Przejdź do serwisu tematycznego

Kawaleria (konnica) polska od zarania dziejów (własnych) – część IV: ciekawostki ogólne

Mało jaki temat historyczny wzbudza w nas tyle emocji, co rozmowy o polskich żołnierzach-jeźdźcach. Na samo wspomnienie husarii iskrzą się oczy rodaków, a rozpędzona wyobraźnia natychmiast galopuje drogą od pól chwały Grunwaldu do Wiednia, czy pod Somosierrę. Ale jak dużo właściwie wiemy o poszczególnych formacjach? Co oznacza tajemnicza „chorągiew jazdy”? Czy przed 1410 i po 1939 było coś jeszcze? Zapraszamy na skrótowy przegląd informacji o polskiej kawalerii w kilku częściach.

Porcja

Bardzo trudno jest szacować liczebność konnicy polskiej i litewskiej z czasów przed reformami XVIII wieku. Powodem nie jest brak źródeł, gdyż te znamy całkiem dobrze, ale sposób prowadzenia obrachunków. Chorągwie i pułki jazdy w czasach nowożytnych prowadziło się w oparciu o „porcje żołdu”. W różnych czasach i typach konnicy żołd był różny i nie zawsze znamy jego wartość. W dodatku określona ilość porcji była rozdzielana według rozmaitych schematów. Rotmistrz, który wystawiał chorągiew, miał w tym pewną dowolność. Sam, jako dowódca i urzędnik królewski równocześnie, pobierał kilka porcji. Wszyscy zresztą oficerowie brali więcej niż jedną porcję. Ponadto z tych samych funduszy – szczególnie w XVIII wieku – zatrudniano rzemieślników, którzy byli potrzebni do utrzymania ekwipunku, np. siodlarzy. Zatem określenie, że pułk dragonów składał się z 500 porcji, wcale nie oznaczało 500 żołnierzy. Na szczęście wiele dokumentów (m.in. listów przypowiednich) wprost określa liczebność oddziału.


Obraz Juliusza Kossaka przedstawia rotmistrza chorągwi pancernej. Zwraca uwagę częściowe wyposażenie husarskie. Strój i zbroja odzwierciedla bogactwo oficera. Fot.: Internet, domena publiczna

Dowodzenie chorągwią jazdy

To kwestia związana z płacą, czyli porcjami. W XVI i XVII wieku, czyli okresie, kiedy dobrze funkcjonował system towarzyski, wytworzył się konkretny sposób dowodzenia, który zresztą miał swoje następstwa. Dowódcą chorągwi – przynajmniej teoretycznie – był rotmistrz. Do pomocy miał namiestnika i chorążego, często jednak pojawiali się też porucznicy. Porucznik był oficerem, który działał w imieniu rotmistrza, zastępował go. Na przykład, rotmistrzem husarskiej chorągwi hetmańskiej, był… hetman. Trudno byłoby wymagać, żeby człowiek, który ma nadzorować całą bitwę, nagle prowadził do boju jedną chorągiew. Owszem, bywało i tak, ale dopiero w ostatniej fazie walki, kiedy widać było, że ma to być ostatnia szarża. Zatem rotmistrz poruczał komuś swoją chorągiew i miał „wolne ręce” do innych zajęć. Każdy dowódca potrzebuje zastępcy, zatem kolejny w łańcuchu był namiestnik chorągwi. Chorąży teoretycznie miał nosić sztandar, jednak bardzo często stawał się oficerem dowodzącym jakimś pododdziałem. Rotmistrz natomiast mógł np. zaciągnąć pod swoją komendę kolejną chorągiew albo inny oddział, zostając w ten sposób pułkownikiem. Dowodzone przez niego oddziały stawały się niemal przedsiębiorstwem, z którego dowódca uzyskiwał nieraz pokaźny dochód.


Marcin Zamoyski, magnat polski (podskarbi, kasztelan, starosta i wojewoda), który był rotmistrzem co najmniej trzech różnych oddziałów wojskowych – chorągwi kozackiej, husarskiej i roty pieszej. Portret pędzla M. Kozaczki z cyklu Poczet ordynatów zamoyskich, fot.: Internet, domena publiczna

Rycerstwo i rycerstwo

W średniowieczu służbę „po rycersku” pełnili wcale nie tylko herbowi przedstawiciele narodu, którzy później zostawali „pełnoprawną” szlachtą. Szczególnie z XIV wieku posiadamy wiele wskazówek co do tego, że grup społecznych, z których rekrutowały się hufce rycerskie, było znacznie więcej. Szlachcic, włodyka (nie mylić z władyką), panosza, sołtys… To wszystko tytuły, które należały się ludziom kondycji znacznie niższej niż taki Zawisza z Grabowa, właściciel zamków, stający do boju w pełnej zbroi. Sołtysi na przykład, chociaż byli zobowiązani do służby „po rycersku”, stawali najczęściej tylko w kolczugach i czepcach, bez kopii, bez opancerzenia konia, z pocztem złożonym co najwyżej z dwóch strzelców konnych, o ile w ogóle było ich stać na więcej niż jednego odpowiedniego konia. Podoba sytuacja panowała w czasach nowożytnych, czyli okresie pancernych i husarii. W „lekkich znakach” zapewne trudno czasem było odróżnić herbowego towarzysza od pocztowego. Służyło w nich wielu szlachciców-szaraków, czyli takich, którzy poza herbem mieli niewiele. Z drugiej strony, w „znakach poważnych” (pancerni i husaria) niejednokrotnie pocztowymi byli szlachcice, którzy „błyszczeliby” w lekkiej jeździe, ale zaciągnęli się dla prestiżu husarskiego. Tych też czasem pewnie trudno było rozpoznać jako nie-towarzyszy. Prestiż husarza był niesamowity. Pamiętacie „samochodowe” porównanie pancernego? No to zamiast Ferrari weźmy Rolls-Royce’a i dodajmy jeszcze ochronę (poczet) w SUV-ie.

Husarz a huzar

Gdyby te dwie formacje istniały równocześnie, ten pierwszy zapewne obraziłby się śmiertelnie i „szablę zmacał”, czyli rwał się do pojedynku, gdyby został określony „huzarem”. Husaria była najbardziej prestiżową formacją, do której zaciągała się tylko najbogatsza szlachta, często pewnie bardziej dla blichtru niż czegokolwiek innego. Tymczasem huzarzy byli formacją parweniuszowską, której żołnierze często wywodzili się z nizin społecznych, czasem nawet środowisk kryminalnych. W pewien sposób odwoływali się do tych samych, co husaria tradycji węgierskich, ale stanowili całkowicie odmienne wojsko o innym nawet przeznaczeniu. W wojsku napoleońskim na przykład byli przede wszystkim jednostkami ubezpieczającymi marsz głównej armii. Dopiero z czasem huzarzy wywalczyli sobie lepszy prestiż. Takie jednostki występowały praktycznie we wszystkich armiach europejskich. Sama nazwa formacji pochodzi od węgierskiego słowa huszar oznaczającego rozbójnika.


Huzar francuski z epoki napoleońskiej. Obraz pędzla Victora Huen, fot.: Internet, domena publiczna

Uczyć się od najlepszych

Formacja ułanów, czyli lekkozbrojnych jeźdźców posługujących się lancą, szablą i pistoletami, później również karabinkiem, była pomysłem polsko-litewskim. Sama nazwa formacji pochodzi od Aleksandra Ułana z XVIII wieku lub jeszcze wcześniejszego Mohammada Ułana, XVI-wiecznego dowódcy chorągwi tatarskiej w służbie Stefana Batorego. Łudząco podobne słowa w języku tatarskim oznaczają młodzieńca, junaka, podobnie jak ukraińskie mołojec. Sukcesy ułanów Rzeczypospolitej zainspirowały znaczną część Europy, tak samo jak wcześniej husaria. O ile skopiowanie „skrzydlatych jeźdźców” nikomu się nie udało, o tyle Niemcy, Austriacy czy Rosjanie, a później również Francuzi zdołali sformować i skutecznie używać w bitwach formacji lekkiej jazdy walczącej lancami. Podczas wojen napoleońskich ta forma konnicy rozpowszechniła się w całej Europie. Ułani zachodni nosili mundury wzorowane na polskich, czasem nawet w łudząco podobnych barwach.


Sztandar Pierwszego Królewskiego Pułku Ułanów cesarza Wilhelma II. Fot.: Internet, domena publiczna


August von Württemberg, honorowy szef 10 Królewskiego Pruskiego Pułku Ułanów. Fot.: Internet, domena publiczna

Somosierra

Wspomniałem tę bitwę kilkakrotnie, ale nie wyjaśniłem o co chodzi. I nie wyjaśnię tak do końca, ponieważ wokół tej historii wciąż trwają pewne kontrowersje, których z braku źródeł raczej nigdy się nie rozwiąże. Tutaj podaję dane uważane ogólnie za najbardziej prawdopodobne. Była jednak ta bitwa powodem do dumy dla całych pokoleń nie tylko kawalerzystów, ale w ogóle Polaków. W armii Napoleona walczyli szwoleżerowie polscy, to wiedzą wszyscy. W 1808 roku Cesarz Francuzów prowadził kampanię w Hiszpanii. Pochód cesarskiego wojska został zatrzymany przez silnie obwarowane pozycje na przełęczy Somosierra w górach Ayllon. Przełęcz ta leży na wysokości 1444 m. n.p.m. Trasa do niej wiodąca prowadziła ówcześnie wąwozem i miała 200 metrów różnicy poziomów na odcinku 2,5 kilometra. Hiszpanie ulokowali wzdłuż tej drogi cztery baterie artylerii oraz strzelców po bokach wąwozu. Francuska piechota nie była w stanie zdobyć tych pozycji. Generał Montbrun i marszałek Berthier zgodnie stwierdzili, że wąwóz nie nadaje się dla jazdy ze względu na nachylenie i niewielką szerokość przejścia. Napoleon miał na to odpowiedzieć: „Zostawcie to Polakom” i dać sygnał do ataku dla 3 szwadronu 1 Pułku Szwoleżerów-Lansjerów Gwardii Cesarskiej pod komendą Jana Leona Kozietulskiego herbu Abdank. Nie wiadomo dokładnie, jak dowódca szwadronu zareagował. Według niektórych, miał wykrzyknąć „Naprzód, niech żyje cesarz!”. Inna wersja, którą sam uważam za bardziej prawdopodobną, mówi że dowódca huknął: „Naprzód, psiekrwie, cesarz patrzy!”.

Szarża szwoleżerów na obrazie Januarego Suchodolskiego. Fot: cyfrowe.mnw.art.pl, domena publiczna

125 szwoleżerów ruszyło do szarży z dobytymi szablami. Baterie hiszpańskie nie mogły wytrzymać impetu uderzenia. Hiszpanom udało się oddać tylko jedną salwę. Jeźdźcy w przelocie (niemal dosłownie, gdyż przeskakiwali działa) cięli kanonierów szablami i pędzili dalej. Tylko tempo natarcia mogło dać im powodzenie. Na ostatnim, najdłuższym i najbardziej stromym odcinku wąwozu, przetrzebiony mocno szwadron dogonił pluton wcześniej wysłany na rozpoznanie w innym kierunku pod komendą Andrzeja Niegolewskiego. W ten sposób na ostatnią baterię dział szwoleżerowie uderzyli znów wzmocnieni. Uderzyli i zdobyli, rozpędzając przy tym piechotę. Zaraz potem pojawili się francuscy strzelcy konni i pozostałe szwadrony pułku szwoleżerów, dzięki czemu szarżę można było wyzyskać i podjąć pościg za uciekającymi Hiszpanami. Straty atakującego oddziału wynosiły 22 zabitych lub zmarłych z ran i 35 rannych, plus oczywiście kilkadziesiąt koni. Szarża trwała 8 do 10 minut. Straty hiszpańskie są nieznane, ale wzięto do niewoli co najmniej 3 tysiące żołnierzy.
Czy Napoleon wysłał Polaków do tego „niemożliwego” ataku dlatego, że polegał na męstwie (lub fantazji) naszych przodków, czy dlatego że chciał oszczędzać Francuzów – tego nie dowiemy się nigdy. Tak czy siak, pozycja była „nie do zdobycia”, a mimo to bitwa rozstrzygnęła się w ciągu kwadransa od momentu, kiedy ruszyli szwoleżerowie.


Fragment panoramy Wojciecha Kossaka ukazuje moment ataku na pojedynczą baterię dział. Malarz oddał szerokość przejścia, jakim szarżowali szwoleżerowie. Fot.: pinakoteka.zascianek.pl, domena publiczna

Szarża husarii

Husaria w pędzie była niemal niemożliwa do zatrzymania. Wcale to jednak nie oznacza, że jednym uderzeniem rozpędzała całe armie. Bardzo często polska kawaleria XVII wieku walczyła przeciwko przeważającemu liczebnie przeciwnikowi. Tak było pod Kircholmem czy pod Kłuszynem. W takiej sytuacji husarze często musieli szarżować po kilka razy w tej samej bitwie. Wyglądało to tak, że uderzali na jakąś formację wroga – konkretny, sformowany oddział czy skrzydło armii – rozbijali je uderzeniem, po czym chorągwie zawracały na pozycje wyjściowe, aby wziąć nowe kopie i uderzać znowu. W tym czasie za rozbitego przeciwnika zabierała się jazda lżejsza. Siła husarii tkwiła w impecie ataku. Szarżę zaczynało się lekkim galopem, a kończyło cwałem. Wpadając pomiędzy szeregi wroga, jeźdźcy tracili ten rozpęd. Owszem, bywało, że łamali więcej niż jeden oddział, ale w końcu musieliby ugrzęznąć. Dlatego wykorzystywali luki pomiędzy formacjami oraz wolną przestrzeń tam, gdzie pękły szyki, żeby zawrócić po nową broń. Zdarzało się, że niektóre chorągwie wykonywały po 8, a nawet 10 takich natarć w ciągu jednej bitwy. Podstawowym wyposażeniem do tego była oczywiście kopia, którą husarze nazywali „drzewem”. Dokładnie opiszę ją w materiale poświęconym skrzydlatym jeźdźcom, warto na razie wiedzieć, że była to najdłuższa, a zarazem najlżejsza wersja tej broni w historii – i to zapewne całego świata. Kopie husarskie dosięgały pieszych pikinierów, zanim groty ich pik mogły wbić się w piersi końskie. W dodatku, idąc do ataku, chorągiew szła luźnym szykiem, co utrudniało celne strzelanie. Dopiero w ostatniej chwili husarze zacieśniali szeregi, aby tym silniej uderzyć, skupiając całą energię tego ataku. Kiedy armia przeciwnika była już kompletnie zdezorganizowana, husarze przystępowali do tej samej żmudnej i krwawej pracy co lżejsze znaki – pościgu i wycinania przeciwników.


Obraz Szymona Boguszowicza z 1620 roku przedstawia atak husarii podczas bitwy pod Kłuszynem w 1610 roku. Fot.: Internet, domena publiczna

Tatary!

Tatarzy w powszechnej świadomości Polaków zapisali się jako łupieżcy napadający na Polskę i Litwę. Nie jest to jednak cała prawda o tym narodzie i jego relacjach z Rzeczpospolitą. Już od XIV wieku osiedlali się na Litwie, zatem kiedy powstało państwo federacyjne, stali się jego obywatelami. Pomagali już pod Grunwaldem. Zachowali tożsamość narodową i swobodę wyznania, a kolejni królowie obdarzali ich przywilejami – w tym szlacheckimi – aby zachęcić ten naród do zaciągania się do wojska. Mówiliśmy już o tym, że chorągwie tatarskie stały się pierwowzorem ułanów. W dwudziestoleciu międzywojennym utworzono nawet ułański Pułk Jazdy Tatarskiej, który co prawda nie istniał długo, gdyż poniósł ciężkie straty już w wyprawie kijowskiej, czyli ofensywie przeciwko Armii Czerwonej w 1920 roku. Jego miejsce zajął 1 szwadron tatarski w 13 Pułku Ułanów Wileńskich. Patronem pułku był Mustafa Ahmatowicz, XVIII-wieczny dowódca pułku Litewskiej Straży Przedniej, który brał udział m.in. w insurekcji kościuszkowskiej. Szwadron tatarski, w składzie macierzystego pułku, wziął udział w walkach kampanii wrześniowej. Jego szlak bojowy symbolicznie kończy potyczka pod Maciejowicami 9 lub 10 września 1939 roku. Była to też ostatnia walka oddziału tatarskiego w polskiej armii.


Grupa żołnierzy Pułku Jazdy Tatarskiej w 1919 roku. Fot.: B. Skaradziński, domena publiczna

Ułani w kampanii wrześniowej


Kawaleria polska w bitwie nad Bzurą. Widoczne armaty holowane w trakcji konnej. Fot.: Internet, domena publiczna

Na zakończenie zostawiłem sobie temat, który – niby już rozstrzygnięty – ale wciąż jeszcze potrafi wracać. Pora rozprawić się z nim na dobre. Szarż ułańskich podczas kampanii wrześniowej było prawdopodobnie 17 (może więcej, o czym nie wiemy z braku źródeł) i w większości były udane. Konnica atakowała piechotę, najczęściej ze skrzydła, albo wyrywała się w ten sposób z okrążenia. Już w 1933 roku ogólna instrukcja walki mówiła, że „kawaleria manewruje konno, a walczy pieszo”. Atak kawaleryjski (szarża) był „zarezerwowany” dla specjalnych okazji. Żadna, powtarzam: żadna z tych szarż nie była przeprowadzona przeciwko czołgom niemieckim. Po co, skoro kawalerzyści mieli broń przeciwpancerną, skuteczną w stosunku do wszystkich (tak, wszystkich) typów niemieckich czołgów? Pułkownik LWP (sic!) Zbigniew Załuski napisał na ten temat:

Najgłupszy nawet dowódca szwadronu nie zarządziłby szarży na czołgi. (…) wiedział, że przeciwko czołgom ma szukać terenu przeciwpancernego, wykorzystywać działka przeciwpancerne, karabiny przeciwpancerne i granaty, w najgorszym wypadku przepuszczać czołgi na tyły i odcinać od nich towarzyszącą im piechotę. Wiedział, że szarżować może tylko niespodziewanie, na nieprzyjaciela zdezorganizowanego lub niegotowego do walki, na tabory, biwaki itp.

Z. Załuski, 7 polskich grzechów głównych, Warszawa 1968, s. 35.


Najcięższy karabin maszynowy kal. 20 mm wz. 38 FKA. Był używany zarówno przez piechotę, jak i kawalerię, stanowił podstawowe uzbrojenie tankietek TK. Fot.: Internet, domena publiczna

Skąd zatem wziął się ten mit? Wytworzyła go i rozdmuchała niemiecka propaganda na podstawie relacji włoskiego korespondenta wojennego, który podjął opowieść od niemieckich żołnierzy, odwiedzając pole walki w dzień po bitwie pod Krojantami. Przyznał się zresztą do tego na łamach włoskiej gazety „Corriere della Sera”. Pułk ułanów rzeczywiście wykonał szarżę, atakując nieubezpieczoną kolumnę piechoty, którą rozpędził. Zaraz potem został zaatakowany przez niemieckie samochody pancerne i musiał się salwować do lasu, ponosząc przy tym ciężkie straty. Tych poległych Niemcy pokazali korespondentowi jako ułanów, którzy szarżowali na czołgi. No dobrze, tylko dlaczego władze polskie tego mitu nie zwalczały? Dlaczego nawet wydano zgodę na użyczenie czołgów T-34 do filmu Lotna? Ponieważ dla propagandy władz ludowych ten mit był przydatny. Stanowił potwierdzenie dla deprecjonowania „zacofanej, krótkowzrocznej, kapitalistycznej, sanacyjno-obszarniczej Polski”. Niestety, z braku zaprzeczenia ze strony polskiej, mit ten „poszedł w świat” i był obecny nawet w profesjonalnej historiografii Europy Zachodniej.


Zaprzysiężenie rekrutów 5 Dywizjonu Artylerii Konnej w Krakowie. Armata 75 mm. Fot.: nac.gov.pl, domena publiczna


Armata przeciwpancerna Bofors wz. 36 kal. 37 mm. Najlżejsze działo przeciwpancerne używane przez kawalerię polską podczas II WŚ. Fot.: Internet, domena publiczna

Zakończenie

Na tym kończę materiał przeglądowy na temat kawalerii polskiej. Zaznaczyłem w nim wiele różnych kwestii, które aż się proszą o rozwinięcie. Husaria, lisowczycy, pospolite ruszenie czy choćby kontynuatorzy tradycji kawaleryjskiej, czyli broń pancerna – to wszystko tematy, które jeszcze będę się starał w możliwie syntetycznej formie przybliżyć Czytelnikom Milmaga. Mam nadzieję, że pomimo objętości materiału, czytało się go dobrze. A jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się więcej o poruszanych kwestiach, zapraszam do zapoznania się z bibliografią. Czytelnik znajdzie w niej o wiele więcej szczegółowych informacji, na które tu nie było miejsca.

Bibliografia

J. Bardach, B. Leśnodorski, M. Pietrzak, Historia państwa i prawa polskiego, Warszawa 1976.

P. Borawski, Tatarzy w dawnej Rzeczypospolitej, Warszawa 1986.

Gall Anonim, Kronika polska, tłum. R. Grodecki, oprac. M. Plezia, Wrocław 2003.

K. Górski, Historya jazdy polskiej, Kraków 1894.

Z. Hundert, Kilka uwag na temat chorągwi petyhorskich w wojskach Rzeczypospolitej w latach 1673–1683 [w:] W pancerzu przez wieki. Z dziejów wojskowości polskiej i powszechnej, red. M. Baranowski, A. Gładysz, A. Niewiński, Oświęcim 2014, s. 136–149.

R. Morawski, H. Wielecki, Wojsko Księstwa Warszawskiego. Kawaleria, Warszawa 1990.

T. Nowak, J. Wimmer, Dzieje oręża polskiego do roku 1793, Warszawa 1968.

J. Piekałkiewicz, Wojna kawalerii 1939–1945, Warszawa 2010.

Polska technika wojskowa do 1500 roku, red. A. Nadolski, Warszawa 1994.

Polskie tradycje wojskowe, red. J. Sikorski, Warszawa 1990.

R. Sikora, Wojskowość polska w dobie wojny polsko-szwedzkiej 1626-1629. Kryzys mocarstwa, Poznań 2005.

R. Sikora, Z dziejów husarii, Warszawa 2010.

S. Szczur, Historia Polski. Średniowiecze, Warszawa 2002.

J. Wimmer, Wojsko i skarb Rzeczypospolitej u schyłku XVI i w pierwszej połowie XVII wieku, „Studia i Materiały do Historii Wojskowości” 1976, R. 14, z. 1, s. 81-115.

Z. Załuski, 7 polskich grzechów głównych, Warszawa 1968.

Zarys dziejów wojskowości polskiej do roku 1864, red. J. Sikorski, Warszawa 1965.

Sprawdź podobne tematy, które mogą Cię zainteresować

Komentarze

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.

Dodaj komentarz

X