Przejdź do serwisu tematycznego

Kawaleria (konnica) polska od zarania dziejów (własnych) – część II: Nowożytność

Mało jaki temat historyczny wzbudza w nas tyle emocji, co rozmowy o polskich żołnierzach-jeźdźcach. Na samo wspomnienie husarii iskrzą się oczy rodaków, a rozpędzona wyobraźnia natychmiast galopuje drogą od pól chwały Grunwaldu do Wiednia, aż po Somosierrę. Ale jak dużo właściwie wiemy o poszczególnych formacjach? Co oznacza tajemnicza „chorągiew jazdy”? Czy przed 1410 i po 1939 było coś jeszcze? Zapraszamy na skrótowy przegląd informacji o polskiej kawalerii w kilku częściach.

Skomplikowane początki nowych czasów


Początek XVI wieku to czas, kiedy artyleria już na dobre zadomowiła się na polach bitew. Fragmenty obrazu ukazują przeprawę armaty po moście pontonowym oraz działa na pozycji bojowej. Zwiastun końca czasów ciężkiego rycerstwa. Fot.: Internet, domena publiczna

Całe szesnaste stulecie to okres przeobrażeń w sztuce wojennej. U jego początków na polach bitewnych jeszcze zmagali się ze sobą zakuci w stal rycerze, a w końcówce tego wieku już tylko najciężej uzbrojone chorągwie jazdy nosiły pancerz cięższy niż skórzany kolet. Trudno jednak mówić o standardyzacji, a to dlatego, że pewne tradycje były przez jednych podtrzymywane, przed drugich zarzucane. Różnych formacji konnicy pojawiło się znacznie więcej niż w średniowieczu, jednak dążono do relatywnego ujednolicenia uzbrojenia całego składu chorągwi. Zostały też one zmniejszone i w początkach XVII wieku liczyły już zwykle tylko od 100 do 150 żołnierzy. Nadal byli to zazwyczaj szlachcice, jednak zaciągani już w zupełnie inny sposób niż systemem pospolitego ruszenia. Stulecie poszukiwań dobrego dla Rzeczpospolitej sposobu wykorzystania przewagi jeźdźca nad piechurem zaowocowało za czasów Władysława IV Wazy oficjalnym utworzeniem pojęcia jazdy narodowego lub cudzoziemskiego autoramentu. Autorament narodowy był jeszcze wspomagany wielością nacji żyjących w granicach Rzeczypospolitej, bo chociażby litewscy Tatarzy mieli „swój” sposób organizacji chorągwi, a Kozacy z Ukrainy „swój”. Niebagatelny wpływ na sytuację miało również pojawianie się wojsk zaciężnych pochodzących z różnych krajów ościennych. Zresztą chorągwie polskie również właściwie były zaciężne.


Fragment obrazu Bitwa pod Orszą ukazuje hufiec ciężkiej jazdy z początku XVI wieku. Starcie miało miejsce 8 IX 1514 roku. Fot.: Internet, domena publiczna

Towarzysz chorągwi, czyli o systemie formowania oddziałów konnicy

W XVI i XVII wieku wciąż funkcjonowało pospolite ruszenie szlachty, jednak stawało się już przeżytkiem. Jego utrzymywanie wynikało bardziej z tradycji niż potrzeby, a w razie tej ostatniej, „pospolitacy” bywali większym problemem niż pomocą dla stałego wojska. W wojskach regularnych (kwarcianych, zaciężnych, prywatnych) utrzymano system podziału na chorągwie, jednak wprowadzono „towarzyski” sposób rekrutacji. Polegał on na tym, że ktoś – najczęściej zamożny szlachcic – otrzymywał (od króla, hetmana czy sejmiku) list przypowiedni, czyli dokument zlecający sformowanie chorągwi danego typu. Z tym listem stawał się jednocześnie dowódcą (rotmistrzem) danej jednostki i urzędnikiem wojskowym. Werbował pod swoją komendę szlachtę, która w zamian za określony żołd stawała do służby z własnym sprzętem i pocztem. Jaki to miał był sprzęt, decydował typ chorągwi. Czasami wystawca listu pokrywał część kosztów sformowania oddziału. „Zapisany pod znak” (zwerbowany) szlachcic stawał się towarzyszem chorągwi. Poczty miały bardzo różną liczebność, jednak ogólnie można przyjąć, że składały się z od dwóch do czterech żołnierzy, najczęściej wyposażonych dość podobnie do towarzysza. Starano się o to, aby pocztowi byli jak najlepiej wyekwipowani. A przynajmniej rotmistrzowie się o to starali. Chorągiew walczyła najczęściej w szyku ustawionym w dwa do czterech szeregów. W pierwszym stawali towarzysze, najlepiej opancerzeni i uzbrojeni, dalej pocztowi, co przypominało szyk z przedchorągiewnymi w średniowieczu. Chorągwie łączono doraźnie w pułki, formowane na czas kampanii lub do wykonania jakiegoś zadania.


Towarzysz (po lewej) oraz pocztowy (po prawej) tej samej chorągwi. Na pierwszy rzut oka widać różnice głównie w opancerzeniu, ale nie są one tak zauważalne w uzbrojeniu zaczepnym. Fot.: Dariusz T. Wielec, Internet, lic. FAL 1.3

Wojska kwarciane – pierwsze właściwie stałe wojska Rzeczpospolitej. Nazwa pochodzi z faktu, że były utrzymywane za „kwartę”, czyli jedną czwartą dochodów z królewszczyzn. Była to głównie jazda i pewna ilość piechoty stanowiącej prezydia twierdz pogranicznych.
Komput – całość wojsk Korony lub Litwy. Cała armia, czyli wojska kwarciane plus zaciężne.
Komunik – sposób poruszania się armii konnych, polegający na pozostawieniu zwalniającego tempo ruchu taboru. „Iść komunikiem” oznaczało poruszać się z użyciem samych koni, co pozwalało znacznie przyspieszyć manewry armii.

Cudzoziemski autorament

Jako że to artykuł o konnicy polskiej, ten potraktujemy nieco po macoszemu. Warto jednak wiedzieć, jakiego typu jednostki do niego należały oraz czym się charakteryzowały. Nazywano tak przede wszystkim jazdę typów zachodnich, czyli arkebuzerów, rajtarów, rzadko widywanych w Polsce kirasjerów oraz formację szczególną – dragonię. Arkebuzerzy walczyli przede wszystkim bronią palną. Arkebuz to taki odchudzony muszkiet, zaopatrzony w dodatku w zamek kołowy zamiast lontowego. Broń trochę nowocześniejsza i bardziej poręczna od muszkietu. Z czasem został zastąpiony przez bandolet – też długa broń palna. Oprócz tego, na wyposażeniu tych jednostek były oczywiście pistolety (para) oraz broń biała, na przykład rapier. Ci jeźdźcy nosili dość ciężkie pancerze, najczęściej w postaci kirysu i nabiodrników oraz otwartego hełmu. Bardzo podobnie uzbrojeni, tylko lżej, byli rajtarzy, którzy zresztą w XVII wieku zaczęli wypierać arkebuzerów. Szczególnie, kiedy w ich wyposażeniu pojawiły się karabiny, podział na lekką i ciężką rajtarię spowodował zmniejszenie zapotrzebowania na inną jazdę. Niewielu było rajtarów w Koronie, ale na Litwie wchodzili w skład komputu. Kirasjerów Rzeczpospolita właściwie w ogóle nie potrzebowała. Nietypową formacją, na którą trzeba zwrócić uwagę, była dragonia. Historycy spierają się co do tego, skąd wzięła się nazwa. Jednostki dragonów, chorągwie i kompanie, walczyły właściwie pieszo, ale poruszały się konno. Uzbrojeni byli w bardzo ciężką jak na jeźdźców broń palną – muszkiety – które do strzału opierano o siodło konia. Oprócz tego walczyli też pistoletami, pałaszami i szablami.


Grafiki przedstawiające rajtarów uzbrojonych w bandolet lub pistolet. Fot.: Internet, domena publiczna; fot.: Dariusz T. Wielec, Internet, lic. FAL 1.3

Cudzoziemskie sposoby

Powstanie opisanych wyżej formacji było podyktowane chęcią użycia z konia broni palnej. Przed pierwszą połową XVII wieku stosowano taktykę walki zwaną karakolem. Oddział ustawiał się w co najmniej sześciu szeregach i ruszał na przeciwnika. W odpowiedniej odległości wykonywał szybki zwrot i pierwsze trzy szeregi oddawały salwę. Czasem, po kolejnym zwrocie w miejscu, drugą. Następnie pierwsze szeregi cofały się, żeby dopuścić do strzału trzy kolejne. To najprostsza wersja karakolu. Istniało jeszcze kilka innych, np. ślimak, w którym żołnierze wypuszczali konie i strzelali rzędami, a nie szeregami, by potem objechać oddział wracając na swoje miejsce w szyku. Karakol wymagał świetnego zgrania koni i żołnierzy, w dodatku zmuszał oddział do „defilowania” przed frontem przeciwnika. Stosowały go czasem chorągwie narodowego autoramentu bardziej nasycone bronią palną oraz – oczywiście – polska i litewska rajtaria. Okazał się być jednak nieskuteczny w bitwie z polskimi jeźdźcami, o czym przekonał się król szwedzki Karol Gustaw walczący na Pomorzu. Dostosował on wyszkolenie i taktykę swojej konnicy „na polską modłę” i dzięki temu szwedzka rajtaria odniosła wiele zwycięstw podczas wojny trzydziestoletniej w Niemczech.


Pochodząca z epoki (J.J. von Wallhausen, 1616) grafika przedstawiająca wyposażenie i szkolenie arkebuzerów konnych. Warto zwrócić uwagę na strzelanie z jednoczesnym trzymanie lejców konia. Takie ćwiczenia stanowiły przygotowanie do posługiwania się taktyką karakolu. Fot.: Internet, domena publiczna

Lekka jazda narodowego autoramentu

Tu zaczynają się schody i komplikacje, szczególnie w terminologii. Przede wszystkim, w lekkiej jeździe występowały chorągwie tatarskie, wołoskie i kozackie (sformowane z Tatarów litewskich, Wołochów – czyli Mołdawian – albo Kozaków), co wcale nie oznacza że nie służyli w nich Polacy lub Litwini. Terminy oznaczają raczej sposób uzbrojenia oraz przeznaczenie danych oddziałów. Były to jednostki o różnorodnym przeznaczeniu, słabiej wyposażone od cięższych chorągwi. „Wołosi” najmniej inwestowali w konie. Najczęściej byli łącznikami, zwiadowcami, chwytali jeńców do przesłuchania, ubezpieczali armię, brali udział w pościgach. Walczyli szablami i pałaszami, a do tego łukiem lub rusznicą, pistoletem, włócznią lub rohatyną. W chorągwiach wołoskich najczęściej tylko rotmistrzowie posiadali jakikolwiek pancerz. „Tatarzy” – wśród których rzeczywiście dominowali prawdziwi Tatarzy – byli litewskim odpowiednikiem „wołochów”. Pierwsze takie chorągwie formowano już w XIV wieku, kiedy na Litwę przybywali uciekinierzy z przymusowo nawracanej Złotej Ordy. Później, w XVI i XVII wieku chorągwie tatarskie zrównały się ilościowo z innymi i stały niesamowicie przydatnym wsparciem dla cięższej jazdy. W tych jednostkach bardzo mało było broni palnej, dominowały szable i łuki, czyli broń, do której Tatarzy byli najbardziej przyzwyczajeni i wprawieni. Jazda kozacka występowała zarówno jako lekka, jak i później średniozbrojna, ale o tym za chwilę. W chorągwi kozackiej znów spotykało się więcej broni palnej (pistolety, bandolety), ale też łuki refleksyjne, szable, włócznie i rohatyny, a do tego okrągłe tarcze wschodnie, tak zwane kałkany. Jazda kozacka była szczególnie zaprawiona w bojach przeciwko Tatarom atakującym południowo-wschodnie pogranicze Rzeczpospolitej i stała się wzorcem dla rozwoju średniozbrojnej konnicy. Dodajmy jeszcze, że z lekkiej jazdy wywodzili się lisowczycy, którym zamierzam poświęcić osobny artykuł.


Żołnierze lekkiej jazdy narodowego autoramentu, jeździec tatarski i wołoski. Zwraca uwagę brak pancerzy oraz łuki refleksyjne. Ryc.: Tadeusz Korzon, Konstanty Górski, fot.: Internet, domena publiczna


Na tym rysunku jeździec-kozak posiada okrągłą tarczę typu kałkan. Fot.: Dariusz T. Wielec, Internet, lic. FAL 1.3

Dzida, włócznia, rohatyna – niełatwo jest czasem klasyfikować broń drzewcową. Bo czym się różni włócznia od dzidy? Ano, prawie niczym. Przyjęło się tylko, że dzida to wersja lżejsza, a włócznia cięższa tej samej broni. Chodzi zarówno o wielkość drzewca, jak i grotu. Powiedzmy, że włóczni wielkością byłoby bliżej do długiej, stosowanej przez piechote piki, a dzida zbliża się do oszczepu. Rohatyna to odmiana włóczni zaopatrzona w hak powstrzymujący grot przed zagłębianiem się w cel.


Grot rohatyny. Ryc.: Z. Gloger, fot: Internet, domena publiczna

Pancerni i petyhorcy

Oba określenia – pierwsze dla Korony, drugie dla Litwy – odnoszą się do konnicy tak naprawdę już ciężkiej, ale jeszcze nie najcięższej w Rzeczypospolitej. W chorągwiach pancernych służyli bogaci towarzysze, stający „pod znak” czasem nawet z czterema pocztowymi, w kilka koni, w pancerzach i z drogim uzbrojeniem. Standardem była kolczuga i misiura, do tego karwasze i tarcza. Wielu posiadało większy zestaw zbroi. Bogatsi używali nawet elementów opancerzenia husarskiego. Również i arsenał petyhorca był większy niż w lekkich chorągwiach. Łuki refleksyjne, pistolety, bandolety, rusznice… Wszystko to można było znaleźć przy siodle lub w wozach takiego jeźdźca. Do tego szabla – bywało, że husarska – czekan, włócznia… Nawet pocztowi w tych chorągwiach bywali uzbrojeni znacznie lepiej niż lekka jazda. Z powodu tych nierówności w wyposażeniu czasem nawet używa się określenia „lekka husaria”, gdyż właściwie każdy rotmistrz miał prawo oczekiwać od swoich podkomendnych określonego uzbrojenia. Zdarzało się, że petyhorcy używali husarskich kopii. Taka ilość sprzętu wojennego (na czterech czy pięciu jeźdźców) plus konie dla wszystkich kosztowały wielkie sumy i wymagały użycia wozów, a co za tym idzie, zatrudnienia jeszcze służby, czyli czeladzi bądź ciurów. No i kolejnych koni – tym razem już „tylko” szkap pociągowych. Jeśli do tego dodać jeszcze bogaty strój, to okazuje się, że bycie pancernym było „całkiem niewąskim lansem”, prawda? Coś jakby pod Ritzem wysiadać z Ferrari w garniturze od Armaniego z Rolexem na nadgarstku. Prestiż na wysokim poziomie. A do tego, przecież wszyscy wiedzieli, że chorągwie pancerne to jedna z głównych sił przełamujących armii Rzeczpospolitej. Ci żołnierze rzadko raczej jeździli na podjazdy czy zajmowali się denerwowaniem przeciwnika wojną szarpaną. Ich zadaniem było uderzenie na wroga i wymiecenie go z pola bitwy. W końcu nie zawsze i nie wszędzie mogła być husaria, prawda? Szczególnie w XVII wieku, kiedy udział husarii w kompucie zmniejszał się, coraz częściej to właśnie petyhorcy stanowili najważniejszą siłę uderzeniową. I nie tylko uderzeniową, bo kiedy nieliczna husaria już złamała szyki wroga, zanim z powrotem „przyszła do sprawy” i mogła ponownie nawiązać walkę, w tym pośrednim momencie bitwy to właśnie pancerni uderzali jako drudzy i często decydowali o przebiegu całej bitwy. Przykład? Proszę bardzo, choć negatywny. W bitwie pod Warszawą w 1656 roku, husaria sprawiła się świetnie przełamując całkowicie pierwszą linię armii szwedzkiej. Było to około 1000 do 1200 husarzy. I co? I nic, bitwa została mimo to przegrana, bo za skrzydlatymi jeźdźcami nie posłano żadnej dodatkowej chorągwi, nawet lekkiej, o pancernych nie mówiąc. Co z tego, że husarze złamali przeciwnika, skoro był zbyt liczny, żeby mogli go całkowicie rozpędzić? To jakby puścić w pole czołgi bez osłony piechoty i dziwić się, że pomimo przejechania przez linię wroga nie zdobyły terenu.


Towarzysz pancerny jazdy narodowej wg J. Brandta. Internet, domena publiczna

Pancerna pięść Rzeczypospolitej

Dochodzimy do tego momentu, na który wszyscy czekaliśmy. Husaria. Skrzydlaci jeźdźcy. Duma wojsk I Rzeczpospolitej. Najskuteczniejsza jazda Europy. Postrach Turków, Szwedów, Tatarów i Moskali. Zwycięzcy spod Kokenhausen, Kircholmu, Kłuszyna, Trzciany, Beresteczka, Warki, Wiednia… Ale czy oby na pewno…? Oczywiście że tak, tu nie ma co polemizować. We wszystkich wymienionych bitwach to właśnie husaria była tą siłą, która złamała przeciwnika i podała go lżejszym chorągwiom w formie „gotowej do wygolenia”. Właściwie należałoby o niej napisać po prostu osobny artykuł, żeby wyjaśnić wszystkie zawiłości, niepewności i odpowiedzieć na pewne mity, które potworzyły się wokół tej formacji konnicy. W wielkim skrócie: tak, używali skrzydeł, chociaż w różnej formie. Nie, nie można powiedzieć że byli jednolicie opancerzeni. Tak, w chorągwiach husarskich też byli pocztowi. Tak, używali bardzo długiej kopii o ciekawej konstrukcji. Tak, mieli „swoją wersję” szabli polskiej. Nie, nie zarzucili użytkowania broni dystansowej – strzelali zarówno z łuków, jak i z pistoletów. I nie, to nieprawda że kopia i szabla były ich jedyna bronią ręczną. Był jeszcze koncerz. Ja jednak napiszę na ten temat osobny artykuł, a dziś tylko krótko o dziejach tej formacji bo – co ciekawe – nie jest ona tak zupełnie „polska”. Wzorcem dla husarii stali się węgierscy i serbscy racowie, którzy służyli w wojskach Rzeczpospolitej jako zaciężni. Używali bardzo długiej jak na swoje czasy kopii i tarczy o nietypowym kształcie, wyciętej tak, aby nie zasłaniała pola widzenia.


Fragment obrazu Bitwa pod Orszą ukazuje raców z charakterystycznymi tarczami idących do ataku. Fot.: Internet, domena publiczna

Pierwsze wzmianki źródłowe o husarii (wtedy jeszcze „usarii”) pochodzą z samego początku XVI wieku, dokładnie z lat 1500 i 1503. Wtedy „usarze” (racowie) byli „odchudzonymi rycerzami”. Używali kopii, ale nie przywdziewali ciężkich pancerzy, zatem byli jeszcze raczej jazdą lekką. Wyróżnili się w bitwach pod Orszą (1514) i Obertynem (1531), a już pod Lubiszewem (1577) husarze stali się siłą decydującą o przebiegu całej bitwy. Była to też pierwsza chyba „potrzeba”, w której husarska szarża zadecydowała o pójściu wroga w rozsypkę. Co się stało 30 lat później pod Kircholmem, to chyba każdy słyszał. Aby troszkę ostudzić zapał i pozostać w miarę obiektywnym, muszę dodać, że mit niezwyciężoności husarii jest całkowicie błędny. Nawet w swoich najlepszych czasach, pierwszej połowie XVII wieku, husaria nie zawsze zwyciężała. Dobryniczany, Cecora, a w późniejszych latach Kłedzko, Parkany i w końcu Kliszów – to miejsca bitew, w których obecność opancerzonych jeźdźców nie zadecydowała o zwycięstwie wojsk Rzeczpospolitej. Bywało, że z winy samej husarii, ale o tym napiszemy w osobnym materiale.


Obraz pędzla Wojciecha Kossaka ukazuje husarię szarżującą na Szwedów w bitwie pod Kircholmem

Trzeba dodać, że konnicą było też polskie i litewskie pospolite ruszenie szlachty, które stanowiło przeżytek epoki średniowiecza. O ile w przypadku rycerstwa miało sens, o tyle późniejsza szlachta – zajęta coraz bardziej gospodarką rolną – straciła dryg do wojaczki. Kto miał ochotę na wojenne przygody, zaciągał się do komputu. Reszta co prawda nie zaprzestała ćwiczenia fechtunku czy strzelania, ale zatracono „dryl”. O tej formacji też napiszemy z osobna, gdyż pomimo bardzo czarnej legendy pospolite ruszenie miało swoje chwile chwały. W dodatku musimy uważać na pułapkę generalizowania, gdyż „pospolitacy” z południowo-wschodnich województw Rzeczpospolitej byli zupełnie inni, niż na przykład ci z Wielkopolski, którzy skapitulowali przed Szwedami pod Ujściem.


Obraz Józefa Brandta Pospolite ruszenie u brodu. Malarz starał się oddać chaos panujący wśród „pospolitaków” w XVII wieku

Załamanie

Pierwsze i zarazem ostatnie załamanie staropolskiej sztuki wojennej opartej na operowaniu konnicą miało miejsce w XVIII wieku. Zza morza przybył szwedzki „genialny młodzik” Karol XII, który mając 18 lat wygrał bitwę nad Narwą z Rosjanami, i to pomimo trzykrotnej przewagi wroga. Niedomagająca po wojnach XVII wieku Rzeczpospolita została wciągnięta w konflikt, w którym nie miała żadnego interesu poza dynastycznym. „Zmęczenie materiału” można powiedzieć. Ani społeczeństwo, ani gospodarka kraju nie były w stanie udźwignąć następnego wysiłku. Kolejne lata lęku, zniszczeń i grabieży żołdackiej dopełniły miary spustoszenia zarówno w kraju, jak i w psychice jego mieszkańców. Zdemoralizowane anarchią czasów saskich społeczeństwo nie było już zdolne wykrzesać z siebie tej iskry, która zabłysła po raz ostatni pod Wiedniem w 1683 roku. Nawet husaria musiała ulec tej ogólnej tendencji, szczególnie, że motywacji do walki na pewno brakowało. Wielkimi krokami nadchodziły też czasy, w których pancerze przestawały służyć czemukolwiek poza ozdobą. Nie wszystkie jednak tradycje odeszły w zapomnienie.


Obraz Karol XII i hetman kozacki Iwan Mazepa pod Połtawą, mal. Gustaf Cederström, Fot: Internet, domena publiczna

Bibliografia

J. Bardach, B. Leśnodorski, M. Pietrzak, Historia państwa i prawa polskiego, Warszawa 1976.

P. Borawski, Tatarzy w dawnej Rzeczypospolitej, Warszawa 1986.

Gall Anonim, Kronika polska, tłum. R. Grodecki, oprac. M. Plezia, Wrocław 2003.

K. Górski, Historya jazdy polskiej, Kraków 1894.

Z. Hundert, Kilka uwag na temat chorągwi petyhorskich w wojskach Rzeczypospolitej w latach 1673–1683 [w:] W pancerzu przez wieki. Z dziejów wojskowości polskiej i powszechnej, red. M. Baranowski, A. Gładysz, A. Niewiński, Oświęcim 2014, s. 136–149.

R. Morawski, H. Wielecki, Wojsko Księstwa Warszawskiego. Kawaleria, Warszawa 1990.

T. Nowak, J. Wimmer, Dzieje oręża polskiego do roku 1793, Warszawa 1968.

J. Piekałkiewicz, Wojna kawalerii 1939–1945, Warszawa 2010.

Polska technika wojskowa do 1500 roku, red. A. Nadolski, Warszawa 1994.

Polskie tradycje wojskowe, red. J. Sikorski, Warszawa 1990.

R. Sikora, Wojskowość polska w dobie wojny polsko-szwedzkiej 1626-1629. Kryzys mocarstwa, Poznań 2005.

R. Sikora, Z dziejów husarii, Warszawa 2010.

S. Szczur, Historia Polski. Średniowiecze, Warszawa 2002.

J. Wimmer, Wojsko i skarb Rzeczypospolitej u schyłku XVI i w pierwszej połowie XVII wieku, „Studia i Materiały do Historii Wojskowości” 1976, R. 14, z. 1, s. 81-115.

Z. Załuski, 7 polskich grzechów głównych, Warszawa 1968.

Zarys dziejów wojskowości polskiej do roku 1864, red. J. Sikorski, Warszawa 1965.

Sprawdź podobne tematy, które mogą Cię zainteresować

Komentarze

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.

Dodaj komentarz

X