Żywność liofilizowana – co to jest i z czym to się je?
Wielu czytelnikom nie trzeba zapewne przedstawiać, na czym polega technologia liofilizacji, jednak z uwagi na fakt, że jest to jeden z najlepszych wynalezionych dotąd sposobów konserwacji żywności, warto wspomnieć kilka słów o procesie produkcji. Tym bardziej, że marka Lyommy wychodzi na przeciw oczekiwaniom i w tym temacie. Sama liofilizacja, co nie powinno dziwić, pierwotnie wykorzystywana była głównie na potrzeby militarnych racji żywnościowych, a więc fazę testów samego sposobu obróbki i jego użyteczności mamy już za sobą. W skrócie proces polega na kontrolowanym odparowaniu wody (w temperaturze około 30-50°C) z zamrożonego wcześniej produktu i w warunkach obniżonego ciśnienia. To tak zwane suszenie sublimacyjne, czyli sposób uwalniania wody z lodu wprost do formy gazowej, który pozwala na zredukowanie wilgotności żywności do ok. 1-2%, bez straty na jakości, strukturze i substancjach odżywczych.

Lyommy. Polska marka obala mit o kiepskim smaku liofilizatów?
Użyteczności i wszechstronności liofilizatów nie trzeba więc za bardzo reklamować – każdy, kto próbował gotować w warunkach polowych, wie, że przygotowanie dobrego (w każdym aspekcie) posiłku angażuje nie tylko czas, ale i zasoby bardziej skomplikowane niż łyżka i woda, zwłaszcza jeśli liczymy na urozmaicenie diety w podróży. Lyommy nie wymaga specjalnego gotowania, więc posiłek możemy przygotować z pomocą wrzątku w termosie lub zimnej wody, a w razie ostateczności zwyczajnie zjeść suchą mieszankę (podobno z gwarancją zdrowego trawienia).
Lyommy to rodzima marka produkująca w Polsce, choć nie jest to głównym motorem napędowym ich marketingu. Najważniejsze są z pewnością smak i odżywczość zbudowane na naturalnych składnikach. O ile wielu producentów gotowych posiłków liofilizowanych dosypuje do mieszanek suche zapychacze o niższej wartości odżywczej, o tyle Lyommy korzysta wyłącznie ze świeżych produktów (poza przyprawami) i dla lepszego smaku gotuje najpierw swoje potrawy. Dopiero po przygotowaniu w całości poddaje je liofilizacji, co do niedawna było dość konkurencyjne, a obecnie staje się powoli standardem. Przynajmniej na rynku polskim. Tym bardziej, że całość przygotowywana jest bez konserwantów, barwników i polepszaczy smaku, brak też oleju palmowego – skład jest prosty, przejrzysty i dość przemyślany. Lyommy nie zawiedzie raczej ani posiadaczy bardziej wymagających kubków smakowych, ani fanów prostych w obsłudze makaronów instant opartych na MSG, ale nie samym smakiem ciało żyje.

Firma zapewnia o dwukrotnym badaniu poziomu substancji odżywczych w swoich produktach – po ugotowaniu oraz po liofilizacji – co wydaje się być miłym ukłonem w stronę wyjątkowo skrupulatnych konsumentów. Odpowiednie żywienie podczas aktywności to istotny aspekt. Posiłki od Lyommy charakteryzują się dość optymalną liczbą kalorii na 100 g (~450-650 kcal na porcję obiadową) oraz zawierają zadeklarowane 90% pierwotnych wartości odżywczych, witamin i minerałów, dzięki czemu mamy pełnowartościowy posiłek w zaledwie kilka chwil.
Kolejnymi zaletami są oczywiście kompaktowość opakowań i waga, która oscyluje w granicach 95-150 g suchego produktu na posiłek dla 1 osoby (250-500 g gotowego produktu po uwodnieniu). Dodatkowo paczki turystyczne pakowane są próżniowo, co jeszcze zmniejsza ich objętość. To wszystko z pewnością docenią zwolennicy minimalizmu i lekkiego pakowania. Wielkość opakowania wprawdzie przekracza rozmiary popularnych zupek instant, jednak bezkonkurencyjnie oferuje w zamian syty i odżywczy posiłek w miejsce zapychacza. Na paczkach znajdziemy również swoisty easter egg w postaci ukrytych na spodzie opakowania ciekawostek geograficznych czy cytatów.

Oferta i test
Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie oferta niesamowicie urozmaiconego menu, w którym znajdziemy potrawy kuchni z całego świata. Lyommy przygotowało zestawy mięsne, wege czy nawet bezglutenowe, co wprawdzie oferuje wielu producentów, ale chyba nie w tak różnorodnej formie. Każdy znajdzie więc coś dla siebie. Dodatkowo oferują kilka pozycji zestawów śniadaniowych, jak owsianka chałwowa z daktylami i orzechami czy pudding jaglany z mango i marakują. Trzeba przyznać, że nazwy działają jak swoisty aperitif i powodują u mnie natychmiastowe uczucie głodu. Podobnie rzecz ma się po otwarciu – suche produkty mają zachowaną strukturę, makarony nie są pokruszone, widoczne są całe kawałki mięs i warzyw, a całość nie przypomina wegety, ale porządny posiłek. W dodatku dość obiecujący.

Dla nielubiących brudzić naczyń samo przygotowanie posiłku wymaga jedynie zalania go wrzącą wodą – instrukcja podaje aż nadto dokładne wartości, wystarczy jednak posiłkować się wysokością zaznaczoną na opakowaniu – a następnie zamknięcia strunowego woreczka i odczekania dziesięciu minut, choć uważam, że limit czasu jest dość płynny i zależy od charakteru potrawy oraz gustu. Prostota w obsłudze wyklucza konieczność dźwigania zbędnego asortymentu kuchennego w plecaku. Cieszy mnie też możliwość przygotowania posiłku za pomocą zimnej wody. W terenie nie zawsze są warunki do jej zagotowania, a w termosie częściej niż wrzątek towarzyszy mi kawa. Taka opcja z pewnością przydaje się do zestawów śniadaniowych, co doceniam jako sceptyk ciepłej owsianki.

Wspomniana już wcześniej wołowina w piwie z grzybami i kaszą jęczmienną to moja osobista topka smakowa, a w dodatku pierwszy na rynku produkt gotowany na piwie, co bardzo dobrze wpływa na smak. Pozycja ta urzekła nawet mojego partnera, którego gust nazwałabym co najmniej wyrafinowanym, za co producent dostaje ode mnie dodatkowe punkty. W tym przypadku procedura poskutkowała niesamowicie apetycznym posiłkiem rodem z dobrej restauracji. Konsystencja została zachowana, w środku dostajemy wyczuwalne kawałki rozpływającej się w ustach wołowiny, grzybów i ogóreczków kiszonych. I te zioła… Wybór kaszy jako bazy jest też dobrym pomysłem – osobiście uważam, że sprawdza się w liofilizatach wyśmienicie.
Niektórych wygląd gotowego produktu może nie zachęcać, ale gwarantuję wam, że pierwszy kęs zrekompensuje doznania wzrokowe tych nieprzekonanych. Tego po prostu TRZEBA spróbować.
Mimo że lubię potrawy bezmięsne, to makaron bezglutenowy a’la bolognese z tofu wypadł najgorzej ze wszystkich testowanych pozycji. Oceniam go na mocne 4 w dziesięciostopniowej skali – słabo, prawda? Posiłek zalany wrzątkiem niezbyt zachęcał smakiem i teksturą (makaron po prostu przekształcił się w dość papkowatą masę z kawałkami tofu), ale na sucho smakował już całkiem przyzwoicie w formie przekąski. Słaba konsystencja makaronu może być wynikiem braku glutenu w tej pozycji, nie miałam jednak jeszcze okazji przetestować klasycznego makaronu od Lyommy, trudno więc o porównanie.
Była to najsłabsza testowana pozycja, bo o ile konsystencję być może dałoby się uratować krótszym niż zalecany czasem oczekiwania bądź mniejszą ilością wody, która lana była na oko w warunkach polowych, o tyle oczekiwany smak sosu bolognese ustąpił lekko pomidorowej mieszance kukurydzianego makaronu z posmakiem ugotowanej soi. Z pewnością nie zaszkodziłoby ponowne pochylenie się nad składem w tej pozycji, choć pewnie i ona znajdzie swoich amatorów wśród lubiących delikatne posiłki.
Ciekawą pozycją jest również kurczak shoarma – potrawa składa się z baaardzo prostych składników, w tym 97% z piersi z kurczaka. Pozostałe to olej kokosowy oraz przyprawy. Mamy więc wysokobiałkowy oraz wysokokaloryczny posiłek o zaledwie 95 g suchej wagi (250 g po przygotowaniu), który w dodatku posiada tę samą liczbę kalorii co większość posiłków 500-gramowych. Brak tu wypełniacza w postaci warzyw, zbóż, makaronu czy jakiejś tam zieleniny dla królików – to pozycja dla prawdziwych mięsożerców na twardym keto! Jest to typowo kompaktowy artykuł z dużą zawartością białka. W szerszym zastosowaniu sprawdzić się może jako podróżniczy zamiennik świeżego mięsa, do którego wystarczy nam kawałek bułki, tortilla czy ugotowany w polowych warunkach ryż. Cenę może tu nieco zrekompensować gwarancja, że mięso w takiej postaci nie zepsuje się w podróży.
Tę pozycję postanowiłam przygotować z pomocą dokładnej ilości gorącej wody zalecanej na opakowaniu, tj. 155 ml – po 10 minutach znalazł się jeden twardszy kawałek, który nie nasiąkł wystarczająco wodą, reszta jednak była idealnie miękka, a mięso zachowało włóknistą strukturę, nie rozpadając się od razu na papkę. A jak to smakuje? Dokładnie jak kurczak w orientalnych przyprawach opartych głównie o curry, w przyzwoitej proporcji zapewniającej smaczny posiłek. Z pewnością nie jest to jednak pozycja rodem z osiedlowego foodtrucka, z którego jedzenie wychodzi podług hasła, że dobra wyżerka powinna zapiec dwa razy.


Zalety, wady i podsumowanie
Zalety:
- smak
- kompaktowość i lekkość opakowań
- wysoka wartość odżywcza, naturalne składniki, optymalna kaloryczność
- prosty skład: brak konserwantów, chemii i wszechobecnego oleju palmowego
- długi termin przydatności
- proste w obsłudze jak budowa cepa
- polska produkcja
Wady:
- cena – niektórych może odstraszać, choć nie jest to duża przebitka względem konkurencyjnych marek oferujących produkty o podobnym standardzie.
Muszę przyznać, że jestem pozytywnie zaskoczona. Lyommy z pewnością wywiązuje się z hasła „…to jest pyszne!”, nie ustępując jednocześnie w deklarowanej jakości innym producentom. Większość pozycji po uwodnieniu jest dość aromatyczna i zachowuje odpowiednią konsystencję. Bardzo bogata oferta smakowa pozwala na znalezienie swojej perełki. Z pewnością są to produkty, z których nawet jeśli nie będziemy korzystać regularnie (przy możliwości gotowania świeże produkty wychodzą zwyczajnie taniej i niezawodnie trafiają w nasz gust), to warto mieć je pod ręką na czarną godzinę. Z pewnością sprawdzą się jednak u osób, które z różnych względów gotować nie chcą, nie lubią lub zwyczajnie nie mają na to warunków w podróży czy w trakcje aktywności sportowych. Jeśli do tej pory korzystałeś z zupek instant, zadbaj o siebie i zamień je na liofy. W końcu nic tak nie poprawia podróżniczego morale jak ciepły, smaczny i zdrowy posiłek.
PS Pamiętajcie, jedząc w terenie, zawsze zabierajcie śmieci ze sobą – las to nie ich miejsce.
Liofilizaty Lyommy okiem (czy może raczej podniebieniem) Oli
Na targach Euro Target Show w Poznaniu miałam okazję zapoznać się z młodą, dynamicznie rozwijającą się marką, której specjalność to żywność liofilizowana: Lyommy. Od razu urzekł mnie pomysł na nazwę (liofilizowana pychota!), design i praktyczne opakowania to-go, a także zróżnicowana oferta, w tym dania bezglutenowe i wegańskie. Postanowiłam zabrać ze sobą kilka produktów Lyommy na wyjazd do Chorwacji i przetestować je w terenie. Wybór padł na: Chilli con carne, kurczaka shoarmę, kurczaka curry z nutą kokosa i ananasem, wołowinę w piwie z grzybami i kaszą jęczmienną oraz makaron bezglutenowy a’la bolognese z tofu.
Prostota przyrządzania i transportu
Posiłki Lyommy przygotowuje się niezwykle łatwo. Wystarczy zalać je gorącą wodą bezpośrednio w hermetycznych saszetkach, które służą jednocześnie jako naczynie. To rozwiązanie jest nieocenione podczas wyjazdów – dania są lekkie, zajmują mało miejsca w plecaku i są gotowe do spożycia w kilka minut. W czasie mojego wyjazdu do Chorwacji sprawdziły się idealnie, ponieważ żywność liofilizowana dedykowana jest dla każdego outdoorowicza czy wczasowicza. Teraz przejdźmy do oceny poszczególnych potraw.
Test smaku
Chilli con carne
Ocena: 9/10
Chilli con carne to prawdziwy klasyk, który zadowolił moje podniebienie bogactwem smaków i odpowiednią ostrością. Mięso wołowe było soczyste, a dodatki, takie jak fasola i kukurydza, nadawały potrawie teksturę i pełnię smaku. Idealne na obiad po długim dniu pełnym aktywności.
Kurczak shoarma
Ocena: 9,5/10
Kurczak shoarma zaskoczył mnie swoim aromatem przypraw. Smak kurczaka był autentyczny, jak z dobrej tureckiej restauracji. Mięso było delikatne, a przyprawy stworzyły sycący i pyszny posiłek. Podany wraz z pitą i dodatkami własnego wyboru stworzył nieziemski, wysokobiałkowy obiadek. To danie szybko stało się moim ulubionym na wyjeździe.
Kurczak curry z nutą kokosa i ananasem
Ocena: 10000/10!
Kurczak curry z kokosem i ananasem to połączenie egzotyki i domowego ciepła. Delikatna słodycz ananasa idealnie balansowała z ostrymi przyprawami curry, tworząc harmonijną całość. To danie nie tylko świetnie smakowało, ale również dostarczało niezbędnej energii na cały dzień. Co ciekawe, bazą jest prawdziwie indyjska pasta z orzechów nerkowca i słonecznika. Jako fanka kuchni niesamowicie propsuję, a dodatkowo jestem zachwycona obecnością pędów bambusa, które kocham w azjatyckich potrawach. Ocena zdecydowanie zasłużona.
Wołowina w piwie z grzybami i kaszą jęczmienną
Ocena: 9/10
Wołowina w piwie z grzybami i kaszą jęczmienną to propozycja dla miłośników tradycyjnych smaków. Soczyste kawałki wołowiny, intensywny smak piwa i grzybów oraz sycąca kasza jęczmienna tworzyły potrawę, która była nie tylko pyszna, ale również bardzo pożywna. Zgodnie z tym co obiecuje marka,
dodatek kiszonego ogórka, odrobiny musztardy, śmietany i natki pietruszki dopełnia całość lekkim, kwaskowym orzeźwieniem dla podniebienia. Idealne danie na chłodniejszy wieczór.
Makaron bezglutenowy a’la Bolognese z tofu
Ocena: 10/10
Makaron bezglutenowy a’la bolognese z tofu okazał się strzałem w dziesiątkę. Sos bolognese z tofu i płatkami drożdżowymi, które imitują parmezan, tworzył danie zarówno sycące, jak i lekkie. To idealna opcja dla wegan i osób z nietolerancją glutenu, która nie ustępuje smakiem tradycyjnym wersjom. Danie jest wzbogacone między innymi soczewicą, dzięki czemu mamy duuużo białka tak potrzebnego, aby spędzić dzień aktywnie.
Podsumowanie
Lyommy to żywność liofilizowana, która zdobyła moje serce i podniebienie. Ich liofilizowane posiłki są nie tylko smaczne, ale również zdrowe i pełne wartości odżywczych. Dzięki różnorodnej ofercie każdy znajdzie coś dla siebie, niezależnie od preferencji dietetycznych. Proste przygotowanie, wygodne opakowania i bogactwo smaków sprawiają, że Lyommy to idealny wybór na każdą wyprawę – od kempingu, przez wędrówki górskie, aż po codzienne wyjazdy za miasto. Gorąco polecam!
Komentarze
Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.