Wstęp
Oficerowie pułku ułanów w 1932 roku, fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe (NAC), Narcyz Witczak-Witaczyński, domena publiczna
Napisawszy artykuł na temat kawalerii polskiej, nie mogę nie opowiedzieć choć trochę o formacji, która zastąpiła jeźdźców w roli wojsk szybkich, przeznaczonych do prowadzenia walki w oparciu o taktykę manewrową. Niniejszy artykuł poświęcam wyłącznie broni pancernej, a właściwie czołgom, które były używane przez najszerzej pojęte wojska polskie. Najszerzej pojęte, czyli te które powstały poza granicami (nieistniejącego) państwa, oraz te, które zostały sformowane po listopadzie 1918 roku. Samą genezę broni pancernej skracam do koniecznego minimum, gdyż jest to materiał na zupełnie osobny artykuł. Porozmawiamy zatem – w porządku chronologicznym – o konstrukcjach rodzimych oraz o modelach czołgów, które były dostarczane wojskom polskim podczas I i II wojny światowej przez sojuszników. I nie zamierzam przynudzać detalami organizacyjnymi wojsk pancernych. Tych, których to interesuje, zapraszam do bibliografii, tak samo jak po więcej szczegółów. Oczywiście, jak w każdym materiale popularnonaukowym, spodziewajcie się skrótów myślowych.
Czołg – wynalazek z potrzeby
Skutki masowego użycia artylerii podczas I WŚ, Francja, „las” Chateau, 1917. Fot. Internet, domena publiczna
To wcale nie jest tak, że nagle z nicości wyłonili się Fuller i Guderian, za nimi Manstein i Rommel i ni stąd, ni zowąd sformowano dywizje pancerne, które runęły stalową burzą przez Europę. Wizja Blitzkriegu, a w nim masowego użycia broni pancernej, rodziła się powoli i w ciężkich bólach, począwszy od jednego z największych impasów militarnych w historii świata, jakim było zamrożenie frontów podczas I wojny światowej. Pomiędzy 1915 a 1917 rokiem żadna z walczących armii nie dysponowała siłą uderzeniową zdolną do decydującego przełamania linii frontu. Koncepcja bitwy materiałowej okazała się zbyt wyczerpująca i krwawa dla wszystkich. Siła artylerii i karabinów maszynowych była straszliwa. Żołnierze wychodzący z okopów na ziemię niczyją z trudem tylko mogli przeć do przodu poprzez setki metrów błota i splątanych zasieków, stanowiąc łatwy cel dla ukrytych przeciwników. Broń gazowa nie zdała egzaminu. Potrzebne było coś nowego, odporniejszego.
Czołgi – trudne początki
Osłona osobista dla żołnierza z czasów I WŚ, w której miał czołgać się przez ziemię niczyją. Pomysł ten nie sprawdził się. Fot. Musee de l’Armee, domena publiczna
Dość prędko stało się jasne, że żołnierz potrzebuje pancerza, który osłoni go przed kulami. Oczywiście powrót do zbroi płytowej był niemożliwy. Nikt nie uniósłby na sobie pancerza tak grubego, aby uchronił przed ostrzałem z nowoczesnej broni. Pierwszym pomysłem była indywidualna osłona na kółkach, w której żołnierz miał pełznąć na kolanach przed siebie. Koncepcja nie sprawdziła się z powodu trudności terenowych i szybko została zarzucona. Na pomoc przyszła motoryzacja i koncepcja już wcześniej wykorzystywana w rolnictwie – pojazd z silnikiem spalinowym na trakcji gąsienicowej. Pierwotnie był to po prostu ciągnik rolniczy, potem dodano pancerz. Pierwszymi, którzy zrealizowali ten pomysł, byli Brytyjczycy. Tak powstał Little Willie a potem Mark I. Pionierskie konstrukcje były prymitywne, wadliwe, powolne, nie miały wentylacji, wiozły zapas paliwa na jakieś 30 km jazdy i nikt ich nie lubił. W dodatku początkowo były używane wyłącznie w małych grupach jako pojazdy wspierające piechotę, to znaczy służące torowaniu drogi przez zasieki oraz zapewnieniu choćby namiastki osłony, a sporadycznie także strzelające. Sceptyków było oczywiście więcej niż entuzjastów nowej broni, ale rozwój nastąpił dość prędko. W tym pierwszym okresie, od pierwszego użycia czołgów na polu walki w 1916 roku do roku 1918, w ich konstrukcji przodowali Brytyjczycy i Francuzi. I tu na chwileczkę się zatrzymamy…
Brytyjski czołg Mark I, pierwszy operacyjny i użyty w boju czołg świata. Chrzest ogniowy przeszedł w 1916 roku. Fot. Biblioteka Kongresu USA, domena publiczna
Polska podczas I wojny światowej
Roman Dmowski i Józef Piłsudski, przywódcy przeciwnych sobie stronnictw politycznych, opierali sprawę niepodległości Polski na odmiennych sojuszach. Fot. Biblioteka Kongresu USA, domena publiczna
Oczywiście Polska jako byt polityczny nie istniała. Polacy walczyli w trzech różnych armiach, często przeciwko sobie. Kiedy jednak zwaśnione frakcje polityczne w końcu dogadały się ze sobą i stanęło na tym, że „biało-czerwoni” będą walczyć pod egidą Ententy, we Francji (jak i w innych krajach) zaczęto formować Armię Polską. Tak, to oczywiście straszliwy skrót myślowy, ale na pełne objaśnienia nie ma tu miejsca. W końcu zamierzamy mówić o czołgach, a nie o polityce, prawda?
Godło czołgów polskich z 1919 roku. Fot. Przepis Ubioru Polowego Wojsk Polskich, Warszawa 1919, lic. CC BY-SA 4.0
Częścią owej sformowanej we Francji, tak zwanej Błękitnej Armii był 1 pułk czołgów (fr. 1e Régiment de Chars Blindé Polonais), działający jako samodzielna jednostka. Tu właśnie zaczyna się historia polskich wojsk pancernych. Od okrytego złą sławą czołgu Renault FT-17. Błękitna Armia miała ich 120, a do czerwca 1919 roku przetransportowano je do Polski, co sprawiło, że świeżo po odzyskaniu niepodległości byliśmy czwartą na świecie siłę pancerną.
Mały „Francuz”
Renault FT-17 w Musee des Blindes we Francji. Fot. Internet, lic. CC BY-SA 2.5
Nie najlepsza opinia, jaką cieszą się czołgi Renault FT, jest powodowana głównie porównywaniem go ze znacznie cięższymi brytyjskimi konstrukcjami z serii Mark oraz późniejszymi wozami. I wcale nie jest to słuszne. Renault FT został wyprodukowany z założenia jako lekki czołg wspierający piechotę. Ważył niecałe 7 ton, dzięki czemu nieźle poruszał się w trudnym, zrytym pociskami terenie. Aby lepiej pokonywał głębokie i szerokie okopy, montowano mu „ogon” – specjalną konstrukcję podtrzymującą. Był czołgiem, który wyznaczył standard konstrukcyjny obowiązujący do dzisiaj – podział na przedziały załogi, bojowy i napędu. W latach 1917-1919 wyprodukowano około 3700 egzemplarzy, co świadczy o łatwości produkcji, skoro zarówno konstrukcja, jak i technologia były nowe. Nie był przeznaczony do przełamywania linii obronnych, a jedynie do wspierania piechurów, w czym sprawdził się dobrze. FT stanowił udaną odpowiedź na zapotrzebowanie francuskiej doktryny, dalekiej od szukania rozwiązania w masie wojsk pancernych. To Brytyjczykom były potrzebne „potworki” z rodzaju Mark II lub Mark III, gdyż to właśnie w Anglii powstała idea użycia nowej broni w decydującej roli. Dodajmy do tego, że „Renówki” swój łabędzi śpiew miały jeszcze w początkach II wojny światowej. To też spowodowało złą opinię o nich, gdyż wtedy (po 20 latach od zakończenia produkcji) były to już wozy kompletnie przestarzałe, nie mające szans w starciu z nowoczesnymi konstrukcjami. Zanim to jednak nastąpiło, m.in. Włosi i Sowieci oparli na nim swoje pierwsze wozy pancerne. Trzeba przyznać, że jak na konstrukcję powstałą z potrzeby chwili, trzymał się bardzo długo. Używało go 20 krajów na świecie, w tym USA, Brazylia czy Japonia.
Schemat budowy i rozmieszczenia załogi wewnątrz FT-17. Fot. Internet, domena publiczna
Renault FT – dane techniczne
Uzbrojenie: armata 37 mm lub karabin maszynowy 8 mm lub karabin maszynowy 7,92 mm
Pancerz: płyty walcowane, 6-22 mm
Załoga: 2 osoby
Wymiary: długość – 4,1 m; szerokość – 1,74 m; wysokość – 2,37 m. Po zamocowaniu „ogona” długość pojazdu wzrastała do 5 metrów
Prędkość: 7,7 km/h na drodze, 6 km/h w terenie
Masa: 6,89 tony wersja z działem, 6,5 tony wersja z karabinem
Zasięg: 35 km.
FT-17 w Wojsku Polskim
Czołgi FT-17 w transporcie kolejowym do Polski. Fot. NAC, domena publiczna
1 pułk czołgów był zorganizowany w 3 bataliony po 2 kompanie każdy. Kompania składała się z trzech plutonów po 5 czołgów, posiadała też maszyny zapasowe. Wozów było – jak pisaliśmy powyżej – 120, w tym 48 uzbrojonych w karabiny maszynowe i 72 z armatami. W pułku były też inne pojazdy. W takiej organizacji czołgi te wzięły udział w walkach podczas wojny polsko-bolszewickiej. Uczestniczyły np. w bitwie pod Bobrujskiem (28 VIII – 3 IX 1919), gdzie całkowicie zaskoczyły przeciwnika. Oczywiście używane były zgodnie z przeznaczeniem modelu FT, czyli w plutonach i kompaniach, jako wsparcie dla działań piechoty.
„Renówki” 1 pułku czołgów we Lwowie w 1919 roku. Fot. Imperial War Museum, domena publiczna
Najliczniej wystąpiły podczas bitwy warszawskiej, kiedy to w grupie pancernej mjr. Mieczysława Nowickiego wraz z dywizjonem samochodów pancernych i pociągami pancernymi zdobywały Mińsk Mazowiecki. Bardzo interesujące były też działania pancerniaków pod Łomżą (3 VIII 1920) i Radzyminem (15 VIII 1920), gdzie polscy czołgiści działając w plutonach zdołali poważnie wpłynąć na wynik walki. Radzymin czołgi zdołały zdobyć, ale utraciwszy osłonę piechoty nie mogły go utrzymać, więc po wycofaniu się i dokonaniu szybkich napraw uderzyły ponownie, tym razem zajmując już miejscowość na stałe. Po wojnie bolszewickiej „Renówki” nie były używane bojowo aż do 1939 roku. Spełniały funkcje szkoleniowe. Podczas kampanii wrześniowej określane były już mianem „czołgów lekkich, wolnobieżnych” i właściwie nie miały większego znaczenia bojowego. Zgrupowane w 3 kompaniach (111, 112 i 113 kompania Lekkich Czołgów Wolnobieżnych, 15 czołgów, 7 samochodów, 7 motocykli; należały do odwodu Wodza Naczelnego), brały udział w walkach obronnych, np. Twierdzy Brześć. Większość została zniszczona przez niemieckie wojska pancerne, część wozów zniszczyły własne załogi.
Czołgi FT-17 zniszczone podczas obrony Twierdzy Brzeskiej, wrzesień 1939. Fot. Bundesarchiv, lic. CC BY-SA 3.0 de
Tak zakończyła się służba Renault FT-17 w Wojsku Polskim. Pozostaje nam wspomnienie pierwszego formalnego oddziału wojsk pancernych oraz zwieziony w 2012 roku do Polski z Afganistanu czołg identyczny z tymi, które walczyły w wojnie polsko-bolszewickiej. Można go oglądać w Muzeum Polskiej Techniki Wojskowej w Warszawie.
Z braku czołgu…
Inżynier Tadeusz Tański ze skonstruowanym przez siebie samochodem pancernym Ford FT-B. Fot. Przegląd Samochodowy i Motocyklowy. 1928, nr 11, domena publiczna
… dobry i samochód pancerny. To temat na inny artykuł, ponieważ tych trochę służyło w Wojsku Polskim, ale trzeba o nich choćby wspomnieć. Produkowano je w niewielkich ilościach już podczas I wojny światowej. Pierwszymi egzemplarzami w służbie WP były wozy zdobyczne – np. rosyjski Garford-Putiłow – oraz konstrukcje francuskie. Powstawały też konstrukcje improwizowane, takie jak Tank Piłsudskiego we Lwowie albo Korfanty na Śląsku. W latach 20., z potrzeby chwili, powstał polski samochód pancerny na podwoziu osobowego Forda-T: Ford-FT-B.
Tank Piłsudskiego, czyli zaimprowizowany samochód pancerny, który brał udział w walkach o Lwów w 1918 roku. Zbudowany na podwoziu od nieznanego samochodu ciężarowego. Fot. pbc.rzeszow.pl, domena publiczna
Potem na francuskich podwoziach Citroen-Kegresse zbudowano półgąsienicowe samochody wz. 28, a następnie Ursus wz. 29. Ostatecznie „dwudziestki ósemki” zostały gruntownie przebudowane i powstał kołowy wz. 34, który stał się podstawowym samochodem pancernym WP. Nie będę rozwijał tematu teraz, trzeba tylko zaznaczyć, że samochody, jako pojazdy kołowe o mniejszych silnikach, mają znacznie słabsze właściwości trakcyjne w terenie i (z drobnymi wyjątkami) są słabiej uzbrojone od czołgów. Również ich pancerz nie pozwala na podjęcie równorzędnej walki z czołgiem.
Podstawowy polski samochód pancerny wz. 34 z karabinem maszynowym Hotchkiss. Produkowany w latach 1934-38. Fot. Miesięcznik „Modelarz” nr 10/1989, str. 29, domena publiczna
Przed 1930 rokiem te pojazdy należały do jednostek kawalerii, później dopiero – wraz z czołgami wydzielonymi z piechoty oraz pociągami pancernymi – utworzyły jednolicie dowodzoną broń pancerną. Skoro już dokonaliśmy króciutkiego uzupełnienia, wracamy do czołgów.
Po Francuzie – Anglik
Czołg Vickers E w wersji dwuwieżowej z zamontowanymi dodatkowymi wlotami powietrza. Fot. W. Pikiel, NAC, domena publicza
Dekady po I wojnie światowej, odznaczały się – między innymi – szybkim rozwojem przemysłu motoryzacyjnego. To oczywiście zaważyło na budowie czołgów, których przydatność na polu walki została już udowodniona. Może nikt jeszcze wtedy nie zachłysnął się bronią pancerną, ale konstruktorzy pobudzeni do działania sukcesem nowej broni starali się stworzyć coś nowego, coś lepszego od poprzedników. W tej sytuacji trzeźwo myślący sztab polski szybko doszedł do wniosku, że Renault-FT, o ile był dobry w roku 1918 czy 1920, już pięć lat później stał się przestarzały. Rozpoczęto poszukiwania nowej konstrukcji. Czy można by wyprodukować coś na własny rachunek? Z pewnością tak, ale nikt w Polsce nie miał doświadczenia, a przemysł tak naprawdę dopiero stawał na nogi. Chęci były, gorzej ze środkami. Potrzebny był też zastrzyk pomysłów i technologii. W tej sytuacji już od 1925 roku rozglądano się uważnie za jakimś nowym sprzętem. Początkowo wybór padł na angielską firmę Vickers, ale po pewnych komplikacjach zakupiono do testów Renault NC. Próby okazały się tak rozczarowujące, że pomimo wcześniejszych kłopotów znów zwrócono uwagę na Vickersa, który tymczasem skonstruował model Mark E. Co prawda ten lekki pojazd nie został przyjęty przez armię brytyjską, ale za to konstruktorzy otrzymali zezwolenie władz na eksport. Nie był bardzo drogi, natomiast chwilowo wystarczający i – co najważniejsze – udało się uzyskać licencję na samodzielną produkcję. W 1930 roku przetestowano wóz w Polsce, w 1931 podpisano umowę kupna 38 egzemplarzy wraz z licencją, a od 1932 do 1933 czołgi dotarły do Polski. Vickersy E zakupiło jeszcze 8 innych krajów.
Angielski, lekki, z potencjałem
Vickers bez żadnych modyfikacji. Fot. Internet, domena publiczna
Osobiście odnoszę wrażenie, że w tej transakcji przeprowadzonej z brytyjską firmą najważniejszym czynnikiem były nie same czołgi, ale licencja. Zaraz objaśnię dlaczego, najpierw parę słów o samym wozie. W jego projektowaniu wziął udział duet John Carden – Vivian Loyd, znany z takich przebojów jak tankietka Vickers Carden-Loyd Mk IV, Light Tank Mk VI albo słynny „Bren Carrier”. Jeszcze się spotkamy z tymi panami. Zespół, do którego należeli, zbudował maszynę ważącą 7350 kg z zapasem amunicji i napędzaną 92-konnym silnikiem benzynowym. Jednostka napędowa dawała mu możliwość rozwinięcia na drodze prędkości 35 km/h. Pancerz pojazd miał słaby: 5-13 mm płyty nitowanej. Był produkowany w wersji dwuwieżowej oznaczonej A lub jednowieżowej oznaczonej B. W pierwszym przypadku przewoził 2 karabiny maszynowe 7,7 mm zamocowane na osobnych wieżach, w drugim armatę 47 mm i karabin maszynowy 7,7 mm. Załogę pojazdu stanowiło trzech żołnierzy. Czołg był lekki, dość zwinny, brodzić mógł na 90 cm. Radził sobie w terenie całkiem dobrze, miał też silną armatę,(jak na swoją klasę) bardzo dobre zawieszenie i pewną nowinkę: w wersji jednowieżowej km był sprzężony z działem, zatem można było celować z obu broni tymi samymi przyrządami. Czy miał wady? A pewnie, i to całkiem poważne.
Jednowieżowa wersja Vickersa. Wozy w kolumnie marszowej podczas wyjazdu na manewry w 1939 roku. Fot. NAC, domena publiczna
Przedział bojowy został zaprojektowany racjonalnie, ale był ciasny. Pancerz nie należał do takich, na których można polegać w każdej sytuacji. Karabin 12,7 mm przebijał go z dystansu pół kilometra. W dodatku silnik bardzo łatwo się przegrzewał. Właśnie z powodu tych wad oraz niewielkiej ilości zakupionych pojazdów (38 sztuk plus 22 wieże do wersji B) uważam, że dla polskiego dowództwa najważniejsza była licencja, która dała polskim konstruktorom dobre podstawy do działania na własną rękę. Najbardziej udane w tej konstrukcji okazało się zawieszenie. ZSRR oparł na nim swój T-26, którego wyprodukowano 12000 egzemplarzy! W Polsce trochę go przezbrajano, szczególnie wersję dwuwieżową. Na jednej z nich montowano francuskie działko przeciwpancerne 37 mm wz. SA albo karabin maszynowy 13,2 mm. Było jeszcze kilka przetasowań i ostatecznie „dwuwieżówki” bez działa ruszały do boju z dwoma karabinami 7,92 mm. Charakterystyczne dla polskich Vickersów były też dodatkowe wloty powietrza, które wspomagały chłodzenie silnika.
Vickers E w służbie polskiej
Vickersy typu B (z przodu) oraz A (z tyłu) podczas defilady na Polu Mokotowskim, 1935. Fot. NAC, domena publiczna
Wszystkie zakupione wozy tego typu wzięły udział w kampanii wrześniowej. Niestety, były dość mocno zużyte z powodu wcześniejszego używania do szkoleń. Walczyły w 121. Kompanii Czołgów Lekkich w składzie 10 Brygady Kawalerii oraz 12. Kompanii Czołgów Lekkich w składzie Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej.
Vickersy widziane od tyłu podczas defilady. Na pierwszym planie pojazd jednowieżowy, dalej dwuwieżowe. Fot. NAC, domena publiczna
10 Brygada Kawalerii była w ogniu od 1 września. 121. Kompania walczyła w Beskidzie Sądeckim, prowadząc działania opóźniające. Były to jedyne czołgi Brygady, która poza nimi posiadała jeszcze tankietki. Przeciwnikiem były dwie niemieckiego dywizje pancerne oraz dywizja górska. Pomimo strat, załogi Vickersów dzielnie się trzymały, przynajmniej dopóki starczyło paliwa. 8 września kompania oddzieliła się od głównych sił właśnie z powodu braku materiałów pędnych. Czołgi broniły jeszcze Kolbuszowej 9 września, a potem starały się sforsować rzekę Tanew.
12. Kompania weszła do walki dopiero 13 września. Brygada Pancerno-Motorowa broniła Wisły na odcinku od Dęblina do Solca. Czołgi wraz ze strzelcami konnymi wykonały kontruderzenie w kierunku Annopola, zmuszając chwilowo Niemców do wycofania się. Pomimo powodzenia, natarcie zostało powstrzymane rozkazem dowódcy i rozpoczął się odwrót brygady wraz z Armią Lublin w kierunku Lwowa. Po drodze Vickersy staczały potyczki. W końcu wzięły udział w tak zwanej pierwszej bitwie pod Tomaszowem Lubelskim. Był to największy podczas wojny obronnej bój polskich jednostek pancernych. Wzięło w nim udział 80 różnych czołgów. Dowództwo polskie dążyło do wyrwania się z okrążenia na południowy wschód. Jednostki pancerne wykonały uderzenie na Tomaszów, które odniosło sukces. Brak zaopatrzenia i ogólna przewaga sił niemieckich zmusiły je do opuszczenia miasta. Podczas tego boju zostały zniszczone ostatnie Vickersy.
Z braku czołgu (ponownie)…
Brytyjska tankietka Carden-Loyd Mk VI holująca haubicę. Ten pojazd stał się pierwowzorem dla polskich modeli. Fot. Imperial War Museum, domena publiczna
… dobra i tankietka. Dość długo się zastanawiałem, czy uwzględniać tutaj ten typ wozów. Ostatecznie przeważył fakt, że przez dowództwo polskie tankietki określane były mianem czołgów rozpoznawczych. Nic dziwnego. Pojazd w końcu gąsienicowy, opancerzony, przewożący własne uzbrojenie. Przy tym lekki, relatywnie szybki i niewielki, łatwy do ukrycia. Do tego polskie wozy miały nawet wieżę. Skąd pomysł? No cóż, jak już wspomniałem, ze środkami materialnymi w WP było krucho, a dowództwo widziało zapotrzebowanie na broń pancerną. W 1928 roku, po serii prób z różnymi modelami, wzmiankowany wcześniej brytyjski duet konstruktorów John Carden i Vivian Loyd zbudowali swój model Mk VI. Był to pojazd gąsienicowy (podkreślam ten fakt, ponieważ wcześniejsze modele Cardena-Loyda miały trakcję kołową), dwuosobowy, uzbrojony w karabin maszynowy 7,7 mm. Miał 122 cm wysokości, dwa i pół metra długości, ważył z zapasem amunicji 1400 kg, a 20-konny silnik dawał mu możliwość rozwinięcia prędkości 45 km/h. Jak na tamte czasy było to sporo. Pancerz miał tylko z przodu, a kadłub wozu był otwarty. Później dopiero dodano osłony głów kierowcy i strzelca. Brytyjczycy używali tego wozu w wielu funkcjach: jako transporter km-u, moździerz, ciągnik artyleryjski, a także do stawiania zasłony dymnej. Pojazd ten zakupiło w sumie 17 krajów, z czego 2 zdecydowały się na licencję, a 5 zbudowało własne konstrukcje oparte na Mk VI – wśród nich także Polska.
Tankietki nad Wisłą
Tankietka TK-3. Fot. seria „Typy Broni i Uzbrojenia”, domena publiczna
Po wypróbowaniu brytyjskiego Mk VI (zakupiono w sumie 11 egzemplarzy), przystąpiono do pracy nad własnym pojazdem tego typu. Powstały prototypy TK-1 i TK-2 z różnymi jednostkami napędowymi i otwartym kadłubem. Różniły się od siebie również innymi rozwiązaniami. Wykonano serię prób doświadczalnych i ostatecznie uzgodniono wymogi dla kolejnego prototypu. W 1931 roku nowy pojazd został przyjęty na uzbrojenie jako TK-3. W stosunku do wcześniejszych wersji poprawiono mocowanie uzbrojenia (km wz. 25 kal. 7,9 mm), układ kierowania, zdecydowano się na napęd przedni zasilany 40-konnym silnikiem oraz zamknięty kadłub. Wóz ważył 2430 kg, wysoki był na 1,32 metra, a długi na ponad 2,5 metra. Opancerzony płytami walcowanymi o grubości 3-8 mm, mógł rozwinąć prędkość 46 km/h. Można powiedzieć, że polscy konstruktorzy wzięli wzór z Mk VI i zbudowali coś mocniejszego. Pancerz tego pojazdu nie zapewniał co prawda osłony przed ostrzałem z karabinów maszynowych, ale za to trafienie go z działa albo moździerza było niemal niemożliwe, a odłamki nie stanowiły zagrożenia dla załogi. Trudno było cokolwiek z wnętrza wypatrzeć, gdyż tankietka miała tylko wąskie szczeliny obserwacyjne. Pod ostrzałem albo w wysokiej roślinności sprawiało to dużo problemu. Za to TK-3 bez trudu radziła sobie w młodnikach, dobrze brodziła, mogła pokonać wzniesienia o nachyleniu do 42 stopni i sprawnie niszczyła zasieki. Była dokładnie tym, czym być miała: małym, tanim, zwinnym, „prawie-że-czołgiem”. Skoro koncept się sprawdził, zbudowano kilka próbnych odmian. Część TK-3 przezbrojono na działko 20 mm, czyli – wedle nomenklatury ówczesnej – najcięższy karabin maszynowy (nkm). Zbudowano po jednej TKD (działo samobieżne 47 mm) oraz TKW (tankietka z obrotową wieżą). A potem powstała gruntownie przebudowana wersja.
Podejście drugie (czwarte)
Tankietka TKS, czyli przekonstruowana wersja TK-3, uzbrojona w km Hotchkiss 7,92 mm. Fot. seria „Typy Broni i Uzbrojenia”, domena publiczna
Tankietek TK-3 wybudowano około 300 sztuk, a konstrukcja sprawdziła się tak dobrze, że postanowiono ją rozwijać. Zajął się tym zespół Biura Studiów Państwowych Zakładów Inżynierii pod kierunkiem inż. Edwarda Habicha. Zmian nastąpiło dużo. Przebudowano przód kadłuba, elektrykę, układ jezdny, zmieniono silnik, poprawiono opancerzenie, dodano peryskop… Pojazd bardzo nieznacznie się powiększył, dosłownie o kilka centymetrów, „utył” ostatecznie o 200 kg i otrzymał pancerz do 10 mm grubości. Uzbrojony był nadal w ten sam karabin maszynowy 7,92 mm, nie zmieniła się też rozwijana prędkość, za to poprawiły się nieco właściwości jezdne w terenie dzięki zmniejszeniu nacisku jednostkowego. Nową wersję oznaczono TKS. W 1934 roku w fabryce Ursusa ruszyła produkcja i trwała do 1936. Na przełomie 1938 i 1939 roku uznano, że czołgi rozpoznawcze można przezbroić na działka 20 mm, czyli najcięższe karabiny maszynowe wz. 38 FK-A. To też był dobry pomysł. Wz. 38 to był naprawdę niezły karabin, który z 400 metrów mógł „dobrać się” nawet do Panzera IV. No dobra, może nie z przodu, ale zawsze. Jednak już PzKpfw I, PzKpfw II albo PzKpfw 35(t) były bardzo narażone na ogień tego karabinu, a razem stanowiły większość niemieckich wozów podczas kampanii wrześniowej. Do tego TKS był szybszy i mniejszy, zatem trudniejszy do trafienia.
Tankietki podczas defilady na Polu Mokotowskim. Fot. NAC, domena publiczna
Inaczej mówiąc, polscy konstruktorzy w sytuacji zmuszającej do improwizowania zdołali zbudować wóz, który w odpowiedniej liczbie i wsparty artylerią przeciwpancerną mógłby realnie przeciwstawić się większości niemieckich sił pancernych – i to pomimo faktu, że nie do tego został przeznaczony. Oczywiście konstrukcję TKS wykorzystano dalej, na jej podstawie budując np. ciągnik artyleryjski C2P, równocześnie nadal prowadzono badania nad możliwością wykorzystania podwozia jako bazy dla działa samobieżnego. W momencie wybuchu wojny WP posiadało 300 tankietek TK-3 i 274 TKS, w tym część uzbrojoną w nkm wz. 38.
TK-3 i TKS na linii ognia
Oryginalna tankietka TKS odrestaurowana w zakładach Ursus. Fot. wp.mil.pl, domena publiczna
Właściwie gdybym miał opisać boje tankietek podczas kampanii wrześniowej, opisywałbym szlak bojowy większości polskich oddziałów pancernych i motorowych. Ordre de Bataille przewidywało 40 oddziałów, w tym 3 bataliony i 7 kompanii czołgów, a oprócz tego 11 dywizjonów pancerno-motorowych wyposażonych w tankietki i samochody pancerne (w składzie brygad kawalerii) oraz 17 samodzielnych kompanii i 2 szwadrony czołgów rozpoznawczych na tankietkach (w składzie dywizji piechoty). 30 z 40 oddziałów (75%) miało TK-3 lub TKS jako główne wyposażenie. Wynika z tego, że pytanie „jak sprawiły się tankietki?” jest niemal jednoznaczne z pytaniem o polskie siły pancerno-motorowe. Dopóki miały paliwo i amunicję, walczyły dzielnie. Rozproszone pomiędzy różnymi jednostkami nie mogły naprawdę skutecznie przeciwstawić się masie wojsk pancernych. Zresztą, nie po to je budowano.
TK-3 uzbrojona w nkm 20 mm. Fot. seria „Typy Broni i Uzbrojenia”, domena publiczna
Tankietki były przede wszystkim wozami rozpoznawczymi i miały za zadanie wspierać ogniem piechotę i kawalerię, prowadzić działania opóźniające, dawać ubezpieczenie. Tymczasem ich szlak bojowy zaznaczył się dziesiątkami małych walk, siłą rzeczy nieraz prowadzonych przeciwko jednostkom pancernym przeciwnika, w których bywały traktowane jako główna siła uderzeniowa. Może mały, ale czołg. Wielokrotnie brały udział w kontratakach czy odtwarzaniu pozycji obronnych. Taką sytuację spod Łańcuta wspominał gen. Franciszek Skibiński, opisując zniszczenie trzech niemieckich czołgów ogniem nkm-ów tankietek 101 SKCzR. Oprócz tego wozy wykonywały przewidziane dla nich zadania. Czy sprawiły to umiejętności i waleczność załóg, czy sama jakość sprzętu – TK-3 i TKS-y okazały się lepsze, niż się po nich spodziewano. Oczywiście, wiele wozów stracono, w tym część zniszczonych przez własne załogi.
Tankietki polskie internowane na Węgrzech. Fot. Berko Pal, lic. CC BY-SA 3.0
Dla podkreślenia, jak ważną rolę odegrały te maszyny, warto dodać, że TKS-em uzbrojonym w działko 20 mm dowodził plut. pdchor. Edmund Roman Orlik, uznawany za pierwszego polskiego asa pancernego. Podczas kampanii wrześniowej miał zniszczyć 13 czołgów niemieckich. Później walczył w AK, a po wojnie został architektem. Polskich tankietek – oczywiście zdobycznych – używał też Wehrmacht (między innymi w akcjach przeciwko partyzantom) oraz armia węgierska.
Jeszcze jeden Francuz
Czołgi Renault R-35 (właść. Char légere model 1935R) podczas manewrów w Alpach. Fot. NAC, domena publiczna
W 1938 roku dowództwo polskie dostrzegało potrzebę posiadania większej ilości czołgów, choćby lekkich. Słusznie spodziewano się, że tankietki jednak nie będą w stanie zastąpić cięższych pojazdów o mocniejszym pancerzu, uzbrojonych w działo. Zaczęto więc rozglądać się za jakimś nowym wozem, a jako że Polska miała kredyty na zakup uzbrojenia przyznane przez Francję, skupiono się na konstrukcjach potomków Gallów. Szybko zainteresowano się modelem R-35 i dwa lub trzy egzemplarze przewieziono do Polski na testy. Był to dwuosobowy czołg o masie bojowej 10,4 ton, długości 4 m, szerokości 1,8 m i wysokości 2,1 m. Uzbrojony był w armatę krótkolufową 37 mm i karabin maszynowy 7,5 mm, który niestety był po prostu czołgową wersją rkm-u Mle 24, czyli jednego z najgorszych karabinów maszynowych całej II WŚ. Silnik tego wozu miał moc 82 koni mechanicznych, co dawało mu możliwość rozwinięcia prędkości 23 km/h. Tak, TKS był niemal dwa razy szybszy. Paliwo R-35 pożerał jak smok. 150-litrowy zbiornik w terenie wystarczał na 80 km jazdy. W układzie jezdnym niemal wszystkie elementy gumowe po prostu odparzały się i przestawały poprawnie funkcjonować. Silnik Renault 447 może sam w sobie nie był zły, ale kiedy przychodziło mu uciągnąć 10 ton żelastwa, po prostu się przegrzewał. Armata Puteaux SA 18 pamiętała jeszcze czasy I WŚ. Nadawała pociskowi zbyt małą prędkość wylotową, aby mógł być rzeczywiście skuteczny w przebijaniu pancerzy. A amunicja burząca była zbyt lekka, żeby niszczyć fortyfikacje. Strona polska zgłosiła postulat przezbrojenia czołgu na nowocześniejszą armatę, ale uniemożliwiła to konstrukcja. Dobrze, że ta armata była łatwa w obsłudze i niezawodna. Do tego wszystkiego dochodziła jeszcze kwestia jednoosobowej wieży czołgu, w której zasiadał jego dowódca. Pełnił on jednocześnie funkcję ładowniczego i celowniczego, co oznacza, że dowodząc maszyną musiał jednocześnie obsługiwać całe uzbrojenie, obserwować pole walki, wyszukiwać cele i obracać wieżę. Wyobraźmy sobie w takiej sytuacji obciążenie dowódcy jakiegokolwiek oddziału…
Czołgi R-35 (ten mniejszy) oraz Char D-2 (ten większy) podczas defilady w Paryżu. Fot. NAC, domena publiczna
Czy ten czołg miał w ogóle jakąś zaletę? Owszem, miał. Pancerz. Był on dokładnie odlewany i mocowany na śrubach, dobrze wyprofilowany. Po bokach i z tyłu miał 40 mm, z przodu 43 mm, a przód wieży miał 45 mm. Oznacza to, że wśród niemieckich wozów tylko Panzer IV był silniej opancerzony.
Po przetestowaniu czołgu i nieudanej próbie przezbrojenia go, strona polska zainteresowała się innymi modelami. Rząd francuski nie wyraził jednak zgody na sprzedaż S-35, a polski nie był zainteresowany modelami H-35 i Char D1. W końcu, pod wpływem zmian w sytuacji międzynarodowej, zdecydowano się na zakup 100 egzemplarzy R-35. 49 lub 50 czołgów dotarło drogą morską przez Gdynię w lipcu 1939 roku. Następna partia została wysłana, ale nie zdążyła dotrzeć do Polski przed 1 września.
R-35 w służbie polskiej
Polscy czołgiści na „trzydziestkach piątkach”. Fot. NAC, domena publiczna
Podczas mobilizacji z wozów francuskich utworzono 21 Batalion Czołgów Lekkich, odkomenderowany do dyspozycji Wodza Naczelnego. Składał się z trzech kompanii po 13 wozów oraz kompanii techniczno-gospodarczej, dysponującej 6-oma czołgami zapasowymi. Dopiero 14 września batalion wyruszył z rezerwy, aby wzmocnić Armię „Małopolska”. Zawiódł – z powodu zniszczeń – transport kolejowy, więc 15 września sztab zdecydował o przesunięciu batalionu do osłony „przedmościa rumuńskiego”, gdzie miał dotrzeć marszem kołowym. Wykonał to zadanie do 17 września, a 18 września przekroczył granicę z Rumunią. Czołgi kompanii techniczno-gospodarczej (6) wzmocniły na krótki czas obronę Stanisławowa, a następnie stoczyły walkę o przebicie się do granicy, co udało się ostatecznie czterem pojazdom.
Ze wszystkich nowo nabytych czołgów francuskich biorących udział w kampanii wrześniowej największy udział w walkach wzięła zaimprowizowana Samodzielna Kompania Czołgów R-35, która tak naprawdę był półkompanią, a w jej składzie były też wozy Hotchkiss H-35 z Biura Badań technicznych Broni Pancernej. Liczył on 6 czołgów, 10 samochodów (w tym improwizowaną cysternę) oraz 3 motocykle. Załogi stanowili podchorążowie ze Szkoły Podchorążych Broni Pancernych z Modlina. Pododdział sformowany 15 IX, od 19 IX był w walce przeciwko Armii Czerwonej i Wehrmachtowi, niszcząc kilka czołgów wroga i odnosząc lokalne sukcesy. Do 24 IX wszystkie 6 czołgów zostało zniszczonych, przy czym tylko 2 podczas walki. Resztę zniszczyły własne załogi.
Czy ten „imponujący” wynik bojowy „Francuzów” można potraktować jako symptomatyczny, spowodowany słabością wozów? Nie sądzę. Przypominam, że R-35 dotarły do Polski dopiero w lipcu 1939 roku z ledwo czterema oficerami i podoficerami przybyłymi jako szkoleniowcy. We wrześniu nikt nie miał powodów choćby przypuszczać, że 21 Batalion ma szansę przechylić szalę walki na korzyść dla Polski. Ewakuacja na południe stwarzała szansę zachowania do dalszych walk sprzętu i żołnierzy, którzy przynajmniej jako-tako umieli go obsługiwać. W tej sytuacji, krótki acz intensywny szlak bojowy (improwizowanej przecież) Kompanii R-35 uważam za całkiem spory sukces.
Poprawianie „Anglików”
Wręczenie sztandarów jednostkom pancernym w 1938 roku. Żołnierze-pancerniacy defilują w czarnych beretach i kurtkach skórzanych. Fot. NAC, domena publiczna
Na koniec tej części artykułu, mimo zaburzenia chronologii, zostawiłem sobie najbardziej soczysty kąsek. Pamiętacie Vickersa E, który został zakupiony wraz z licencją na jego produkcję? Otóż nigdy się ona nie rozpoczęła, ale fakt posiadania licencji pozwolił polskim konstruktorom podjąć szeroko zakrojone modyfikacje. Na modelu angielskim oparto rodzimą konstrukcję, pierwszy polski czołg – 7TP. Słyszał o nim chyba każdy, kto choć trochę interesuje się bronią pancerną. Notabene dokładnie to samo zrobili konstruktorzy radzieccy, budując swój T-26. Z tego powodu, kiedy polskie 7TP, przemianowane na PzKpfw 7TP 731(p) jechały na wschód w ramach operacji Barbarossa, oznaczano je podwójnymi krzyżami, aby nie myliły się w wozami radzieckimi.
7TP pokonujący nasyp podczas manewrów. Jest to być może najbardziej znane zdjęcie tego czołgu. Fot. NAC, domena publiczna
Nad przebudową Vickersa pracował Wojskowy Instytut Badań Inżynierii oraz Biuro Studiów Państwowych Zakładów Inżynierii. Na pierwszy ogień wzięto „serce” czołgu, czyli silnik oraz jego chłodzenie. Zastosowano dobrze znanego diesla o mocy 110 KM, którego blok został specjalnie wykonany ze stopu aluminium. W ten sposób jednostka napędowa okazała się mocniejsza i lżejsza od oryginalnej. Skoro zmieniano silnik, to przy okazji można było się zająć jego chłodzeniem, co też zrobiono. Ale, ale… Nowy silnik, oznaczał konieczność przeprojektowania kadłuba oraz zawieszenia. A skoro grzebiemy w zawieszeniu, to może przy okazji poprawmy w ogóle podwozie? I w sumie, przy zmianach kadłuba, dlaczego by nie poprawić pancerza? Polscy inżynierowie tak się rozpędzili, że z teoretycznego modyfikowania Vickersa praktycznie wynikł projekt nowego czołgu, którego dokumentacja powstała do czerwca 1933 roku. Projekt oznaczono jako VAU-33 i w fabryce Ursusa zbudowano (w 1934 roku) żelazny prototyp nazwany „Smok”. W listopadzie tego roku powstało Biuro Badań Technicznych Broni Pancernych, które przejęło pracę nad prototypem. Oczywiście, że doskwierały mu „choroby wieku dziecięcego”, więc wciąż było co modyfikować i poprawiać. W 1935 przyjęto go na uzbrojenie. Pierwsze czołgi budowano jeszcze jako dwuwieżowe, uzbrojone w km-y, jednak wiadomo było, że trzeba się postarać o wieżę z działem i karabinem maszynowym.
Czołg 7TP w wersji dwuwieżowej. Fot. NAC, domena publiczna
Zapotrzebowanie na armatę do czołgu zbiegło się w czasie z poszukiwaniem nowego działa przeciwpancernego dla piechoty. Po wielu testach krajowych, sięgnięto do Szwecji. Firma Bofors zaprezentowała armatę 37 mm i zaproponowała nieodpłatny projekt wieży z jarzmami dla broni – własnego działa oraz polskiego km-u. W początku 1937 roku (tak, po kolejnych „obsuwach”), przetestowano projekt potomków Karola Gustava, a po wyposażeniu go w ulepszoną optykę Zeissa oraz peryskop Gundlacha wreszcie przyjęto. Tak rozpoczęła się budowa pełnej już wersji 7TP oraz przezbrajanie starych „dwuwieżówek”. Czołgi dowódcze dostały radiostacje. Do września 1939 roku zbudowano 132 czołgi seryjne, z czego 24 miały w momencie wybuchu wojny dwie wieże, a 108 jedną z armatą Boforsa.
Commentarii
7TP w Cieszynie. Fot. NAC, domena publiczna
Opinie na temat tej konstrukcji były podzielone w latach 30. i są podzielone do dzisiaj. Niektóre są dość skrajne. Jednak ani uważanie 7TP za cud polskiej myśli technicznej, ani za kupę złomu na gąsienicach nie jest usprawiedliwione. Na poglądach dotyczących tej konstrukcji zaważyło wiele czynników.
Prawdopodobnie pierwszym (perfekcyjnie potem wykorzystanym przez propagandę w PRL) był brak zgody w kręgach decyzyjnych co do tego, czy inwestować w czołgi, czy w broń przeciwpancerną. Po drugie, dopiero w 1939 roku udało się rozbudować fabrykę Ursusa o dodatkową linię produkcyjną, która mogłaby podjąć budowę 7TP równocześnie z faworyzowanymi ciągnikami artyleryjskimi. Te pojazdy budowano na przemian. Możemy potraktować to jako przejaw zacofania, konserwatyzmu, „wstecznictwa” rządu sanacyjnego, ale z drugiej strony także jako wynik obawy o środki materialne. Dział przeciwpancernych można było wyprodukować o wiele więcej niż czołgów, a gospodarka polska dopiero się budowała. Pamiętajmy też, że przed 1939 rokiem realnie tylko jeden kraj zdecydował się na zmianę doktryny użytkowania broni pancernej na masową. Człowieka, który miał w tej sprawie najwięcej do powiedzenia, do dziś uważamy za szaleńca, a jego doradców w tej kwestii za wizjonerów i niemal geniuszy. Czy tylko mnie tu coś nie gra?
Największą wadą 7TP (poza nazwą) był jego pancerz. Owszem, był dość słaby, nie wytrzymywał ostrzału z dział niemieckich. Maksymalny liczył 17 mm na płycie przedniej oraz 15 mm na przodzie wieży. Pamiętajmy jednak o tym, że miał to być czołg lekki. Gdyby dociążono go pancerzem jeszcze bardziej, straciłby swoje możliwości trakcyjne, które miał wyraźnie lepsze niż pierwowzór. Żadne jednak woalowanie i usprawiedliwianie konstruktorów nie zmieni faktów.
Pluton „siódemek” uzbrojonych w armatę Boforsa podczas ćwiczeń. Fot. NAC, domena publiczna
Jeszcze jednym powodem do utyskiwań na polską konstrukcję jest po prostu porównywanie jej ze znacznie bardziej rozwiniętymi modelami niemieckimi. Tu z kolei nie bierze się poprawki na kwestię nastawienia gospodarki (a szczególnie przemysłu niemieckiego) oraz realnego składu dywizji pancernych III Rzeszy. Z perspektywy czasu, mając w pamięci bitwę na Łuku Kurskim i Tygrysy, łatwo przeoczyć fakt, że we wrześniu 1939 roku ponad 70% składu Panzerwaffe stanowiły wozy PzKpfw I oraz PzKpfw II. Owszem, 7TP porównany z Panzerem IV wypada bardzo blado, ale był przedstawicielem innej klasy sprzętu. Polska po prostu nie zdążyła „dorobić się” czegoś, co mogłoby konkurować z „czwórką”. Natomiast kiedy postawimy przeciwko sobie 7TP z PzKpfw I albo PzKpfw II, okazuje się, że są równorzędnymi przeciwnikami. Problem stanowiła liczebność i urealnienie nowatorskiej doktryny, na które nikt inny jeszcze się nie zdecydował.
Oceniając polską konstrukcję trzeba też pamiętać o dwóch nowinkach, które zostały w niej zastosowane. Po pierwsze, wprowadzono peryskop obrotowy, który umożliwił obserwację pola walki na 360 stopni wokół czołgu. Ten sam patent został sprzedany do Wielkiej Brytanii oraz skopiowany przez ZSRR. Po drugie, 7TP jako pierwszy czołg na świecie miał seryjnie montowany silnik diesla (tak, Japonia i ZSRR też prowadziły podobne prace). Zmniejszało to koszt eksploatacji czołgu (ropa jest tańsza od bardziej przetworzonej benzyny) oraz szansę na zapłon paliwa. Diesel, chociaż nie dawał możliwości rozwinięcia prędkości takiej jak Vickers E, poprawiał możliwości terenowe wozu.
„Siódemki” podczas defilady w Czeskim Cieszynie. Z tyłu wozy dwuwieżowe. Fot. NAC, domena publiczna
Podnosi się czasem (pewnie z powodu patrzenia przez pryzmat Vickersa), że 7TP był przestarzały. Przypomnijmy, że prototypy powstały w 1934 roku. W tej sytuacji jeszcze bardziej przestarzałe musiały być Panzery I – starsze o 2 lata – oraz Panzery II – starsze o rok. Młodsze od 7TP (o rok) były „trójki” i „czwórki” oraz przejęte w Czechosłowacji świetne „trzydziestki piątki” i „trzydziestki ósemki”. Właściwie to one, konstrukcje doświadczonej w motoryzacji i silnej finansowo Skody, były realnie lepsze od 7TP, a nie podziwiane przez wszystkich wczesne Panzery. Aby nie być gołosłownym, w tabeli poniżej podaję porównanie trzech modeli czołgów.
Porównanie
Panzerkampfwagen IV. Z tym 26-tonowym potworkiem niektórzy chcą porównywać lekki 7TP. Fot. Bundesarchive, lic. CC BY-SA 3.0 de
Uważny czytelnik dostrzeże, że mając do wyboru dwie konstrukcje niemieckie (Panzer I i II) oraz dwie czechosłowackie (LV 35 i 38), zdecydowałem się – aby nie zagęszczać cyferek – na modele mocniejsze. Dodatkowo, jeśli w jakimś czynniku występują rozbieżności pomiędzy wersjami (np. długość 7TP w wersji jedno- i dwuwieżowej), podaję współczynnik wyższy.
Czynnik / Model | 7TP | PzKpfw II | LT vz. 38 [PzKpfw 38(t)] |
Długość | 4,87 m | 4,81 m | 4,55 m |
Wysokość | 2,12 m | 2,02 m | 2,31 m |
Szerokość | 2,40 m | 2,28 m | 2,13 m |
Moc silnika | 110 KM | 140 KM | 125 KM |
Prędkość (droga/teren) | 37 km/h | 40 km/h | 42/15 km/h |
Zasięg (j/w) | 160/130 km | 190/125 km | 200/150 km |
Brodzenie | 1 m | 0,92 m | 0,90 m |
Rowy | 1,80 m | 1,80 m | 2,10 m |
Kąt podjazdu | 36° | 30° | 29° |
Masa bojowa | 9,9 t | 9,5 t | 9,7 t |
Pancerz | 5-17 mm | 5-35 mm | 10-25 mm |
Uzbrojenie | Armata 37 mm,
km 7,92 mm |
Armata 20 mm,
km 7,92 mm |
Armata 37,2 mm,
2 × km 7,92 mm |
LT vz. 35, czyli późniejszy PzKpfw 35(t) w czechosłowackim kamuflażu. Fot. Internet, domena publiczna
Jak wynika z powyższej tabeli, czołgi porównywalnej klasy, użytkowane przez III Rzeszę, wcale nie były wyraźnie lepsze od 7TP. Przewagę mają rzeczywiście w pancerzu, natomiast uzbrojenie, masa i możliwości trakcyjne wszystkich trzech wozów są porównywalne. Przypomnijmy, że Panzer II i LT 38 były mniej licznymi, ulepszonymi wersjami swoich poprzedników.
Służba czynna 7TP
Oficerowie 10 Brygady Kawalerii w mundurach obowiązujących od 1936 roku – skórzanych kurtkach z obszytymi suknem kołnierzem i naramiennikiem. Fot. Wielki Leksykon Uzbrojenia Wrzesień 1939, Tom 1, s. 40
W kampanii wrześniowej czołgi te zostały zgrupowane w dwóch największych polskich związkach pancernych: 1 i 2 Batalionie Czołgów Lekkich, liczących po 49 wozów, zmobilizowanych odpowiednio w Warszawie i Żurawicy. Oba bataliony skierowano do odwodu Naczelnego Wodza. 1 września oba znajdowały się w transporcie kolejowym. 1BCzL trafił do Armii „Prusy”, 2BCzL do Armii „Łódź”. Opisywanie po kolei bojów, jakie stoczyły 7TP, nie ma większego sensu. Są dobrze udokumentowane źródłowo, gotowej wiedzy na ten temat jest dużo. Można by niemal wskazywać po kolei, gdzie który został zniszczony. Jednak prześledzenie serii walk stoczonych przez dwa bataliony może podpowiedzieć nam jeszcze jeden, też bardzo ważny czynnik kształtujący negatywne opinie o pierwszym, polskim czołgu.
1BCzL. 1-6 IX – zmiany miejsca postoju. 6 IX – bój pod Sulejowem, użyto jednego plutonu. 7 IX – bój pod Inowłodzem – użyto jednego plutonu. 8 IX – boje nad Drzewiczką – batalion rozdzielony kompaniami i plutonami pomiędzy pododdziały piechoty z 13 Dywizji. Pod Odrzywołem – kompania i pluton. Przemarsz za Pilicę spowodował rozerwanie szyków i podział batalionu na nieuporządkowane kompanie. Od tej chwili (9 IX), walczyły osobno w przemieszanym składzie. Jeden pluton dołączył do 44 pułku piechoty (pp). Jeden do 43 pp. Część maszyn utracono ze względu na brak paliwa. Utknęły w podmokłym terenie lub zostały po prostu zatopione przez własne załogi. Tak skończyła szlak bojowy około połowa batalionu. Żołnierze przedarli się do Warszawy. Druga część batalionu weszła w skład Armii „Lublin”. 14 IX w okolicy Piasków Luterskich znów walczył jeden pluton czołgów. 15 IX część wozów 1BCzL znalazła się z składzie Warszawskiej Brygady Pancerno Motorowej. 17 IX w okolicy Józefowa znów walczył jeden pluton. Dopiero od 18 IX, kiedy zaczęła się podwójna bitwa o Tomaszów Lubelski, czołgi zostały użyte w większej masie i po dwukrotnym ataku na miasto – w tym pierwszym udanym – musiały się wycofać dopiero wobec przytłaczającej przewagi przeciwnika. Po walkach o Tomaszów w batalionie pozostało już tylko 7 „siódemek”, z których 5 spłonęło w boju o Rogoźno, a dwa ostatnie zostały zniszczone przez własne załogi. Smutny ten szlak bojowy porozrywanego batalionu, choć gwoli obiektywności trzeba stwierdzić, że nawet te pojedyncze plutony zniszczyły niejeden wóz przeciwnika.
Czołg 7TP eskortujący uchodźców cywilnych. Fot. Anonim, Muzeum Warszawy, domena publiczna
2BCzL. 1-4 IX – zmiany miejsca postoju i zamieszanie kompetencyjne w kwestii podporządkowania batalionu. 4 IX – kontrataki nad Prudką – najpierw jednym plutonem, potem kompanią, oba z powodzeniem. 5 IX – pod Wolą Krzysztoporską z powodzeniem walczyła kompania czołgów. Na rubieży lasu Wola Rokszycka, 2 Batalion bez 2 kompanii, atakowany również z powietrza, opierał się nadciągającym oddziałom niemieckiej 1 Dywizji Pancernej. Dopiero podczas odwrotu w kierunku Tuszyna ugrupowanie zostało rozerwane, a poszczególne kompanie stoczały walki o przedarcie się, oczywiście nie bez strat własnych. Ostatecznie od batalionu oddzieliła się grupa 12 czołgów, które połączyły się z Wołyńską Brygadą Kawalerii. Batalion w sile 24 wozów na przedpolach Piotrkowa zadał 1 DPanc. straty dwukrotnie większe, niż sam poniósł. Mniejsza grupa została rozbita przez 4 DPanc. Batalion wziął pod opiekę kolumnę cywilnych uchodźców i skierował się na Warszawę, gdzie dotarł po ataku dywersantów. W Miłosnej odtworzono zdolność bojową 17 czołgów i batalion skierował się na Lublin. Wśród walk dotarł do Brześcia, gdzie z 14 czołgów sformowano samodzielną kompanię, która 14 IX osłaniała przegrupowanie Kwatery Głównej, a potem, po kolejnych starciach z 3 DPanc., dotarła do Kowla. 17 IX została skierowana do granicy rumuńskiej, ale stan techniczny wozów był już tak zły, że nie mogły jechać dalej. Zostały spalone, a żołnierze przedostali się na Węgry 19 IX.
Różnica
Generał Tadeusz Piskor, dowódca Armii „Lublin” podczas kampanii wrześniowej, dowódca wojsk polskich podczas bitwy pod Tomaszowem Lubelskim, jeden z największych w WP zwolenników broni pancernej. Fot. W. Pikiel, Internet, domena publiczna
Może niewyraźnie, ale rysuje się jednak pewna różnica w działaniach obu batalionów. Pomimo że oba zostały rozerwane i musiały sobie radzić z problemami zaopatrzeniowymi, „Drugi” zdołał zachować większą spójność. Największe sukcesy czołgi odnosiły tam, gdzie występowały w większej liczbie. Przykładem mogą być walki w rejonie Tomaszowa Lubelskiego. Działania prowadzone pojedynczymi plutonami przynosiły pewne sukcesy, jednak w bardzo niewielkiej skali. 7TP okazał się maszyną przydatną, dobrą, mogącą podjąć walkę z wozami niemieckimi, jednak po pierwsze było ich za mało, po drugie, dowództwo polskie tak naprawdę nie miało pomysłu na wykorzystanie ich. Wiedziano już, że są potrzebne duże związki pancerne, ale brakowało doktryny ich użycia. Poza tym przytłaczająca masa wojsk pancernych przeciwnika z pewnością mogła sprawiać wrażenie, że nie warto narażać jedynych posiadanych czołgów i trzeba poczekać na lepszą okazję. W toku walk czołg potwierdził swoje zalety i wady. Nawet armata 20 mm Panzera II przebijała jego pancerz, ale z drugiej strony armata Boforsa w „siódemkach” też nie miała problemów z pancerzami wozów niemieckich. Do tego polska konstrukcja rzeczywiście była mało podatna na zapłon. Odruchowo chciałoby się powiedzieć „gdyby było ich więcej…”, ale nie zamierzam prowadzić „gdybania”. To każdy może zrobić samodzielnie. Dodam tyko, że zdobycznych 7TP używał jeszcze Wehrmacht, głównie do służby dozorowej, okupacyjnej i działań przeciwko partyzantom, oraz że to co napisałem na temat użycia polskich konstrukcji dotyczy właściwie całej polskiej broni pancernej podczas kampanii wrześniowej.
Koniec rozdziału
Najpóźniej w październiku 1939 roku kończy się pierwszy, „krajowy” rozdział opowieści o czołgach w służbie polskiej. Posiadane wozy nie zdołały obronić kraju, ale ewakuujący się żołnierze zabrali ze sobą za granicę doświadczenie i ducha bojowego. Już w roku kolejnym zaczęły powstawać polskie jednostki pancerne we Francji. To już jednak inna opowieść.
Generał Władysław Anders (pierwszy z prawej) na czołgu Sherman M4 po bitwie o Bolonię w kwietniu 1945 r. Fot. NAC, domena publiczna
W następnej części:
– Generał Stanisław Maczek i maki na „francuzach”,
– Podwózka dla Szarika, czyli Rudy 102 i jego kumple,
– Crusader z husarskim skrzydłem,
– Shermany generała Andersa.
Żołnierze 1 Dywizji Pancernej „Czarnych Diabłów” generała S. Maczka na czołgu Crusader Mk II. Haddington, 1943. Fot. Z. Wawer, Wojsko polskie w Wielkiej Brytanii, 1940-1947, Warszawa 1992, Internet, domena publiczna
Bibliografia
Forty G., World War Two Tanks, Oxford 1995.
Jędrzejewski D., Lalak Z., Niemiecka broń pancerna 1939-1945, Warszawa 1999.
Jońca A., Szubański R., Tarczyński J., Wrzesień 1939: Pojazdy Wojska Polskiego Barwa i broń, Warszawa 1990.
Kuchciak M., Czołg lekki Vickers 6-Ton w Wojsku Polskim w latach 1931-1939, Oświęcim 2018.
Magnuski J., Karaluchy przeciw panzerom, Warszawa 1995.
Restayn J., Czołgi II Wojny Światowej. Ilustrowana encyklopedia, tłum. S. Kędzierski, b.m.w., Vesper 2018.
Szubański R., Polska broń pancerna 1939, Warszawa 2011.
Tarczyński J., Barbarski K., Jońca A., Pojazdy w Wojsku Polskim = Polish Army vehicles: 1918-1939, Pruszków – Londyn 1995.
The Encyclopedia of Weapons of World War II, red. C. Bishop, London 1998.
Wielki Leksykon Uzbrojenia Wrzesień 1939.
Zasieczny A., Czołgi II wojny światowej, Warszawa 2005.
Żebrowski M., Zarys historii polskiej broni pancernej 1918 – 1947, Londyn 1971.