lutego 1943 roku.
Model wzorcowy najpóźniejszej wersji GMC M10, w tym przypadku to M10A1, wyposażony w przeciwwagi armaty zamontowane z tyłu wieży. Były one otwarte od góry, więc mogły także służyć jako przestrzeń ładunkowa na rzeczy załogi. Według regulaminu, miano tam także przechowywać nakładki na gąsienice
Doktryna i praktyka
Rekapitulując dotychczasowy wywód, niszczyciele czołgów miały być agresywnym środkiem zwalczania broni pancernej przeciwnika. Dzięki swej prędkości, zwrotności i stosunkowo silnemu uzbrojeniu miały same wyszukiwać cele i atakować je zanim rozwiną się do natarcia, czyli działać w myśl zasady „Seek, Strike & Destroy”. Po drugie, bataliony niszczycieli czołgów nie miały być używane w myśl stosowanej przez Brytyjczyków i Niemców w Afryce Północnej taktyce umocnionych punktów oporu, czyli „boksów”, ani tez nie przewidywano ich do użycia w przypadku płytkiej obrony kordonowej. Przewidywano, że bataliony, pojedynczo bądź nawet w większej liczbie, będą znajdować się w rezerwie.
Według słów generała McNair …dotychczasowe sukcesy niemieckiej broni pancernej odnoszone przeciw Francuzom i Brytyjczykom były rezultatem niewystarczającej liczby środków przeciwpancernych, ich niewielkiej sile ognia oraz niewłaściwej organizacji (…) Z pewnością mało uzasadnione jest ekonomicznie wykorzystywanie wartego 35 000 dolarów czołgu do zniszczenia wrogiego czołgu. Do tego samego celu może być użyty specjalny pojazd kosztujący ledwie część tej sumy. A własne czołgi mogą być wtedy w całości wykorzystane do operacji przeciw właściwym dla nich celom… .
Początkowo Tank Destroyer Tactical and Fire Center opracowało dwojaką organizację batalionów niszczycieli czołgów. Przewidywano najpierw utworzenie batalionów lekkich, uzbrojonych w armaty 37 mm, które jednak docelowo miały zostać zastąpione cięższym uzbrojeniem wchodzących w skład zwykłych batalionów. Liczebność batalionu to 35 oficerów oraz 807 podoficerów i szeregowych. Zwiększono ją następnie do 898. Batalion tworzyły trzy kompanie liniowe, każda z jednym plutonem uzbrojonym w armaty 37 mm i dwoma plutonami z 75 mm. W sumie dawało to liczbę 24 samobieżnych armat 75 mm, 12 samobieżnych armat 37 mm oraz dodatkowo 18 samobieżnych dział plot.
Tak przedstawiał się Ordre de Bataille batalionów niszczycieli czołgów, które w listopadzie 1942 roku wylądowały w Afryce Północnej.
W 1942 roku ukazał się druk FM 18-5, czyli Tank Destroyer Field Manual. Uszczegółowiał on wymienione wyżej zasady, dodając jednak, że głównym, o ile nie jedynym celem batalionów miały być nieprzyjacielskie czołgi, z pominięciem innych pojazdów. Podręcznik określał sektor działania batalionowej kompanii rozpoznawczej aż do 25 kilometrów, co miało umożliwić szybsze wykrycie nieprzyjacielskiej broni pancernej. Kładł nacisk na taktykę zasadzki zaskoczenia, wykluczał za to bój spotkaniowy. Zalecał także unikanie wdawania się w dłuższe potyczki z wrogimi czołgami. Jednocześnie wielokrotnie podkreślał mobilność i szybkość jako podstawowe zalety niszczyciela i jego zasadnicze narzędzie obrony. Wynikało z tego wprost przyjęcie zasady działania samowystarczalności batalionu, które miało mu dać możliwość wykonywania niezależnych działań. Bo choć z jednej strony wspominano o współdziałaniu z innymi rodzajami broni, nigdzie nie wyspecyfikowano, na czym miałaby ona polegać i jak ma się do wspominanej niezależności. Podręcznik zawierał też rozdział pod tytułem „Piesza walka przeciwpancerna”, zakładający prowadzenie przez załogi wyeliminowanych niszczycieli oraz inne pododdziały batalionowe działań przeciwko nieprzyjacielskim czołgom, czołówkom naprawczym itp.
Jednak praktyka pokazała coś zupełnie innego.
Niemiecka doktryna dotycząca ruchu wojska pancernych – o czym wiedzieli już Brytyjczycy, a o czym boleśnie mieli przekonać się Amerykanie – zakładała silną osłonę własnych czołgów przez artylerię przeciwpancerną. Czy to na postoju czy podczas manewru. Tym samym pod znakiem zapytania stanęła doktryna niszczycieli czołgów. Każda próba uderzenia na grupę niemieckich czołgów, choćby była nieliczna lub odizolowana, skutkowała straszliwym ogniem dobrze zamaskowanych armat przeciwpancernych.
Niszczycielom czołgów trudno było nawet działać w statycznej obronie, bowiem Niemcy nie atakowali na ślepo i w pośpiechu. Jeden z amerykańskich czołgistów relacjonował: Nacierające niemieckie czołgi zatrzymują się poza naszym zasięgiem i obserwują. Potem dokonują krótkiego i wolnego ruchu w przód, po czym znosu zatrzymują się, pilnie obserwując przedpole. Sprzyja temu dobry niemiecki sprzęt optyczny. Każdy ich ruch jest dokładnie zaplanowany i ma konkretny, jasno określony cel.
Co więcej, Niemcy byli mistrzami w działaniu połączonych rodzajów broni. Podczas gdy doktryna użycia niszczyciela czołgów i jego założenia taktyczno-techniczne predestynowały go do walki jedynie z czołgami, nie zaś z piechotą czy artylerią.
Na to nakładała się dodatkowo niemiecka przewaga jakościowa. Z jednej strony występowały bowiem transportery M3 z 75 mm armatą rodem z 1897 roku, z drugiej Pz. Kpfw. IV i Pz. Kpfw. VI… Uzbrojony w armatę 37 mm M6 na podwoziu Dodge’a, w ogóle wymykał się w tych warunkach jakimkolwiek porównaniom. Pominąwszy brak pancerza, bolesny był brak skuteczności armaty. W przypadku jednego M6 z 601. batalionu zaobserwowano pięć trafień na pancerzu Pz. Kpfw. IV bez widocznych rezultatów.
Pojawienie się w 1943 uzbrojonego w trzycalówkę, umieszczoną na podwoziu czołgowym przywracało złudzenie pozornej równowagi. Nie na długo jednak. Wkrótce okazało się, jak nieprzystawalna do warunków roku 1943 jest doktryna użycia niszczycieli czołgów.
Jednak dowódcy dywizji nie mogli pozwolić by ich bataliony z 36 działami M10 każdy pozostawały bezczynne, bo zasady podręcznika FM 18-5 okazały się nie do zastosowania w zastanych na froncie warunkach taktycznych. I wtedy właśnie rozpoczęto wykorzystywanie batalionów czołgów w sposób drastycznie odmienny od tego, jak wyobrażali sobie to sztabowcy i teoretycy w latach 1941 i 1942…
W działaniach w Algierii, Maroku i Tunezji wzięło udział łącznie siedem batalionów niszczycieli czołgów. Dwa z nich 601. oraz 701., odpowiednio z 1. DP oraz 1. DPanc. działały zaledwie do połowy lutego 1943 roku, a to z tego powodu, że uzbrojone były jeszcze w niszczyciele M3 i M6. Jednak to 701. batalionowi przypadł w udziale debiut bojowy. 22 listopada roku 1942, jego kompania „B” wraz z przydzielonym plutonem rozpoznawczym przybyła po sześciu dniach marszu do Feriany w Tunezji. Tamże podczas postoju, dowódca kompanii otrzymał rozkaz natarcia i zdobycia miasteczka Gafsa – zadanie zupełnie odbiegające od założeń przewidzianych dla użycia niszczycieli czołgów. Co więcej, bez współdziałania piechoty i artylerii. Dowódca przezornie pozostawił swoje M6 w tyle, zbliżając się do celu jedynie z półgąsienicowymi M3. Dwa plutony wozów rozwinęły się, przejechały przez miejscowość, a w pobliskim El-Guettar zgłosiły zniszczenie czterech zaskoczonych niemieckich czołgów bez strat własnych. Następnego dnia kompania wyrzuciła nieprzyjaciela ze Sbeitla, niszcząc 11 czołgów niemieckich i włoskich.
W swoim pierwszym boju kompania „B” 701. batalionu niszczycieli czołgów zgłosiła zniszczenie 15 czołgów i wzięcie 400 jeńców. Historia boju dotarła do instruktorów z Camp Hood w USA, którzy relacjonowali ja swoim kursantom. Dodawali jednak: Jednak nie łudźcie się, że jeżeli użyjecie swoich niszczycieli czołgów w taki sposób, kiedykolwiek jeszcze zakończy się to sukcesem…
Źródła zdjęć: Library of Congress, archiwum autora.
Komentarze
Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.